Recenzja Tomb Raider I-III Remastered na Nintendo Switch
Znajdziemy kilka prawdziwie ikonicznych postaci gier wideo. Takich, które rozpozna każdy, nawet niekoniecznie grający na konsoli czy PC. Spór o numer 1 pewnie trwałby w najlepsze, ale nie ulega wątpliwości, że Lara Croft musiałaby być częścią dyskusji. Notorycznie odmładzana Pani archeolog ma się dobrze i dzisiaj, prawie 30 lat po premierze pierwszej gry serii. Jeśli było jakieś miejsce, gdzie pozostawała w ukryciu, to był nim Nintendo Switch. Do tej pory (i to całkiem niedawno) dostaliśmy tylko kolekcję dwóch kooperacyjnych spin-offów serii - Lara Croft Guardian of Light i Temple of Osiris (recenzja TUTAJ).
Dziś mamy możliwość cofnięcia się do lat 1996-1998, za sprawą odświeżonej trylogii Tomb Raider. Remastery pojawiły się w jednym pakiecie 14 lutego 2024 roku, oferując odświeżoną grafikę i nowoczesny model sterowania. Pytanie pozostaje jedno - czy jest sens się bawić w gamingowego archeologa i odkopywać te przygody?
Dla starszych
Remaster to takie brzydkie słówko, gdzie można zrobić niewiele i sprzedać, jak nowe. Wszelkie zarzuty twórcy mogą łatwo odeprzeć, że przecież żadnej rewolucji (remake’a) nie obiecywali. Tomb Raider I-III, to zapewne największa gratka dla tych, którzy już te historie znają. Taki powrót do przeszłości, nieco łagodzony przez niektóre dodatki zapewniające miękkie lądowanie (...miększe).
Wrócimy do klasycznych przygód Lary, rozwiązując wszelkie zagadki środowiskowe blokujące nam dalszą penetrację danej lokacji. Z szacunku dla waszego czasu postaram się nie opisywać zbyt szczegółowo całego trio, zakładając waszą znajomość tematu. Jeśli nieznane są wam poszczególne opowieści, to rdzeń gameplayu powinni znać nawet młodsi, którzy o Croftowej tylko słyszeli.
Schemat jest zbliżony. Mamy zdobyć artefakt, który często jest też na celowniku antagonistów. Ci zaś bardzo lubią zmieniać swoją formę. Nam pozostaje podróż po całym świecie, odwiedzając tereny pełne pułapek, gdzie dla chętnych czeka sporo sekretów do odkrycia. Idź, znajdź odpowiednią drogę, strzelaj do wszystkiego, co się rusza - w zasadzie to tyle.Hierarchia każdej części jest kwestią subiektywną, choć trudno nie docenić, jak dwójka wypada na tle swojego cieplej przyjętego poprzednika. Pierwsza część sprawia wrażenie bardzo bezpiecznej, sztywno trzymając się swoich jaskiniowych korzeni. Jeśli można się w ogóle czepiać, że Lara błąka się w po terenach zapomnianych świątyń, to wypadałoby to zrobić właśnie przy okazji jedynki, która pod tym względem nie daje nam zbyt wiele świeżego powietrza. Dwójka praktycznie od samego początku pokazuje większy rozmach. Ten rośnie i przekłada się na ostatni epizod tej trylogii, ale tam efekciarstwo może mieć nieco odmienny skutek od “wow”. Dość powiedzieć, że czuć było małe wypalenie tematem. To wtedy diabełek podpowiadał za uchem, żeby zrobić szybko i zabrać pieniądze graczom, póki jest hype.
Umówmy się - to wciąż bardzo przyjemne gry! Klasyki, które złotymi zgłoskami zapisały się w historii gamingu. Doceniam możliwość ich ogrania na nowszych konsolach, więc trudno mi stanąć bokiem do takiej inicjatywy. Oczywiście wszystko w granicach waszej akceptacji archaizmów i zamiłowania do retro, która sprawdzi się najlepiej napędzana sympatią do samego Tomb Raidera.
Dla młodszych
Jak już mamy oczywistości z głowy, to przejdźmy do samego unowocześnionego pakietu. Poza całkiem schludnym menu, kinową lokalizacją (napisy), dostajemy graficzne spięcie wszystkiego w jedną klamrę oraz możliwość korzystania z dóbr nowego sterowania. Zasadne kroki, które ograniczają straszenie kanciastą Larą i jej czołgowym poruszaniem. Problem w tym, że całość stoi w rozkroku między jednym i drugim, a ja miałem ciągły problem, żeby trzymać się jednej wersji.
Skok graficzny jest widoczny na zdjęciach. Największe zmiany czekały samą bohaterkę, która porusza się po pradawnych terenach upiększonych w stopniu nieznacznym. Nie można powiedzieć, że to dokładnie to samo, ale zmiany są kosmetyczne. Największych doczekała się woda, bo ta sprzed lat wyglądała fatalnie, a i cienie napędzane przez nowy silnik nadają całości klimatu. Tyle że tu miewałem małe zastrzeżenia. Rozumiem, jeśli ktoś ich będzie bronił, bo to w końcu zapomniane świątynie, ale czasami bywa bardzo ciemno. Do stopnia nieprzyjemnego w odbiorze. Wciśnięcie + i przeskok na starą wersję bywał wskazany.Samo zmienianie wersji “plusem” to znany i bardzo wygodny sposób, który tylko pozwoli nam bardziej docenić włożoną tu pracę (bo pod ręką, to kusi podejrzeć). Chciałbym, żeby równie wygodne było save’owanie (trzeba się przedrzeć przez dwa okna menu, a wypada je robić często, bo gry trudne) i zmiana sterowania. Tank control to był standard w tamtych czasach i z myślą o tank control te tereny powstały. W dzisiejszych czasach człowiek miewa odruchy wymiotne, ociężale obracając Larę i chciałby oddać się w pełni zmodernizowanemu rozkładowi przycisków, gdzie protagonistka chodzi płynnie, a prawy analog obraca naszą kamerą. Na papierze brzmi fajnie, ale… niekoniecznie działa poprawnie.
Dość powiedzieć, że bywa on zbyt czuły i bardzo łatwo zlecieć z niepożądanej wysokości, więc same przyruchy w ciasnych przestrzeniach bywają frustrujące. To nie jest tak, że rzucisz nowe sterowanie i będzie cacy. Jeśli cały świat powstał pod tamto, to ta trylogia szybko Ci trudności takiego przejścia uwypukli.
Stary model wyczuwa wszelkie krawędzie i wie, gdzie Lara musi pokonać mały wznos. Nowy robi to rzadko/nigdy i w większości przypadków zmusza nas do rekordowego skoku wzwyż, jakby właśnie dziewczyna szykowała się do siatkarskiego bloku, choć przed nią tylko krawężnik. I to zdarza się notorycznie, więc “modern control” ogranicza się do przyjemniejszej eksploracji na nogach... i tylko na nogach. Skakanie (często wymagające) i strzelanie sprawdza się lepiej w swoich retro szablonach. To drugie mogłoby być uratowane jakimś lockowaniem na przeciwnika, ale walka stałaby się wtedy zbyt łatwa, więc nie dziwi mnie rezygnacja z takiego motywu.
W poszukiwaniu złotego środka
Odświeżona kolekcja Tomb Raiderów cały czas szuka złotego środka. Oferuje dwie wersje wydarzeń z ich mocnymi i słabymi stronami. Efekt tego jest taki, że za często starałem się dostosować do kolejnej sekwencji, przez co trudno było mi się ponownie wkręcić w całość. To na pewno ogranicza nieco napływ nowych zwolenników przygód panny Croft, nawet jeśli kwestia techniczna na Switchu sprawuje się bez zarzutu - wszelkie wczytywania na pstryknięcie palcem. Ci starsi i tak kupią, zatracą we wspominkach i żaden czołg nie będzie im straszny.
Dziękujemy firmie Sandbox Strategies za dostarczenie gry do recenzji.
Plusy:
Zestaw absolutnych klasyków - trzy gry na kilkadziesiąt godzin archeologicznej frajdy
Łatwość w przeskokach między oryginałem, a remasterem
Odświeżona Lara i spięcie trylogii graficzną klamrą…
Minusy:
…choć niektóre aspekty nowej szaty budzą wątpliwości