Moje wymagania w kwestii boomer shooterów są dość proste - rozgrywka ma być dynamiczna, piksele czytelne/przyjemne dla oka, a jak wszystko skąpane zostanie w mroku, z mocną muzyką i lejącą się krwią, tym lepiej. Wydane 25 kwietnia 2024 roku Wrath: Aeon of Ruin zdawało się spełniać wszystkie oczekiwania.
Za grą stoją ludzie, którzy zjedli zęby na “podstarzałych strzelankach”. 3D Realms przyniosło światu Duke’a Nukem, Shadow Warriora czy bardziej nowożytne Ion Fury. Z Wrath w teorii niewiele mogło się nie udać, ale najwyraźniej Bogowie starych FPSów mieli na to nieco inne plany...
A komu to potrzebne?
Zaczynamy standardowo - trafiamy na wyspę witani przez tajemniczego pasterza. Zastajemy umierający świat, a na unicestwienie czekają jego Strażnicy. W tym momencie zdajemy sobie sprawę, że fabuła w tym gatunku nie ma kompletnie żadnego znaczenia i ruszamy na eksterminację.
Klimat zdecydowanie dowozi, a tutejszy mrok trafia w nostalgiczne tony. W dużym stopniu kręcimy się po starożytnych ruinach, gdzie grasują przyjemne dla oka monstra. Może nie jest to zestaw przesadnie wyszukany, a wszyscy widzieliśmy to setki razy, ale prawdę powiedziawszy, mało komu to powinno przeszkadzać. Jeśli miałbym się czepiać czegokolwiek w kwestii designu, to przy bossach można było się bardziej postarać i pochylić nad ich wyglądem. Po eliminowaniu hord tych samych szkieletów walka z ich “generałem” powinna być bardziej pamiętna.
Auto Aim
Z designem i atmosferą w parze nie idzie niestety sam gameplay, który kuleje na wielu płaszczyznach. Od rzeczy wymagających przyzwyczajenia, do takich, których dotąd nie jestem w stanie zaakceptować. Sam feeling strzelania jest poprawny. Trudno mi jego miodność nakreślić w pełni przez wspomniane mankamenty. Nie wgryzłem się należycie przez ciągłą irytację idącą z wrogów cierpiących na auto aim. I to nie tak, że mam problem z nieuniknionym w takim rozdaniu poziomem trudności, co po prostu nie lubię obrywać od rzeczy niewidzialnych. Notorycznie przeciwnicy spawnują się za Twoimi plecami, a jeszcze częściej trafiają w momentach, w których moje oko nie rejestrowało strzału. Może to kwestia portu na Switcha (choć działa on w porządku), ale coś tu ewidentnie nie zagrało. HP mi się po prostu kruszyło, obrażenie zostały zarejestrowane, a ja nawet nie wiedziałem, że jest czego unikać. Taniec między kulami jest tu praktycznie niemożliwy. Raczej buldożerem się przebijasz i “jakoś to będzie”. Jakoś, dopóki z frustracją na twarzy nie wyłączysz gry. Wszyscy wrogowie mają celownik zawsze wymierzony idealnie na Ciebie. Czekają, żebyś choćby wychylił nos i od razu zaczną ładować. Grałem w wiele boomer shooterów i wiele z nich była tu recenzowana, ale przy żadnym nie skrzywiłem się tak mocno.
Z rzeczy mniej drażniących, które da się opanować, choć wciąż ich obecność trapi, to input lag przy skokach. Słyszałem, że w platformówki jestem bardzo dobry, a tu się okazało, że jakaś prosta przepaść w Wrath mnie poskłada jak origami. Szybko musisz sobie przetłumaczyć, żeby skok wciskać sporo wcześniej. Niby nie ma tego dużo, ale dyskomfort pozostał. Jakby to miało tyle sekcji platformowych co Doom Eternal, to by się nie nadawało do niczego. Jest bardzo dobry (choć na Switchu z problemami) Boltgun - recenzja TUTAJ - jest ogrywany teraz przeze mnie Prodeus (tak właśnie powinien wyglądać boomer shooter!) i stado innych, które często próbują wyróżnić się motywem. I nawet jeśli lagowały, czy wyglądały nieco gorzej na samym Switchu, to i tak bawiłem się przy nich lepiej, niż przy Wrath: Aeon of Ruin.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Stride PR