Małżeństwo Metroida i Castlevanii trwa w najlepsze. Dzieci pojawiają się na porządku dziennym, a nam pozostaje zbierać nowe umiejętności i szukać kolejnych obszarów do eksploracji. 9 Years of Shadows to metroidvania studia Halberd, o którym paradoksalnie usłyszałem pierwszy raz w kontekście gry, której premiera odbędzie się dopiero w przyszłym roku - Mariachi Legends. Zanim do niej dojdzie, możemy poznać zalążki stylu artystycznego, który tam zachwycił wielu. Premiera na Nintendo Switch miała miejsce 9 listopada 2023 roku, kilka miesięcy po debiucie na PC.
Paint it, Black
Kraina okradziona z koloru. Pogrążona w mroku zaczyna pochłaniać ludzkość i zabrała wszystko, co nasza bohaterka kochała. Dziś, po 9 latach tkwienia w tym marazmie, Europa (tak jej na imię) stawia wszystko na jedną kartę. Postanawia rzucić wyzwanie zagrożeniu. Wejść do wielkiego mechanicznego zamku, który ma skrywać w sobie odpowiedzi i ku jej nadziei odrobinę kolorytu…
O ile fabuła jest całkiem emocjonalna, tak trudno uznać ją za wyróżniający się punkt całości. Na pewno nie w starciu z przyjętym tu stylem artystycznym. Ten pixelart potrafi zachwycić wizualnie, a zabawa kolorami to idealnie dobrana przyprawa. Przygodę zaczynamy w czerni i bieli i dopiero po poznaniu nietypowego towarzysza, latającego pluszowego misia Apino, świat zaczyna nabierać koloru.
Przytul misia
Apino jest tu kluczowym elementem układanki. Zawiera w sobie wszystko, co bohaterka metroidvanii chciałaby mieć przy sobie. Strzela do wrogów, których osłona nie pozwala się zranić. Otwiera przejścia, które są niewrażliwe na naszą broń. I chroni nas przed zagrożeniem, dając moc do dalszej podróży. Wszystko to za sprawą jednego paska energii!
Pasek HP został tu mocno przemodelowany. Dysponujemy tu “życiem”, ale sami się go wyzbywamy, korzystając z Apino. Brzmi to jakbyśmy cały czas stąpali na granicy śmierci, ale uspokajam, że łatwo wszystko przywrócić do normy i trzymać na przyzwoitym poziomie. Wypada to uznać za pokłady koloru, jakie w tym świecie nam zostały. Należy rozsądnie nim zarządzać, a w przypadku kryzysu… przytulić się. Dokładnie tak wygląda leczenie po 9 latach życia w mroku. Przytulamy pluszaka, kiedy jesteśmy wypruci z wszelkich pokładów energii!
9 lat tych samych ataków
Samo zwiedzanie zamku jest całkiem przyjemnym doświadczeniem. Z początkowego, żmudnego skakania w stylu starych Castlevanii, szybko zaczniemy dozbrajać swoją Europę, żeby jeszcze bardziej przypominała Rycerzy Zodiaku (taką inspirację tu widzę). Podwójny skok to banał, ale już zmiana w syrenę i lawirowanie w podwodnych terenach jest bardzo przyjemne. Tak jak nienawidzę wodnych światów (jak każdy szanujący się gracz!), tak tu te etapy przemierzało się bardzo wygodnie i dynamicznie. Chciałbym to samo powiedzieć o walce, ale ta wyszła tu dość przeciętnie. Sama Europa jest temu winna tylko odrobinę. Mechanika jest ok, choć ma jedną skazę, którą “pochwalił” się ostatnio recenzowany Ebenezer, czyli dodge/rolka działająca tylko do tyłu. Nie jestem fanem, choć jest to zrobione o wiele lepiej niż w wyżej wymienionym zimowym odpowiedniku. Tam wpadałem plecami we wrogów często, tu praktycznie wcale. Raz, że ten dash jest bardzo dynamiczny i sama Europa porusza się zgrabniej, a dwa… przeciwnicy są dość ociężali, a ich ataki mocno telegrafowane. Co gorsza, ładują oni często jednym i tym samym do znudzenia, przez co walka z podrzędnymi wrogami jest banalnie prosta, a i bossowie nie mają wiele więcej sztuczek w rękawie. Podczas przygody zdobędziemy kolejne powłoki pancerza greckich Bogów (to one też odpowiadają za nowe skille), przez co walka z danym typem przeciwnika będzie jeszcze prostsza. Będziemy zadawać im większe obrażenia, jeśli kolor naszej zbroi będzie odpowiadał ich konturom. Motyw prosty i niestety stworzony głównie po to, żeby zmieniać kontury tym samym przeciwnikom i nie czuć wewnętrznej potrzeby tworzenia kolejnych. W tym elemencie pojechali mocno na łatwiznę. Bossowie mają się na szczęście lepiej.
Wyjście z cienia
9 Years of Shadows jest grą dość prostą. Szczególnie jak na ten gatunek. Rzadko kiedy będzie zakładać jakieś błądzenie po tym świecie. Nigdy nie czułem zagubienia. Weterani gatunku mogą pomlaskać teraz z niesmakiem, ale mi taki stan rzeczy odpowiada. Przez całość się przepływa z gracją godną wspomnianej syreny w 6-7h.
Jeśli tylko robimy to z należytą uwagą, to i sekrety w postaci kruszących się ścian łatwo wypatrzeć. Tam często czekają na nas nuty odpowiadające za levelowanie postaci lub wspomnienia kartografa z mapą danego terenu. Z nią pod ręką eksploracja to już czysta przyjemność. A ja rzadko używam takich słów w przypadku metroidvanii. Samo to już winduje 9 Years of Shadows na pozytywną notę. Nawet jeśli dostrzegam wymienione niedoskonałości i czuję, że w wielu elementach poszła po linii najmniejszego oporu, tak grało się zwyczajnie dobrze. To chyba najważniejsze?
Dziękujemy firmie Stride PR za dostarczenie gry do recenzji.