Recenzja Simon the Sorcerer Origins na Nintendo Switch 2
Simon the Sorcerer to ikoniczna seria point & clicków, która pochodzi z odległych czasów, gdy ten gatunek był wyznacznikiem jakości i dobrej zabawy. Dziś już zakurzony, praktycznie zapomniany, przypomina o sobie jedynie okazjonalnie. Skoro z ogromnym powodzeniem wrócić mogliśmy na Małpią Wyspę, to i Szymek Czarodziej pozazdrościł takiego obrotu sprawy. W jego przypadku będziemy mieli do czynienia z prequelem, którego akcja osadzona została kilka tygodni przed wydarzeniami z oryginału.Gra jednak nie ma zamiaru robić z nas idiotów i mocno celebruje fakt bycia… grą. Przebija czwartą ścianę, a postaci czasami sprawiają wrażenie, jakby świadomie odgrywały swoje role sprzed pierwszej części. Twórcy nie są może temu w pełni poświęceni, ale okazjonalne wstawki pokroju “powinieneś mnie pamiętać” padną. To jeden z rodzajów żartu, który przygotowali w ofercie. Całość jest mocno nastawiona na humor, co raczej odbierałem z mieszanym skutkiem.
Największy problem miałem z głównym bohaterem. To jedna z bardziej irytujących postaci, jaką przyszło mi grać. Trochę wyrośnięte dziecko, rozwydrzony bachor, który tak szybko mi zbrzydł, że jego późniejsze lepsze momenty po mnie spływały. Byłem fanem tego gatunku w latach młodości, ale akurat Szymek minął mnie szerokim łukiem (a jeśli grałem, to zapomniałem). Czy on zawsze taki był? Tu rozumiem, że to jego młodsza wersja, ale z tą nastoletnią manierą tu kogoś poniosło. Temu gościowi życzyć można tylko źle, a i szybko ma się go dość.To spory problem dla całej narracji widowiska, ale przygodówka nie zamyka się tylko na tym. Postaci niezależne są już ciekawsze, a całość jest bardzo zgrabnie narysowana. Wygląda schludnie, choć animacje mogłyby być lepsze i czasami wyraźnie brakuje im płynności. Sam Simon też sprawia wrażenie doklejonego do wcześniej wygenerowanego tła. Zakładam, że to kwestia budżetu, ale razi tak czy siak.
Dziś już oddaliliśmy się od polskiego dubbingu w grach, więc nie ma co liczyć na pełny powrót do przeszłości. Musimy się pocieszyć angielskimi (i to takimi rdzenno angielskimi!) głosami, które stoją na wysokim poziomie, a towarzyszyć im mogą polskie literki. Dla wielu może być to zbawienne, więc warto to podkreślić. Zresztą podobnym zbawieniem będzie dostosowanie sterowania pod kontrolery. Nie musimy być jak zwierzęta, które analogiem imitują kursor i próbują wyklikać swoje żądania, tęskniąc za komputerową myszką. Schemat na padach będzie bardzo intuicyjny. Poruszanie lewym analogiem, podświetlanie interaktywnych przedmiotów i akcja. O dziwo bez możliwości zmiany rodzaju akcji z oka na rękę, bo gra raczej jest skonstruowana tak, że jak jakieś działanie na ewidentnym przedmiocie jest dla nas niedostępne lub inne od docelowego, to trzeba zrobić coś jeszcze. Już w tutorialu to wybrzmi, jak Simon nie będzie sięgał ręką po magnes z lodówki (choć ewidentnie dałby radę!), bo nie jest wysunięta zamrażarka. Taki już urok point & clicków.Same zagadki bywają durne. Mam problem z klimatem dawnych przygodówek. Niby nie trzeba już szukać pikseli po ekranie, ale łączyć wszystko ze wszystkim wypada. Miałem wrażenie, że Simon rzuca wyjątkowo mało sugestii, które mogłyby nas nakierować, ale akurat tego za minus nie można uznać - w końcu mamy ruszyć głową! Pozostaje żal, że nie zdiagnozowano tu należycie zagadek głupich i nie wykluczono ich na dobre.
Sporo tu sztucznego wydłużania. Tworzenia problemów z problemu, na które najdzie jeszcze jakiś problem. Trudno by było stwierdzić, że przez tę grę się przepływa. Wiele zagadek jest przeciętnych. Absolutnie nie rozumiem fenomenu doboru odpowiednich kwestii dialogowych w ciągu rozmowy. To takie coś, co trzeba zrobić metodą prób i błędów. Jest głupie, zabiera czas i nikt mądrzej się nie poczuje to rozwiązując. Pamiętam to z odświeżonego Sama & Maxa, a i tu mnie to dość szybko (i niemiło) zaskoczyło.
Powodem takiego obrotu sprawy jest moim zdaniem korzyść płynąca z takiego zapętlania problemów. Jak zapaskudzisz wszystko zagadkami wokół jednej rzeczy, to potem nie musisz przesadnie tworzyć za wielu plansz i spokojnie trzymasz gracza w ryzach wokół kilku otoczeń. To też dało się tu odczuć, co niestety zrodziło pewną dozę wtórności.Powrót Szymka nie jest tak usłany różami, jak ponowne ujrzenie Guybrusha. W zasadzie przepaść jest adekwatna do tego, jak określiłbym popularność obu tych marek w świecie gamingu. Simon the Sorcerer się szybko zaczął dławić, wypuszczał coś na niemiecki rynek, a finalnie przepadł bez śladu. Czy to go przywróci do świadomości graczy? Wątpię, ale na przygodówkowym bezrybiu i on może kogoś zaczaruje.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie PR Hound
Plusy:
Schemat sterowania/UI dostosowane pod kontrolery
Pełny angielski voice acting i polskie napisy
Humor i przebijanie czwartej ściany
W wielu momentach schludna i sympatyczna grafika…
Minusy:
…która bywa nierówna, bo Simon momentami wygląda jak doklejony do tła i miewa rwane animacje