Kiedyś takie gry to było złoto. Każdy dzieciak posiadający Pegasusa miał problem oderwać się od telewizora. Wcielał się w jakiegoś losowego żołnierza jednostki specjalnej i niszczył wszystko, co stanęło na jego drodze. Contra do dziś jest marką budzącą spore emocje, ale nie tylko ona dała tonę emocji.
Retroware oferuje nam powrót do tej beztroskiej przeszłości. Portal, który przeniesie nas do tamtych czasów i pozwoli zatracić się na moment we wspomnieniach. Czy dziś, kiedy jesteśmy kilka…dziesiąt lat starsi takie gry są w stanie się obronić? Wydane 16 listopada Prison City postara się odpowiedzieć na to pytanie.
Dmuchanie w cartridge
Huczny ten mój wstęp, choć retro side-scrollery to żadne novum. Dziś, kiedy pixelart wciąż ma się bardzo dobrze, dostajemy masę platformówek akcji. Sam w ostatnie 12 miesięcy zrecenzowałem ich sporo. Były lepsze/sympatyczniejsze, jak Deathwish Enforcers, słabsze i odtwórcze, jak Kraino Origins, ale zawsze mnie one kuszą tak samo. Szukam podświadomie nowego Shovel Knighta, który może niesłusznie umknąć światu.
Rozdmuchany wstęp nie był jednak totalnie bezpodstawny, bo choć takich gier wychodzi cała masa, to nie wszystkie są tak skuteczne w swoich założeniach. I nie chodzi o jakość samej gry, bo mogą być lepsze, ale o ten old-schoolowy feeling. W tej materii Prison City nie pozwala sobie na ustępstwa. Jest surowy. Doświadczenie jest bardzo zbliżone do tamtych lat. Nawet graficznie nie chcieli zbyt odważnie wychylić nosa. Niektóre z wyżej wymienionych byłyby na NESie topowymi osiągnięciami technologii. Prison City wygląda, jakby zaraz miał być sprzedawany na stadionie dziesięciolecia. I może nie podoba mi się tak bardzo, bo te ograniczone assety potrafią się szybko znudzić, ale doceniam zawziętość twórców.
Muzycznie to też dźwięki rodem z tamtych lat. Zamknąłbym oczy, to brakuje mi tu tylko szumu dmuchania w cartridge w nadziei, że zacznie działać. Nic tylko przedzierać się przez następne levele.
Hal “nieporadne dłonie” Bruzer
Wcielimy się rolę Hala Bruzera. Byłego policjanta, który jest przywrócony do roboty (w mocno Metal Gearowy sposób) przez swojego mentora zwanego… “The Chief”. Ma on zwalczyć Techno-Terrorystów, którzy wraz ze Strażnikami grasują po Detroit. Miasto stało się więzieniem, kiedy ewakuowano mieszkańców przy wciąż rosnącej przestępczości. Dostaniemy do wyboru 8 poziomów, które pokonamy w dowolnej kolejności w imię lepszych czasów. Będziemy rzucać swoim czakramem, czyścić ekran granatami i leczyć się hot-dogami.
Same poziomy są dość krótkie, choć starają się na nieco większą złożoność niż bieganie w prawo i strzelanie. Dostajemy nawet skromną mapę, żeby lepiej orientować się w terenie. W każdym levelu musimy odblokować drzwi do bossa, odszukując kartę, którą najpewniej posiada jakiś agent przebywający na mapie. Przyznam, że niekoniecznie tego szukam w takich grach. Gdzieś ta beztroska zaczęła wymagać ode mnie nieco więcej uwagi. Nie chcę przez to powiedzieć, że to utrudnienie nie do ogarnięcia, a po prostu zbędna blokada frajdy. Nie przekonał mnie ten motyw, a powielanie go nie mogło wzbudzić u mnie zbyt dużej sympatii.
Gorsze jest jednak samo przemierzanie terenów Halem. Ktoś złośliwy może mi teraz wytknąć, że miało być surowo i “w starym stylu”, ale gdzieś ta bariera dobrego smaku została przekroczona. Sporo tu elementów platformowych, które wymagają od nas łapania się krawędzi, drabin, poręczy, czy różnych siatek do wspinaczki. Żeby tego dokonać, musimy wcisnąć strzałkę do góry i skok. Brzmi banalnie, ale… nie działa. Na pewno nie zawsze. Czasem postać złapie się bez problemu, innym razem (częściej!) będziesz się czuł oszukany i obserwował lecącego w przepaść Hala. Postawienie na automatyczny chwyt byłoby zbawienne, bo nie niesie to sobą zwiększenia poziomu trudności (może takie mieli założenia), a czystą frustrację. I to taką, jakiej dawno nie czułem. Z czasem to urosło wręcz do przerażenia kolejnym skokiem i złapania się krawędzi. Wyłożyli się tu twórcy niemiłosiernie i zaciągnęli hamulec ręczny na początkowym entuzjazmie.
Ciepło na sercu pokrytym kurzem
Wszystko inne się zgadza. Klimat świadomy, pozwalający sobie na sporo kiczu, a bossowie klasyczni dla tandetnych akcyjniaków klasy C. Człowiek się uśmiecha na ten widok, by potem przypomnieć sobie, że następna plansza znów będzie zasypana elementami platformowymi, a te tu po prostu działają… “średnio”. Trzeba mocno zaciskać zęby, żeby doczekać napisów końcowych. Sami twórcy polecają zacząć od wycieczki do sekcji treningowej, ale ona nie przygotowuje nas na ten platformowy syf, który dzieje się później. Szkoda.
Dziękujemy firmie Retroware za dostarczenie gry do recenzji.