Niedawno pisałem na temat Salt & Sacrifice, wspominając o popularności soulslike’ów i ciągłych próbach dogonienia From Software’owej doskonałości przez niezależnych twórców. Podejścia często są na tyle świadome, że nie próbują swoich sił w pełnym 3D, stosując dwuwymiarowe półśrodki.
O The Last Faith mówi się, że to Bloodborne w 2D. Poprzeczka zawieszona wysoko, więc warto sprawdzić, czy jest w tym, choć źdźbło prawdy. Debiutujący twórcy z Kumi Souls Games stanęli na wysokości zadania? Gra dostępna w eShopie od 15 listopada 2023 roku.
Mythringal i tajemnicza plaga
Wcielamy się w Eryka, który budzi się pozbawiony pamięci w gotyckim mieście Mythringal. W tej stolicy wielkiego królestwa doszło do wielu tragedii, a jedną z nich jest plaga, z którą nasz protagonista zdaje się mieć coś wspólnego.
W przeciwieństwie do Soulsowych wytycznych, czuć w tym nieco większy nacisk na opowiadaną historię. Wszystko jest skąpane w tajemnicy, ale nikt nie mówi półsłówkami, a dialogi z mieszkańcami mają nawet kilka tematów do wyboru.
Samemu Erykowi możemy przydzielić jedną z czterech klas startowych, a wraz z rozwojem punkty statystyk przydzielimy według uznania w klasycznym dla gatunku stylu. Za pokonanych wrogów dostajemy odpowiednik dusz, a jeden z NPCów oferuje levelowanie - z każdym poziomem coraz droższe.
Bardzo Soulsopodobne
Choć o Soulsach mówi się, że to metroidvania, tak jestem daleki od tego stwierdzenia. Metroidvanie najczęściej cechują się tym, że rozwój podyktowany jest przez zdobywane umiejętności. Kolejne ścieżki tego świata otwierają się przed nami, gdy zdobędziemy niezbędny "klucz". W soulslike’ach taką barierą są bossowie z często wygórowanym poziomem trudności. To oni stanowią wyznacznik naszego progresu, a nie błąkanie się i szukanie przewidzianej przez twórców kolejności.The Last Faith stoi w rozkroku pomiędzy jednym a drugim. Kojarzy się z popularnym Blasphemous, choć tu wyczuwam nieco większy nacisk na walkę. Znajdą się tu ścieżki niedostępne przez brak danej zdolności, ale to pokonanie trudnego przeciwnika da nam znać, czy jesteśmy godni iść dalej.
A w ich szeregach bywa brutalnie. Wszyscy adwersarze to mroczne bestie, często przewyższające nas gabarytami - tak jak być powinno! Bardzo szybko trafimy na niemilców, których szczęśliwe pokonanie objawi nam ich drugą fazę. The Last Faith ma ten element Soulsowego wjazdu na ambicję. Tego pozytywnego uczucia po porażce i natychmiastowej konieczności podjęcia kolejnej próby. Pod tym względem naprawdę czułem, jakbym grał w Soulsy 2D. I chyba nigdy to uczucie nie było tak klarowne - trudno o większy komplement.Mniejsi wrogowie też potrafią napsuć nieco krwi i nie odstają swoim designem od starszych kolegów. Życzyłbym sobie ich więcej, ale nie raziło to jakoś szczególnie. Do ich pokonania posłużą nam różne bronie o coraz lepszych statystykach, a brutalne finishery dają ogrom frajdy, nawet jeśli zaczną się z czasem powtarzać - na skraju śmierci wróg czeka na swój koniec niczym w kontynuacji wspominanego Blasphemousa.
W skład naszego uzbrojenia wejdą jeszcze atrybuty specjalne (nazwane tu piętnem), jak i każda broń będzie dysponować swoim dodatkowym atakiem wykorzystującym odpowiednik many. Bardziej nietypowy może okazać się pistolet, choć jego ograniczona amunicja raczej nie pozwoli nam przestrzelić się przez całą grę - raczej przyjemny dodatek.Znajdą się tradycyjne ogniska (tu trony), pomiędzy którymi będziemy mogli się dowolnie teleportować, ale zastosowano też zabieg znany z Elden Ringa, którym były tymczasowe checkpointy, nieco umilające/ułatwiające nam powtarzanie danej trasy. Ważną zmienną względem soulsów będzie brak flaszeczek leczniczych, które wracają do nas przy ogniskach. Tu medykamenty trzeba odszukać/kupić (są dość częste), a odpoczynek nie da nam żadnych w gratisie.
Gotycka perfekcja
Zwiedzany świat pogrążony jest w mroku, a gotycki klimat wylewa się z ekranu. Już zwiastuny wskazywały, jakby nadchodziła jakaś nowa Castlevania i na tym polu dowieziono samo dobro. Świat potrafi czasami zaskoczyć połączeniem, skrótami i ogólną złożonością, więc nie ma tu prymitywnej liniowości znanej z niedawnego Lies of P. Najważniejsze, że wszystko wygląda bardzo dobrze, a tutejszy pixelart zachwyca. Jasne, są to dość oczywiste wybory dark fantasy, więc przesadnej innowacyjności bym nie oczekiwał, ale wolę takie spójne podejście niż jakieś chybione próby wyróżnienia się.Łyżką dziegciu są elementy platformowe. Niestety, ale skakanie w tej grze jest dość pokraczne, a łapanie się krawędzi nieczytelne. Czasami trudno wymierzyć swój skok, a kiedy na dole znajdą się kolce, to efekt może być brutalny w skutkach. Przyznam, że niektóre skoki przerażały mnie bardziej od tutejszych bossów.
Ma to mały związek z poruszaniem się Eryka. Cofanie się nie odwraca nas natychmiast, a postać daje kilka kroków wstecz. Fajnie to można wykorzystać w walce, ale przy częstszych skokach może się okazać zgubne, bo i nieprzygotowany skok zdaje się słabszy. Nie jest to wielki minus, bo samo w sobie jest do przyzwyczajenia, ale dorzuca swoje trzy grosze do już przeciętnego modelu skakania.Tyle dobrego, że rolka/dodge nie jest jedynie w tył, jak to ostatnio w metroidvaniach bywa (Ebenezer, 9 Years of Shadows). Uniki są tu klasyczne i niezbędne do sukcesu. Ze swojej strony polecam Soulsowe trzymanie się pleców przeciwnika. Wpadnięcie na nich nie zabiera nam energii, więc bez obaw można lawirować wokół, utrudniając im działanie - przydatne, zapewniam.
Nycrux Cię pochłonął
Niestety, jak na debiutanckie studio przystało, nie ustrzegli się błędów. Skakanie byłbym w stanie wybaczyć i dać się zaślepić całą resztą - bo moja sympatia do tej gry jest myślę wyczuwalna. The Last Faith zalicza jednak spadki klatek na Switchu, które przy tak precyzyjnej grze potrafią wybić z rytmu. Uciążliwe, ale nie aż tak częste, żebym się frustrował. Szkoda, że przychodzą często w momentach, gdy na ekranie jest większa ilość przeciwników lub dochodzi do obfitych wybuchów. Powiedzmy, że to przełknąłem…Dochodzi tu jednak do niewyjaśnionych cudów z duszami. Często miewałem problem je odzyskać, by jeden ekran mapy dalej przekonać się, że zostały naliczone. Innym razem za zwykłego mobka gra obiecuje mi tysiące dusz, po czym później mam wartość właściwą. Raz gra oszukała się sama i obudziłem się z większą ilością, niż być powinna. To bardzo utrudnia immersję. Nawet człowiek nie wie, czy powinien ewakuować się po jakiś awans, czy lepiej zostać na mapie i sprawdzić, co kryje się za rogiem.
Oczywiście nie jest to rzecz, której nie naprawi pierwszy patch. I nawet mam nadzieję, że już tego nie doświadczycie. To stanowi najczarniejszą z plam na mojej Switchowej miłości ostatnich dni. Twórcy obiecali mi łatkę, ale ile w tym prawdy i co ona zmieni trudno stwierdzić - uroki grania przedpremierowo*
* - Mała premierowa adnotacja - na ten moment wszystko zdaje się działać poprawnie. Uległ zmianie balans (chyba jest nieco trudniej), ale co najważniejsze sprawa dusz została zażegnana. Powyższy fragment zostawiam ku przestrodze, jakby mój szybki podgląd okazał się zbyt powierzchowny.Wszystko inne się tu zgadza. Klimat jest świetny, walka dawała sporo radości, a świat chciało się zwiedzać - i to nawet mimo wrodzonego wstrętu do metroidvanii. Ba, tu nawet jest język polski (napisy), żeby nieco umilić nam czytanie dialogów i chłonięcie tego świata. The Last Faith to pewnie jeden z moich ulubionych indyków tego roku. Ta gra jest dla mnie tym, czym zawsze chciałem by było Blasphemous.
Dziękujemy firmie Playstack za dostarczenie gry do recenzji.
Plusy:
Soulsowe geny przeszczepione w 2D - w najlepszy sposób z możliwych
Gotycki klimat i lokacje, które chce się zwiedzać
Walka potrafi być wymagająca i pozytywnie wjeżdża na ambicje
Brutalne finishery
Design bossów
Bardzo dobry pixelart
Kinowa lokalizacja (napisy)
Minusy:
Elementy platformowe działają średnio, a łapanie się krawędzi bywa pokraczne