Zrzut ekranu 2024-05-26 175016

Właściciel zdjęcia: Nintendo

Recenzja Paper Mario: The Thousand-Year Door na Nintendo Switch

Mario to niekwestionowany król platformówek. Niewykluczone, że w całym gamingu, bez podziału na kategorie gatunkowe, też musielibyśmy uznać jego wyższość nad innymi. Ten “Jumpman” bawi już kolejne pokolenie i niewiele wskazuje na to, żeby miał się zatrzymać. Jak ma przerwę od skakania, to bawi się w sporty, jeździ gokartem lub rywalizuje w minigrach między kolejnymi rzutami kością. W 1996 roku pokazał jeszcze jedną swoją twarz. Zamiłowanie do fabularnych gier RPG, czego efektem było niedawno zremasterowane Super Mario RPG - recenzja TUTAJ

Pustkę po hicie tamtych lat miała zapełnić seria Paper Mario. Mieszanka role-playa z akcją i elementami zagadek środowiskowych. Wydawana od roku 2000, doczekała się 7 odsłon. Cztery lata temu na Switcha trafiło The Origami King, a ilekroć poruszany był temat tych papierowych przygód, to z sali słychać było głosy o The Thousand-Year Door. Drugiej części wydanej w 2004 na konsole Nintendo GameCube. Kto grał, ten się zachwycał i polecał.
2024052419402800 s
Od 23 maja 2024 roku nie trzeba już przeczesywać serwisów aukcyjnych w poszukiwaniu retro sprzętu. Nintendo zdecydowało się odkurzyć stary kod źródłowy i sprezentować graczom tę przygodę raz jeszcze.


Poszukiwanie skarbu


Gra przenosi nas do miasta Rogueport, które powstało na pozostałościach po kataklizmie. Dziś jest miejscem pełnym niebezpieczeństw, ale i tajemnic czekających na odkrycie. Księżniczka Peach trafia na jedną z nich. Mapę prowadzącą do skarbu. Sama jednak nie byłaby w stanie za nią podążać, ale zna kogoś, kto doskonale poradzi sobie z tym zadaniem. Przesyła artefakt Mario, który niezwłocznie rusza na spotkanie.
2024052509205500 s
Pierwszym krokom daleko do przyjaznych, a Rogueport ma niewiele wspólnego z gościnnością. Co gorsza, księżniczka została porwana - bo pewne rzeczy pozostają w tym uniwersum bez zmian. Tu jednak nie maczał w tym swoich szponów Bowser, a kosmiczna organizacja X-Nautów. Papierowy Mario rusza w pogoń, która zaprowadzi go pod tytułowe drzwi i zmusi do odszukania nie tylko swojej miłości, ale i kryształowych gwiazd.

W przygodzie pomogą mu towarzysze poznani na przestrzeni tutejszej opowieści. Od Goombelli świetnie znającej wszystkie stworzenia tego świata, do szukającego ojca Koopsa, czy ducha wiatru Madame Flurrie. Każdy przyjaciel niesie ze sobą umiejętność, która pomoże rozwiązać środowiskowe zagadki, jak i zachęci do eksploracji wcześniejszych lokacji, by dostać się we wcześniej niedostępne miejsca.
2024052509255800 s

Klimatyczne origami


Jeśli graliście w The Origami King, to zakładam, że znam waszą opinię. Gra zachwycała swoim pomysłem na siebie, czarowała urokiem i imponowała wyglądem. Potrafiła często rozbawić i sprawiała wrażenie mocno nietypowej przygody dla Mario. Może rdzeń tu został, a cel zazwyczaj kręcił się wokół zbierania gwiazdek czy odwiązywania wstążek, ale w dialogach był powiew świeżości, który chciało się poznać. Do pełni szczęścia brakowało walki. Mocno przekombinowany system tamtej części odpychał. Daleko mu było do dynamiki, a nawet najprostsze pojedynki z podrzędnymi goombami zabierały stanowczo za dużo czasu.

The Thousand Year-Door da wam wszystko to, co było tam dobre (i w zasadzie wszystki atrybuty mógłbym tu przepisać), a walkę sprowadzi na ziemię dobrze znaną wszystkim fanom turowych jRPGów. Do pojedynku stanie Mario wraz z jednym ze swoich kompanów. Dobierzemy umiejętność z regularnie rosnącej listy i jedynym naszym zadaniem jest wciśnięcie A w odpowiednim momencie lub wykonanie prostej sekwencji na kontrolerze. Raz my, raz przeciwnik i tak do końca którejś ze stron.
2024052510103600 s
Tak jak kocham te turowe klasyki z japońskiego rynku, to nigdy nie lubiłem narzucania mi tej aktywności - nieliczni zrobili to zjadliwie, jak zeszłoroczne Sea of Stars. Ani nie generowała większego zainteresowania pojedynkami, a już na pewno poszerzała czas potrzebny na walkę. TTYD nie jest wyjątkiem od tej reguły. Wykonywanie tych powtarzalnych czynności potrafi zwyczajnie przynudzić. Nie mam zamiaru zacierać tu rzeczywistości, tylko ze względu na swoją sympatię do Mario, czy przez urok papierowych przygód. Skakanie po zestawie powtarzalnych wrogów, używając technik, które doskonale znamy, to po prostu przyjemność akceptowalna w mniejszych sesjach. To nie jest tak, że jak lubisz jRPG i lubisz Mario, to pokochasz Paper Mario. Ten system jest na tyle uproszczony, że festiwal ziewania na twarzy może zaskoczyć. Absolutnie nie twierdzę, że to niegrywalny system, ani że jest z nim coś nie tak. Fantastycznie buduje te dioramy na naszych oczach i na każdy taki bój miło popatrzeć. Zwyczajnie nieco mniej miło brać w nich udział. Lepsze od Origami King, ale…
2024052420073400 s

20 lat minęło


The Thousand-Year Door jest starszą pozycją. Nintendo zrobiło świetną robotę, uwspółcześniając ją graficznie dla nowych graczy (usprawniając proces zmiany towarzysza + kilka mniejszych poprawek), ale gdzieś tam w sercu czuć rdzę. O ile wygląda bajecznie, czaruje podobnie do najświeższego kuzyna, tak w kreacji świata nieco mu do niego brakuje. To naturalne, nie czepiam się. Jeśli tam daliście się zauroczyć tym kolorowym papierem, to i tutaj docenicie cały design. Uśmiejecie się porównywalnie, czując nieco czarnej posypki w tych żartach. Regularne przeskoki do Peach i Bowsera nie będą wiele ustępować głównej osi fabularnej, a możliwość pogrania nimi jest zawsze miłą odskocznią.

Jest jednak rzecz, w której wiek TTYD odczułem najmocniej. Tempo prowadzenia opowieści. Rzecz przez wielu pomijana, przez nałogowych graczy możliwe nieodczuwalna, ale istnieje coś takiego, jak przedział czasu, w którym gra powinna nas chwycić. Dobry start, po którym już się nie oderwiemy. Szybka wiadomość do mózgu, że to jest “moja gra” i trudno mi się będzie oderwać. Wybacz Mario, ale na tym polu ta odsłona wykłada się niemiłosiernie. Przeplata absolutną tonę dialogów, z serią łudząco podobnych do siebie walk. Nie wiem, jak mógłbym nie odczuwać zmęczenia na pierwszej prostej. Czasami działa to na tyle przytłaczająco, że coraz mniejszą wagę przykładasz czytaniu rozmów, w które przecież włożono sporo pracy (z dobrym efektem). To mój największy problem z powracającym Paper Mario. Nie ma u mnie pierwiastka nostalgii, którym mógłbym to łagodzić.
2024052509453400 s
Wiele z tych problemów jest wyjęta z wora indywidualnych, więc może absolutnie nie dotyczyć Ciebie. Jeśli zaakceptujesz często uwłaczającą walkę i przymkniesz oko w momentach, gdy gra robi wszystko by kręcić się w kółko, to czeka Cię bardzo urokliwa opowieść. Pośmiejesz się, zachwycisz papierowymi pomysłami, z przyjemnością rozprawisz z bossami (mimo powtórek i reskinów) i zdobędziesz potrzebne gwiazdki. Paper Mario The Thousand-Year Door, to powrót, który mimo wszystko przywitałem ze sporym uśmiechem. Nie zawsze musi być on jednak niezachwiany.

Dziękujemy firmie Conquest Entertainment za dostarczenie gry do recenzji.


Plusy:

Thumb Up

Papierowy świat wciąż generuje ogrom uroku

Thumb Up

Sporo fajnych pomysłów na wykorzystanie papierowego środowiska

Thumb Up

Odświeżenie grafiki i kilka przydatnych poprawek w nowej wersji

Thumb Up

Nietypowy dla uniwersum Mario humor (który jednak jest standardem w jego RPGowych podbojach)

Thumb Up

Świetni towarzysze


Minusy:

Thumb Down

Walka jest poprawna, ale jej ilość i mechanika potrafią przynudzać

Thumb Down

Tempo prowadzenia opowieści pozostawia sporo do życzenia

8 / 10

Nasza ocena

Awatar

Niko Włodek



Komentarze (0)

Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz