Z bijatykami na Switchu trzeba liczyć na porty starszych pozycji. Nowsze tytuły nie mają tu racji bytu, co dobitnie udowadnia Mortal Kombat, próbując za każdym razem swoich sił z wnętrznościami konsoli. Wśród “dinozaurów” też nie ma gwarancji, że coś wyjątkowo godnie się starzeje i spełni oczekiwania fanów. W tym prym wiedzie Capcom ze swoimi (świetnymi) kolekcjami, ale nie odwracałbym się na waszym miejscu na widok SNK i innych klasyków. One, choć odstają popularnością w naszym kraju, często trzymają się bardzo dobrze i z dodatkiem rollback netcode’u próbują swoich sił także online.
Rage of the Dragons NEO de facto nie podlega żadnej serii, ale uplasowałbym go bardzo blisko wspomnianego SNK i tamtejszego King of Fighters. Sama historia Rage of the Dragons też jest ciekawa. Gra oryginalnie trafiła do salonów arcade i na Neo Geo w 2002 roku i miała być kontynuacją filmowej adaptacji Double Dragon 95’ (to była bijatyka, a nie typowy dla dwójki braci beat’em up). Niestety, twórcom nie udało się nabyć praw autorskich, które zostały wykupione przez inną firmę. Zostawieni na lodzie musieli kombinować, a woń Dragonów wciąż jest tu wyczuwalna. W rosterze kilkunastu postaci znajdziecie Jimmy’ego i Billy’ego, którzy ewidentnie mieli robić za bohaterów Double Dragon. Jeśli to was nie przekonuje, bo przecież niebieskich i czerwonych walczaków jest pełno, to postać Abubo, łudząco podobnego do Abobo, powinna rozwiać wątpliwości.
Rage of the Dragons NEO to port na nowe konsole, który ma robić za fundament pod zapowiedzianą w tym roku kontynuację. Jest to bijatyka Tag Teamowa, gdzie dobierzemy sobie dowolny duet lub skorzystamy z predefiniowanych zestawów. Te nie tyle są zgodne z przyjętą tu historią (jakby ktoś w ogóle się nią przejmował w tym gatunku), co mają swoje powiązanie w combosach.
Całość bardzo mocno opiera się na płynnych wymianach między zawodnikami i łączeniu kombinacji. Nie będę się rozpisywał o podstawach, bo te zakładam są doskonale znane. LP, HP, LK, HK - powinno mówić wszystko. Głównym “ficzerem” jest tu wybijanie rywala w powietrze. Nie jest to żadne novum gatunku, ale na nim oparto cały system. Żonglerka, gdzie jeden ruch rozpoczyna sekwencję, a potem masakrujemy delikwenta w powietrzu. Im lepiej opanujemy postaci, tym szybciej dojdziemy do prawdziwego mięsa i podwajania zadawanych obrażeń. Oczywiście każda z postaci ma przypisane sobie ciosy specjalne - i dość łaskawe okienko czasowe na wykonanie ich, które nie tryskają magią na lewo i prawo, ale to zabawki dla poczatkujących. Masterowanie tytułu zakłada właśnie łączenie technik. Niestety, niektóre z postaci można doprowadzić do takiej perfekcji, że przeciwnik nie będzie miał okazji na nic. Nie są to przyjemne momenty, jednak zakładają przede wszystkim użycie postaci finalnego bossa, który nie jest dostępny w rozgrywkach online - uf.
I o ile roster jest w porządku - tak pod kątem liczebności, jak i różnorodności - to tryby gry trzeba uznać za mocno kulejące. To stara bijatyka i w tej materii mocno da się to odczuć. Poza zabawą online, rywalizacją lokalną i trybem arcade, dorzucono tu nam listę wyzwań, na których moja wyliczanka się musi skończyć. Wyzwania nie zmieniają za wiele, nie są przesadnie pasjonujące, a ich istnienie jest raczej zbędne. Dziś jesteśmy już mocno rozpieszczani przez story, co może dziwiło przy pierwszych próbach wprowadzenia tego do gatunku, ale obecnie jego brak jest odczuwalny. Pomaga to się mocniej wkręcić, zaangażować w poszczególne postaci i mieć jakiś (choćby minimalny) motor napędowy do kolejnego przechodzenia danego trybu. Tu możecie liczyć na kilka obrazków i wybitnie irytującego ostatniego bossa, który ma dostosowywać się do waszego stylu i negować go w każdy znany sobie sposób. Nas dwóch, on sam, a nawet przy niższych poziomach trudności typ da wam się we znaki.
Przy samym arcade takie granie solowe szybko się zużywa. Paliwo w baku kończy, a online… pustka. Zakładam, że nie funkcjonuje tu cross-play i z przykrością stwierdzam, że nie ma co liczyć na ten tryb rywalizacji. Próbowałem wielokrotnie i za każdym razem kończyłem z niczym. Byłem gotów grać z każdym, niezależnie od regionu i preferencji, a i tak kółko z wyszukiwaniem kręciło się w nieskończoność. Miejcie to na uwadze. Mimo tych kilku przykrych aspektów Rage of the Dragons NEO starzeje się bardzo godnie. Trzyma poziom wydanego nie tak dawno w pudełku King of Fighters XIII Global Match i o kilka głów przerasta (również wydane prze QUByte) Breakers Collection. To nie Mortal, nie Street Fightera, czy Tekken, ale wśród tych bijatyk drugiej ligi, to retro zabawa godna polecenia.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie QUByte Interactive