Wszyscy wciąż żyją Ball X Pit. Grą, która zmieniała na swoje potrzeby założenia bullet heavenów w stylu Vampire Survivors i skradła serca graczy. Pisałem wtedy, że próby odtworzenia wampirów są częste i rzadko innowacyjne. Niewiele przyszło jednak czekać na kolejną wariację. Tym razem z boomer shooterem.Perspektywa pierwszej osoby wprowadza wiele zmiennych do formuły. Na tyle, że samo porównanie z wampirami wypada przemyśleć. Mamy tu jednak wiele cech wspólnych. Postać zbiera orby, za które otrzymuje level i perka, goni go nieustannie horda wrogów, a nawet może przestawić się na auto-fire, który zadziała jedynie w momencie, gdy przymierzysz we wroga celownikiem. Misja główna? Przetrwać przez określoną ilość czasu.
Wszystko zgodne? Wydaje się, że tak. Wolę ustalić to na starcie, bo zaraz przejdę do rzeczy, które nie dojechały, czyli tych, które wykoleją ten ambitny mariaż. Bloodshed mogło być lepsze. Powinno być lepsze, ale kilka rażących niedociągnięć spycha projekt w totalną przeciętność.Przede wszystkim gra jest nudna. Tytuły pokroju VS czy BXP, żerują na tym, że masz szukać synergii broni. Dostajesz narzędzia, żeby wykreować prawdziwą maszynę do zabijania. W dużej mierze polegają na tworzeniu builda. Bloodshed stwierdził, że nic tu po nim, rzucając nam ochłapy. Boosty do zdobycia są z gatunku procentowych, bezbarwnych i nijak się nienachodzących. Każda z broni, których będziemy posiadać zależnie od wybranej postaci (jedne mają więcej dostępnych broni, inne czarów), ma swoje 8 udoskonaleń. Po nich pozostaje nam boostować siebie lub kolejne uzbrojenie. Gdzie mieszanki, gdzie ciekawość?Misje polegające na przetrwaniu to nie zbrodnia, ale w perspektywie pierwszoosobowej zmieniają sporo. Nigdy nie poczujesz się tak przytłoczony, jak w przypadku dwóch koronnych reprezentantów. Wrogie są wolniejsi, jest ich mniej, a nawet chodzą według stałych schematów i czasami sami schodzą pod lufę. Wyścig kropli deszczu po szybie, jest zdecydowanie ciekawszy. Gdy licznik czasowy jest krótki, to jeszcze zaszczepi Ci się dynamika i chęć walki. Im dłużej będzie to jednak trwało (a misje szybko domagają się 20-30 minut), tym nudniej. Jakbym się uparł, to bym unikał wrogów przez większość czasu i wierzę, że tę misję bym przeszedł. Przestrzeni jest dużo, motywacji do eksterminacji niewiele. Problem w tym, że wtedy nudziłbym się jeszcze mocniej.To tempo wypadało zdecydowanie podkręcić. Od zarania dziejów, czyli od czasów, gdy to były shootery bez boomera ciążącego nad nimi, cechowała ich pewna dynamika. Bloodshed zaadaptował ich styl, ale o tym kluczowym aspekcie zapomniał. Postać się porusza żwawo, ale nie idzie to w parze z odczuwaną adrenaliną.
Popsuta jest też trochę ekonomia wewnątrz gry. Możliwe zakupy są stanowczo za drogie, by generować nasz entuzjazm pomiędzy misjami. Potrzebujemy tej motywacji, która podpowie, by sprawdzić, jak się będzie grało w danej chwili po udoskonaleniach. Bloodshed tego nie ma. Szybko zorientowałem się, że jeśli sam nie zadbam o złoto (najczęściej do zebrania z rozbitych dzbanów), to niewiele zmiennych wprowadzę. Misje nakazujące przetrwać, stały się poszukiwaniem złotych pikseli. Miałem sporo czasu... do zmarnowania.Bloodshed pojawił się na PC w maju tego roku i cieszy się bardzo pozytywnym odbiorem graczy na Steam. I ja się z tym nie zgadzam. Za wiele elementów nie dojechało, żebym dał się zaślepić bazowym pomysłem i shooterową formą. Nie ma absolutnie żadnej opcji, żeby ta gra nawiązała jakąkolwiek walkę z BXP czy PC-towym Megabonkiem. One dbają o tę róznorodność i zachęcają do kolejnych podejść. Bloodshed całym sobą przypomina, że mamy lepsze gry na dysku. Bullet heaven bez bullet heavena.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Headup
Plusy:
Intrygujący pomysł i mieszanka
Posępny klimat - choć to sztampa wśród boomer shooterów
Minusy:
Za dużo miejsca, za mało zmiennych - bardzo nudna rozgrywka