Mogliście słyszeć o takiej serii, jak Heroes of Might & Magic. Jest też spora szansa, że graliście w którąś z jej odsłon (z naciskiem na starsze) i narzekacie teraz pod nosem, że kiedyś to było. Seria na ten moment jest martwa, choć Ubisoft zapowiada jej powrót, który po pierwszych zwiastunach nie rokuje na nic specjalnego. Waszym najbezpieczniejszym produktem, w którym można ulokować zalane łzami uczucia pozostawał Songs of Conquest. Produkt Szwedzkiego studia Lavapotion, który po długim gotowaniu się we wczesnym dostępie dowiózł przyjemną hirołsową wariację w maju zeszłego roku. Ku zdziwieniu wszystkich 18 sierpnia 2025 roku na eShop wskoczyła jej wersja na Nintendo Switch.Gra pozwoli rozegrać 4 kampanie poświęcone konkretnym frakcjom. W każdej z nich znajdziecie 4 oskryptowane scenariusze do rozegrania, gdzie poziom trudności będzie mocno rósł w każdym z nich. Docelowo wypada zacząć od ludzi pod banderą Arleonu, gdzie zapoznacie się z tajnikami gry. W skład zestawu wchodzą również bagienni przedstawiciele rodu Rana, napędzani maszynami Barya, oraz szczurami i nieumarłymi Barony.
W każdym z nich dostaniemy protagonistę, którego losy prześledzimy poznając przygotowaną przez twórców opowieść. Nieco zagmatwaną i rozsypaną po osi czasu, więc dla pełnego obrazu wypada przejść je wszystkie - to jeszcze przede mną, wybaczcie. Bohater ten jest nazywany naszym powiernikiem, który w prostych słowach będzie odpowiedzialny za nasze poruszanie się po mapie. Tam, tradycyjnie w systemie turowym, zbierzemy lepszy ekwipunek, doboostujemy statystyki różnorakimi źródłami mocy, skorzystamy z zapału chętnych do dołączenia jednostek, czy sprawdzimy się w walce z wrogiem. Ilość powierników również ma znaczenie i przeważnie operować będziemy kilkoma jednocześnie.Walka jest podzielona na tury i przenosi nas na wyłożone heksami pole bitwy. Armie są reprezentowane przez jeden pionek, a ich liczebność - dostępnych armii ogółem, jak i jednostek w pojedynczej - jest zależna od czynników związanych z samym powiernikiem. W prostych słowach - jak raczkuje i level jego niski, to tylko garść chłopów do zarządzania dostanie! Kluczową rzeczą w trakcie prowadzenia takiego typowego boju będzie magiczne wsparcie naszego bohatera. To dodatkowa warstwa warta uwagi. Aby skorzystać z czaru musi on posiadać odpowiednią wartość energii, którą wygeneruje dla niego jakaś konkretna jednostka - ich rodzaj ma więc nie tylko znaczenie w samym poruszaniu i atakowaniu, ale i w ułatwieniu dostępności konkretnych magii naszego grymuaru.
Oczywiście za rozwojem naszego królestwa stać będą zamki. Odmiennie od popularnych Heroes’ów nie przeniosą nas one na osobnę plansze, a pozostaną widoczną częścią mapy świat. Tych również występuje kilka rodzajów różniących się w głównej mierze wielkością - a co za tym idzie ilością budowli, jakie możemy do nich dostawić. Każdy budynek odpowiada za produkcję jakiegoś surowca lub tworzenie jednostek dostępnych do późniejszego zatrudnienia - taktyka do dostosowania wedle uznania/potrzeb w danym scenariuszu. Najważniejsze, że całość jest bardzo czytelna. Może dla wielu nawet ciut ograniczona, ale dla mnie w sam raz. Nikt tu nie silił się na zbędne komplikacje - wolę taką opcję, niż czuć realne przytłoczenie, jako osoba niekoniecznie związana z gatunkiem strategii (bo już turówki, to na śniadanie!)Całość współgra ze sobą świetnie i zachowuje udany balans między podstawowymi frakcjami. Każda ma swoje mocniejsze strony, jak i formacje, które może wykorzystać na polu bitwy i przeważyć szalę zwycięstwa. Ilość jednostek do przyjęcia w swojej szeregi też jest solidna, a co za tym idzie możliwość doboru taktyki pozostaje dość obszerna - choć ze mnie taki strateg, że na czole mam wypisane Hulk Smash. Dla leniwych pozostaje opcja rozegrania automatycznej bitwy, żeby nie zaprzątać sobie głowy garścią szczurów blokujących naszą trasę przejścia.
Kluczową sprawą w przypadku strategii na Switcha pozostaje jednak to samo - jak w to się w ogóle gra? Zazwyczaj operowanie analogami jest przytłoczone przez ogrom możliwości i okienek do przestawiania. Wiele prób dostosowania UI pod konsole i tak wychodzi z tego boju na tarczy, a Songs of Conquest pozostaje jednym z nielicznych reprezentantów z tarczą w ręku. Jasne, to inny rodzaj gry, który korzysta w pełni ze swojej turowości. Aż miło powiedzieć, że w to się gra naprawdę przyjemnie, a sterowanie mogę z czystym sumieniem uznać za intuicyjne - ani razu nie musiałem się zastanawiać, jak wykonać daną operację. Nawet powiernik nie robi dziwnych tańców z wyznaczoną przez nas trasą i osiąga cel po najbliższej i najrozsądniejszej linii - wyznaczanie kierunku ruchu słabo działało choćby w konsolowo/komórkowym Sunderfolk.
To czyni Songs of Conquest punktem wartym odhaczenia dla spragnionych strategii fanów konsoli Nintendo. Wreszcie bez zgrzytu, bez zacięć i bez uwłaczającego downgrade’u graficznego - choć zaznaczam, że grałem na Switchu 2. Na ustępstwo musieliśmy jedynie iść w przypadku rozgrywki online. Ta niestety została wycięta z repertuaru Switcha, stawiając w pełni na rozgrywkę w formie gorących krzeseł - z przekazywaniem sobie kontrolera. Cięć zawartości nie stwierdzono w przypadku lokalizacji, więc w całość zagracie z polskimi napisami. Warto jednak nadmienić, że nie zaimplementowano tu funkcji myszki nowych joy-conów, bo i gra była portowana jeszcze pod pierwszy model Switcha.W tych premierowych 129 złotych znajdziecie sporo contentu. Nawet w przypadku solowego gracza powinniście te kampanie przechodzić przez kilkanaście (a i pewnie -dziesiąt) godzin. Poziom trudności szybko rośnie i tylko na start będziecie przedzierać się przez zasieki wroga bez żadnego pomyślunku. W zasadzie początkowe misje są na dobrą sprawę bezużyteczne, bo świat tylko czeka na Twoje działania, co pozwala nam się doboostować wedle uznania. Jednak już na szlaku Arleonu AI pokaże swoje całkiem zaawansowane oblicze (nawet na domyślnym poziomie trudności) i zacznie penetrować wszelkie luki w naszej obronie - jak chociażby przejmowanie naszych osad/zamków. Dopuści się kilku tanich sztuczek, ale wszystko po to, by nie przejść wszystkiego przy pierwszym podejściu i jakoś zasłużyć na ten śpiew barda po zwycięstwie - całkiem sympatyczny swoją drogą.
Songs of Conquest to po prostu spełnienie marzeń dla fanów Heroes’ów, którzy zboczyli SŁUSZNIE na ścieżkę Mario. Grę najlepiej ogrywać posiadając u boku drugą osobę skłonną do rozgrywania losowych scenariuszy przeciwko sobie. Wtedy naturalnie czas przydatności takiej gry znacznie wzrasta - łatwo mi sobie wyobrazić typ gracza, który nigdy nie pozna kampanii.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Lavapotion
Plusy:
Zróżnicowane frakcje - dla pojedynczego gracza podzielone na 4 kampanie, które tylko na papierze wydadzą się krótkie (każda po 4 misje)
Świetnie się sprawdza w formacie Hot Seat/Gorącego krzesła
Przejrzyste UI i bardzo czytelny system zarządzania królestwem
Schemat sterowania jest intuicyjny i bardzo dobrze odnajduje się na Switchu
Polska wersja językowa dostępna w formie napisów - zawsze miło, a nie zawsze oczywiste na sprzęcie Nintendo
Minusy:
Fabuła jest trochę rozmemłana i sama w sobie miałaby problem mnie zatrzymać przy grze