Return-to-monkey-island

Właściciel zdjęcia: Dave Grossman

Recenzja Return to Monkey Island na Nintendo Switch

Nigdy nie sądziłem, że będzie mi dane wrócić. Złota era przygodówek point-and-click poszła w zapomnienie. Gatunek niegdyś kroczący z podniesioną głową i banerem LucasArts wyraźnie podupadał wraz z rozwojem technologii. Pojawiały się ciekawe pozycje, ale były na rynku zaledwie ciekawostkami. Jeśli jakaś się wybiła, to stawała się tylko pretekstem do rozmowy „kiedyś to było”. Najwyższy czas ponownie podjąć ten temat i udać się w nostalgiczną podróż pełną piratów. 19 września 2022 roku na Nintendo Switch i PC zadebiutowała gra Return to Monkey Island.
kluczowy screen

Jesteś w dobrych rękach


To nie tak, że ktoś kupił prawa i teraz żeruje na naszych emocjach, polując na zawartość portfeli. Po ponad 30-latach od stworzenia Monkey Island 2: LeChuck’s Revenge (1991) wracają oryginalni twórcy – Ron Gilbert i Dave Grossman. Obaj rozstali się z LucasArts niedługo po wydaniu gry i nie brali udziału w procesie twórczym trzeciej odsłony. Można śmiało założyć, że to właśnie ich nazwiska przyciągnęły tak ochoczo wszystkich fanów przed monitory. Seria żyła bez ich ingerencji, ale z mieszanym skutkiem.

Dwie pierwsze części to absolutne klasyki, do dziś uznawane przez wielu za jedne z najlepszych gier tego gatunku (bez podziału na kategorie gatunkowe pewnie też sobie nieźle poradzą). Ich skostniałe animacje i gameplay zostały ożywione za sprawą remake’ów (edycji specjalnych) w latach 2009/2010. W tak zwanym międzyczasie, bez wspomnianego wcześniej duetu powstały trzy gry z serii. Rok 1997 przyniósł zdecydowanie najlepszą z nich. The Curse of Monkey Island cechowała bardzo ładna, rysunkowa grafika, a klimatem i gagami nie ustępowała poprzednikom. Zaprezentowała nam też jedną z zabawniejszych postaci - czaszkę o imieniu Murray. Początkowo miała być tylko w pierwszym rozdziale opowieści, ale podczas produkcji spodobała się tak bardzo, że rozpisano jej dalsze występy.

Późniejsze losy Wyspy są nieco mniej radosne. Zapewne znajdą się fani kolejnych pozycji, ale mi do nich daleko. W roku 2000 wraz z szerzącą się modą na 3D pojawiło się Escape to Monkey Island, uważana zgodnie (chyba!) za najsłabszą część całej serii. Nie dość, że nie była żadną wyjątkową przygodówką, to cechowało ją toporne sterowanie i dziwne pomysły pokroju Monkey Kombat - wygooglujcie, mnie boli. Po wielu latach posuchy doszło do próby wskrzeszenia marki. W 2009 Telltale wypuściło epizodyczne Tales of Monkey Island. Wtedy jeszcze rasowego reprezentanta gatunku, a nie serial o złudnych wyborach moralnych, z jakich byli znani (uspokajam - ja lubię niektóre z ich gier). Odbiór był w gruncie rzeczy pozytywny, ale wciąż czegoś brakowało.
scrapbook
Pozostawała zagwozdka, gdzie na linii czasu ustawi się najnowsza gra. Wiele wskazywało na to, że oryginalni twórcy za kanon uznają tylko to, co sami stworzyli. Z odpowiedzią przychodzi Scrapbook, do którego jesteśmy namawiani po odpaleniu gry. Choć właściwa rozgrywka zaczyna się od kadru kończącego Monkey Island 2, to we wspominkowej księdze usłyszymy o wszystkich przygodach Guybrusha. To bardzo fajny patent na odświeżenie naszej pamięci i przyzwoite wprowadzenie dla świeżych graczy. W Return to Monkey Island można grać bez znajomości poprzedniczek. Będzie to po prostu doświadczenie wyraźnie wybrakowane, a od serca będzie biło znacznie mniej ciepła.


Stary sekret, nowe problemy


Wiele lat minęło, odkąd drogi Guybrusha Threepwooda skrzyżowały się z jego odwiecznym nemezis LeChuckiem. Nasz bohater czuje się niespełniony, bo nigdy nie poznał sekretu skrywanego przez Małpią Wyspę. Niegdyś młody, naiwny, kiepski naśladowca pirata, dziś jest… starszym, równie naiwnym, kiepskim naśladowcą pirata.
jestem piratem
Wspominając swoje przygody, postanawia spróbować ponownie. Wiele jednak się zmieniło od jego ostatniej wizyty na sąsiadującej wyspie Mêlée. Wszystko na gorsze. Stara piracka gwardia straciła władzę, a nowa dowodzona przez Kapitan Madison nie wydaje się przychylna naszemu protagoniście. Znów zaczynamy od zera. Nawet nie mamy statku!


Kapitulacja kapitana


Zaczęło się jak u Hitchocka, od trzęsienia ziemi. Twórca Ron Gilbert zniesmaczony atakami ze wszystkich stron postanawia wyłączyć komentarze i nie pisać przed premierą o swoim nowym dziecku. Personalne ataki sfrustrowanych fanów dały się we znaki. A wzięły się z kontrowersyjnego stylu graficznego. Pierwszy zwiastun mnie również pozostawił zmieszanym. Naturalnie nie brałem udziału w tych kretyńskich atakach, ale daleki byłem od docenienia oferowanego wyglądu. Ograłem całość dwukrotnie i o ile wciąż nie jestem jego wielkim miłośnikiem, tak na pewno bliżej mi do zwrócenia honoru twórcom.
postaci
Jest dziwnie, momentami pokracznie, ale pasuje do całości i człowiek się ze wszystkim oswaja. W zasadzie już po prologu, kiedy trafiamy do klasycznych miejscówek, słyszymy oryginalną obsadę (niestety zabraknie LeChucka), słuchamy kultowego motywu muzycznego - wszystko jest wybaczone. To tak mocno gra na nostalgii, że tutejsza kreska zaczyna nam się nawet podobać. A już na pewno nie rzutuje na odbiorze. Czujemy się jak w domu. Można płynąć z falą humoru i zagadek.

Spójrz za siebie! Trzygłowa małpa!


Nasze głowy mają do pokonania pięć aktów plus prolog pełniący funkcję samouczka. Pierwszy i ostatni wyraźnie krótsze od pozostałych. Pojedynek z zagadkami uważam za bezpieczny. Nikogo przesadnie nie poniosło z dziwacznymi łamigłówkami, które zatrzymają progres każdego z nas. Przez większość swobodnie przepływamy, a skondensowanie poszczególnych aktów do kilku lokacji na pewno pomaga.

Nie czuć zmęczenia, szukania dziury w całym i próbowaniu całego ekwipunku na wszystkim. Weterani przygodówek pewnie będą skłonni narzekać, że za łatwo, ale dla przeciętnych zjadaczy gatunku będzie w sam raz. Z perspektywy czasu w głowie może siedzieć czwarty akt, gdzie lawirowania między lokacjami jest wyraźnie więcej – mapa świata mocno się przed nami otwiera. Jeśli zatrzymać się na dłużej, to tylko tam.

Ewentualnych frustracji łatwo uniknąć. Twórcy zapewniają miękkie lądowanie. Przede wszystkim gra oferuje dwa poziomy trudności. Za ten trudniejszy wypada uznać tradycyjne doświadczenie point-and-clicka, zaś łatwiejszy (Casual) mocno upraszcza całość. Najzgrabniej określić to jako mniej czynności potrzebnych do osiągnięcia celu. W grę wbudowano także system podpowiedzi. Do niego można się odwołać w każdym momencie z poziomu ekwipunku. Dla fanów to pewnie jakaś ujma, ale sposób jego wykonania jest bardzo przemyślany. Stopniowo otrzymujemy kolejne porcje rozwiązania, więc sami możemy sobie dawkować tę pomocną dłoń. Miły dodatek.
system podpowiedzi

Po co mi myszka?


... Serio pytam. Miewałem kontakt z przygodówkami na Switcha, ale nie miałem kontaktu z tak dobrze zrobionym portem. Sterowanie padem w takich grach nigdy nie zastąpi myszki, ale jeśli ktoś był blisko, to jest to ta Małpia Wyspa.  Lewym analogiem poruszamy Guybrushem, a prawym zmieniamy punkt odniesienia. Proces przyzwyczajenia mija już podczas prologu, a o PC-towej tęsknocie nie ma mowy. Siła tkwi w prostocie. Nic odkrywczego tu nie ma, a jednak nie zawsze udaje się to skutecznie zaimplementować. Nie ma nic gorszego niż sterowanie kursorem za pomocy analoga. Wtedy nie pozostaje nic innego jak ograniczyć się do dotyku, który i tu jest dostępny. Działa tak samo dobrze. Nie sposób się do czegokolwiek przyczepić.

List miłosny


Wszystko jest na swoim miejscu. Czuć, że zostało w to włożone serce. Widać, jak oni kochają te postaci. Nie jest to bubel maszyny produkcyjnej z przyklejoną ładną etykietą. To należyty powrót ikony gatunku. Nie znajdziecie w niej polskiej wersji językowej, ale ta seria nigdy nią nie grzeszyła. Znajdziecie za to sporo humoru, niezłe zagadki i fajną przygodę. Mógłbym się jedynie przyczepić do samego zakończenia, które ciężko nazwać satysfakcjonującym. Cała przygoda toczy się w dobrym tempie, a przy końcu nie potrafi wycisnąć tego soku. Dobrze, że wspomniana księga przygód Guybrusha ma jeszcze trochę niezapisanych stron…

Dziękujemy firmie Cosmocover za dostarczenie gry do recenzji.


Plusy:

Thumb Up

Dobre tempo opowieści w towarzystwie świetnych postaci

Thumb Up

Humor

Thumb Up

Bardzo dobry model sterowania, który nie zawsze towarzyszy gatunkowi na Switchu

Thumb Up

Dla fanów nostalgiczny powrót na jedną z fajniejszych wysp w historii gier


Minusy:

Thumb Down

Zakończenie

9 / 10

Nasza ocena

Awatar

Niko Włodek



Komentarze (0)

Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz