Recenzja Star Wars: Bounty Hunter na Nintendo Switch
Aspyr zachowuje regularność w serwowaniu nam powrotów do przeszłości. W samym 2024 roku dostaliśmy od nich kolekcję trzech pierwszych Tomb Raiderów - recenzja TUTAJ - wróciliśmy do sieciowych Battlefrontów - recenzja TUTAJ - a w najnowszej produkcji ponownie trzymać się będziemy się uniwersum Gwiezdnych Wojen. Star Wars: Bounty Hunter oryginalnie pojawiło się w 2002 roku na konsole PlayStation 2 i Nintendo GameCube. Wcielamy się w niej w tytułowego łowcę, Jango Fetta, który został wybrany do bardzo lukratywnego i adekwatnie niebezpiecznego zlecenia. W odświeżoną wersję pogracie od 1 sierpnia na wszystkich wiodących konsolach.
dJango
Skłamałbym, rozpływając się nad oryginalnym Bounty Hunterem. Łatwo wrócić do ocen z przeszłości i sprawdzić jego mieszane opinie. Jest to prosty konstrukcyjnie shooter z widokiem z trzeciej osoby (TPP), gdzie wasza sympatia do tamtejszych archaizmów może być niezbędna w czerpaniu przyjemności. Gra dzieli się na kilkanaście misji, gdzie, mimo sporej dozy liniowości, łatwo przegapić właściwą ścieżkę. Jango, jako profesjonalista, został uzbrojony w wiele przydatnych gadżetów, które oryginalni twórcy zamierzali podkreślać na absolutnie każdym kroku. Będziemy przecinać kraty (i czasem trudno je wypatrzyć), elektrycznym lassem łapać opcjonalnych przestępców, a przede wszystkim - latać jetpackiem.Wszystko to mogło robić wrażenie ponad 20-lat temu, ale dziś jest jedynie ciekawostką. Dodatkiem zepchniętym w naszych głowach na drugi plan. Jetpack mógłby nieco bardziej wpływać na wyobraźnię graczy, gdyby nie jego bardzo krótki bak. Paliwo kruszy się zdecydowanie za szybko, więc zanim się zdążymy nacieszyć, trzeba będzie lądować i czekać na kolejną szansę tego “przedłużonego skoku”.
Samo tropienie jest całkowicie opcjonalne, a nasze żywe zastrzyki gotówki pełnią tu rolę znajdziek. Całkiem sympatyczną, zdecydowanie ciekawszą od rzeczy najczęściej spotykanych w tej kategorii (logi, zdjęcia itp.), ale wciąż - ciekawostką. Główny trzon fabuły toczyć się będzie swoim torem, nawet jeśli postanowimy zerwać z naturą Jango. Przyjdzie nam wytropić grubą zwierzynę, choć jest to podszyte drugim dnem, które bohater pozna dopiero na końcu swej drogi - gracz trochę wcześniej.
Tamte dni
Z racji shooterowych zapędów, to z bronią palną będziemy się tu rzadko rozstawać. Feeling strzelania jest dokładnie taki, jak możecie sobie wyobrazić po tylu latach. Pozbawiony impactu i dość smutny. Wrogowie to gąbki na pociski, które padną dopiero wtedy, gdy dostaną odpowiednią ilość kulek. Nie poczujesz tego, że strzelasz, tak jak oni, że obrywają. Jeśli dodamy do tego specyfikę sci-fi, to nawet strzał jest jakimś tam brzdęknięciem - tu wiem, że się przesadnie czepiam, ale fanem Star Wars nigdy nie byłem.Z nowych rzeczy zaoferowano nam podkręcone wizualia (choć to remaster, więc gra nigdy nie stara się wyprzeć swoich leciwych fundamentów), jak i nowe formy sterowania. Podobnie jak miało to miejsce w przygodach Lary Croft, mamy możliwość wyboru między klasyką a teraźniejszością. Nie są to jakieś rewolucyjne rzeczy, ale zdecydowanie łatwiej będzie wam dziś okiełznać to drugie, gdzie strzał będzie pod ZR, a nie pod X.
Jednocześnie postanowiono delikatnie ułatwić życie łowcy i przy użyciu skanera (potrzebnego do ustalenia personaliów i wyznaczonej nagrody) spowolnić czas. Niestety, nie jestem aż tak biegły z oryginałem, by stwierdzić to w 100% albo opisać wam dokładną różnicę.Tytuł już przy swoich początkach mocno opierał się na licencji. Bez niej, chodząc anonimowym typem z jetpackiem, nigdy nie miałby szans na taką formę przypominajki. Wróciliśmy tutaj, bo Star Warsy wciąż grzeją miliony - pamiętajcie, zawsze minus niżej podpisany - i dla nich taka pozycja może być fajną zabawą. Nie zastaną tutaj jakiegoś wyjątkowego gameplayu, ale zobaczą znane postaci, klasyczne miejscówki, świat momentami będzie próbował tętnić życiem, a przede wszystkim obejrzą bardzo dobrze zrealizowane cutscenki. Mimo upływu lat nie trącą one przesadnym kiczem w dialogach, a z niektórymi postaciami można nawet sympatyzować.
To po prostu tytuł wymagający odpowiedniego podejścia i (najlepiej) wspomnień. Z nostalgią w sercu takie gry zawsze mają łatwiej. W zasadzie samo obeznanie z gamingiem tamtych lat się przyda. Tu akurat mogę powiedzieć, że mnie ta gra trochę połechtała/udobruchała. Potrafiłem odejść myślami od swojej niechęci do uniwersum i cieszyć się tutejszą prostotą. Tyle że nie czyni to z niej jakiejś wybitnej pozycji, obok której nie można przejść obojętnie.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Sandbox Strategies
Plusy:
Dobrze wykorzystali licencje na popularne uniwersum
Cutscenki nawet po latach ogląda się przyjemnie
Opcjonalne cele do eliminacji to forma ciekawej znajdźki
Nowe sterowanie, choć to minimalny wkład, jest bardzo przydatne…
Minusy:
…Zmian może być jednak za mało, żeby zaakceptować nową cenę
Archaizmy tamtych lat czasem trudno przełknąć - szczególnie pozbawione impactu strzelanie, którego tu pełno
Jetpack nie jest przesadnie pracowity i szybko się wyłącza