Recenzja Arsene Lupin: Once a Thief na Nintendo Switch
Dżentelmen, włamywacz, mistrz kamuflażu, okazjonalnie nawet detektyw. Arsene Lupin to fikcyjna postać, której początki datuje się na rok 1907. To wtedy Maurice Leblanc opublikował pierwszą powieść o jego przygodach, a w świadomości odbiorców Arsene żyje do dziś. Tak za sprawą niedawnego serialu Netflixa (choć tam postać inspirowała się Lupinem i ciężko mówić o adaptacji), jak i gry Once a Thief - wydanej przez Microids 17 października 2024.
Za narracje odpowiadać tu będzie wymieniona dwójka. Autor i wytwór jego wyobraźni. Ciekawy zabieg, który narzuca nam formę opowiadania i prowadzi za rękę po pełnym łamigłówek śledztwie. W grze wcielimy się zarówno w przebiegłego Lupina, jak i ścigającego go inspektora Ganimarda.Przeskakując z postaci na postać, zmierzymy się z zagadkami, które często wymagać będą od nas celnej dedukcji. Once a Thief to przygodówka, która nie korzysta z przedmiotów i ciągłego ich łączenia. Kroczy ona bardziej detektywistycznymi śladami, serwując nam na przemian łączenie napotkanych faktów i logiczne układanie ciągu wydarzeń. Okazjonalnie przyjdzie nam też przyjrzeć się bliżej emocjom na twarzy przesłuchiwanej postaci, jak i przeprowadzenie dialogu do szczęśliwego dla nas zakończenia/wyłudzenia jakiejś informacji.W zasadzie to w tych 4 punktach mógłbym śmiało zamknąć całe Once a Thief, gdzie prezentowana intryga jest wrogiem formy przyjętej przez grę. To taki, jak to lubię nadużywać, miecz obosieczny. Przedstawienie historii z pozycji obu stron konfliktu jest świetne na papierze, ale często wiąże się z głupotami, kiedy to musimy rozwiązać coś totalnie nieprzydatnego. Wiemy doskonale, kim jest Lupin, ale gra trzymając nas w swoich ramach, próbuje zwodzić w innym kierunku. Element zaskoczenia, niesłychanie ważny dla fabuły, jest tu zwyczajnie niemożliwy do ugrania.
Nieuniknione jest też poczucie wtórności przy dość znikomej ilości możliwych zagadek. Łączenie jest często łopatologiczne, a jeśli zamysł twórców będzie dla nas zbyt zawirowany, to gra po chwili podświetli wymagane połączenie. Nikt nie zamierza nas tu trzymać przy zagadce dłużej niż to warte. Dla weteranów może to być policzek, ale jak nie rozwiązaliście tego do tej pory, to sami jesteście sobie winni.Zazwyczaj świetnie się bawię w takich detektywistycznych gierkach (choć Return of the Obra Dinn wydaje się niedoścignione), więc i tu, mimo niektórych uproszczeń, było względnie przyjemnie. Są jednak dwa aspekty, które mocno frustrowały. Przeprowadzenie dialogu po wytyczonym torze, wybierając odpowiednie opcje dialogowe, jest… głupie. Tak po ludzku. Jeśli się nie wstrzelisz w mityczny klucz przewidziany przez twórców, to zostaniesz cofnięty do początku rozmowy. Metodą prób i błędów rozwiążesz ten, jak i każdy inny tu problem, ale niesmak pozostał. Fajnie jest coś wymyśleć na swoich zasadach, nieco mniej szukać idealnego środka i wyważenia emocji rozmówcy. Takie rzeczy się zwyczajnie nie sprawdzają w tym gatunku - w każdym innym zresztą też nie bardzo.Druga nadużywana tu rzecz to… kamera. Gra działa na silniku znanym z poprzednich gier studia Blazing Griffin (jak chociażby Hercule Poirot: The London Case) i oczekuje od nas nieustannego kręcenia nią. Punkty interaktywne włączają się TYLKO, gdy kamera jest obrócona we właściwą stronę. Niezależnie czy je widzisz na obecnie ustawionym rzucie. Rozumiem to przy konieczności pełnego dostrzeżenia jakiegoś przedmiotu, niech im będzie, ale że drzwi mi są blokowane, bo kamera ich nie widzi? Kręcimy się tu często po tych samych pokojach. Układ z czasem znamy doskonale (bo i gra dzieli się na osobne części i nigdy nie rozwija przed nami terenu na tyle, by się pogubić), a i tak musimy się dostosować. Poniżej przykład tych samych, doskonale znanych drzwi i “wejdę”, “nie wejdę”... Ech - przecież doskonale widzę, gdzie idę. Zaufajcie mi twórcy.W Once a Thief przyjdzie nam poznać fajną postać, w akceptowalnej historii, której przeciwnikiem jest mechanika. Często wtórna, innym razem zwyczajnie głupia. Stanowczo za rzadko budująca nasze ego mistrza łamigłówek. Wszystkim domorosłym detektywom polecam zaczekać na listopadowy powrót Złotego Bożka, a przygodę Lupina zostawić szukającym relaksu młodszym odbiorcom. Tu będzie polskie tłumaczenie, będzie sporo przyjemnych motywów, ale z czasem już wiecie jak to będzie wyglądać.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Microids
Plusy:
Forma opowieści, postacie i sam pomysł na dwóch bohaterów
Łamigłówki nastawione na dedukcję i spostrzegawczość…
Minusy:
…które niestety będą tu wałkowane do obrzydzenia i doprawione sztywno prowadzonymi dialogami
Konieczność kręcenia kamerą w celu aktywacji punktów dobrze znanych i widzianych