W świecie gamingu istnieje taka odnoga, którą zwą cozy. Rzadko się w te tereny wypuszczam, ale świat potrafi płatać figle i mnie do tego przekonać. Jedną z najnowszych pozycji tego gatunku jest Locomoto, które na Nintendo Switch debiutuje 26 sierpnia, a na PC można było się nim bawić już w kwietniu.Gry z tego wora cukru, słodkości i różnych śliczności mają nas przede wszystkim zrelaksować. Stanowią eskapizm w wyjątkowo przytulne ramiona gamingu. W produkcji studia Green Tile Digital przyjdzie nam wcielić się w dość przypadkowego konduktora. Stworzonego w kreatorze miśka, który znajduje pociąg i planuje wykorzystać przestarzałe tory do szerzenia pomocy innym mieszkańcom. Trudni się przewozem osób, ale i wykorzystuje swoją maszynę do przewożenia towaru. Coś, co wcześniej zdawało się niemożliwe, dziś stoi przed nimi otworem.
My jako konduktor z plemienia cozy dostaniemy wszystkie niezbędniki tego typu gier. Poza przygotowywaniem pociągu do drogi przyjdzie nam urządzić poszczególne wagony, a nawet obsłużyć pasażerów, żeby miło wspominali nasze usługi. W kolejnych miastach poznamy nowe postacie, dostaniemy nowe zadania, a spirala ma się tak kręcić w najlepsze.Wstyd się przyznać, ale dałem się na ten relaks złapać. Przemówiła do mnie ta stylistyka z bajek dla dzieci i przygrywająca jej muzyka w stylu lo-fi. Współgrało to świetnie w mojej głowie… dopóki nie zacząłem myśleć nad swoimi kolejnymi ruchami.
Sens gier cozy leży często w braku celu, z którym ja niekoniecznie się lubię. Jakieś tam zadanie nam przyświeca, jakaś tam meta często jest osiągalna, ale to spokojna droga gra tu pierwsze skrzypce. Locomoto to festiwal fetch questów. Bezsensownych, beznadziejnych i często polegających na tym samym zadanek, które na dłuższą metę nie mają racji bytu. Przynajmniej nie u kogoś, kto wychodzi poza ten gatunek - zakładam, że ludzie grający tylko w gry cozy nawet tego nie zauważą.
Bezcelowość i beztroska tej gry mnie wręcz zaczęła przytłaczać. Po co ja ich wożę? Po co z nimi rozmawiam? Kim w ogóle oni dla mnie są? To takie wyjątkowo jałowe doświadczenie, które istnieje dla zabicia czasu. Nie ma tu żadnej intrygi, ciekawości, chęci poznawczej. To po prostu odhaczanie kolejnych punktów wyznaczonych przez grę. Nowe mieściny nie wzbudzają zainteresowania, wszyscy mieszkańcy są z jednego wora słodyczy i szybko nawet przestałem się interesować, co oni mają do powiedzenia. Wioski to ciasne przestrzenie, a miejsca w ekwipunku praktycznie brak (tzn. jest, ale szalenie mało, żeby pewnie wydłużyć proces przenoszenia czegokolwiek).I funkcjonuje sobie w świecie gamingu takie Locomoto. Samo nie do końca wie po co. Czasem zauroczy, chwilę zaciekawi, a potem będzie kręcić się w kółko. Rozumiem, że wielu osobom taki stan rzeczy odpowiada, a ze wzrostem liczby mechanik się nie godzą (bo mogłyby zaburzyć wypoczynek przed grą), ale finalnie mało która gra wyjdzie ponadto. To po prostu gry bazowo stworzone dla swoich sztywnych ram. Super, że choć przez chwilę złapałem się na ten relaks (bo patrz jaki ten mój misiek fajny!) i zakładam, że wiele gier cozy nawet tego pierwiastka by nie przemyciło (za dużo pociągami może jeżdżę?), ale to by było na tyle. That’s All Folks. Jeździj, gadaj, fetch-questuj. Po co? A po co pytasz?
*Autor to soulsiarz z natury i wyboru. Absolutnie nie jest skrojony pod gry cozy, ale podobno czasem wypada poszerzyć horyzonty i wyjść ze strefu komfortu. Wyszedł, napisał, co czuł, a ludzie zamknięci tylko w tym gatunku mogą pewnie uznać te wszystkie minusy za plus, a do oceny dodać +3.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Dead Good Media
Plusy:
Jest tu pewien urok świata przedstawionego - idealnie skrojony pod młodszych odbiorców
Złapałem się na chwilę relaksu jeżdżąc tym pociągiem…
Minusy:
…tylko po to, żeby wykonywać kolejne fetch-questy bez żadnego sensu, celu i ciekawości
Ciasne przestrzenie, małe kieszenie i wszędobylskie ograniczenia