Wypada zadać sobie ważne pytanie, czy masz jeszcze miejsce na kolejną metroidvanię? Gatunek eksploatowany do granic możliwości kusi nowych twórców gier i nie inaczej było w przypadku Studio Hybrid. Ta retro stylistyka zabiera nas do świata, gdzie ludzie żyją w ubóstwie. Czują się lekko przyciśnięci pod butem sowo podobnych stworzeń zwanych Nocturne, które są we władaniu potężnego kryształu dającego władzę i mogącego odmienić każdy los. Naszym bohaterem będzie tu bezdomny Ezra, który jest jednym z niewielu mieszkańców mających realny kontakt z tą wyższą rasą. Został kiedyś uratowany przez jednego z nich i zyskał na tyle sympatii, by być pod jego opieką. Nie miał nikogo innego, więc zawiązała się nić przyjaźni. Sytuacja ta nie spotkała się z wielką aprobatą pozostałych, a Ezra wydawał się być jedynym orędownikiem sów. Był też jedynym zaniepokojonym, gdy okazało się, że ludzie przeprowadzili szturm na dzierżących wielkie miecze Nocturne’ów. Przyjaciel zmarł, broniąc swoich włości, a Ezra łapie za jego miecz, gdyż wydaje się bohaterem z przepowiedni.Wątek jest dość dramatyczny, mocno nakreślony na pierwszych metrach, ale szybko się rozmywa w natłoku szukania kolejnych odnóg do spenetrowania. Poświecili sporo czasu na tę nietypową przyjaźń, a nie na budowę świata. Na dobrą sprawę nie wiesz, czemu w zasadzie miałbyś kibicować Nocturne, a nie ludziom. Jasne, są oni przedstawiani, jako Ci źli w sposób łopatologiczny i z grymasem na twarzach, ale nic więcej nam tu twórcy nie dają.
Fabuła nie jest jednak kluczowa w Gigasword, więc przejdźmy do mięsa. Stylistyka retro przekłada się mocno na styl prowadzonej rozgrywki, co wiąże się z pewną dozą toporności. I tu nie mówię o tym, że tytułowy miecz jest olbrzymi i sprawia bohaterowi zasadne trudności (każdy nasz cios swoje waży), ale o czystej mechanice. Jest to pozycja fundamentalna i skupiająca się na prostocie. Dość powiedzieć, że odblokowywane umiejętności nie są wyrwane z metroidvaniowego elementarza (podwójny skok itd.), a i rzadko wiążą się z jakąś ewidentną koniecznością powrotu. Na dobrą sprawę jest to najbardziej liniowa metroidvania, z jaką miałem do czynienia. Wszelkie powroty wiążą się raczej ze sprawami opcjonalnymi. To jednak miecz obosieczny dla żądnych penetracji każdej odnogi, bo nie funkcjonuje tu żaden fast travel. Mapa jest spora, a wszystko trzeba robić z buta. Kontrowersyjna decyzja twórców.Sama walka jest dość fundamentalna i… prawdę powiedziawszy nudna. Jak na fakt, że dzierżę ogromny miecz, to zapomnieć można o feelingu walki takim ustrojstwem. Ani nie zadaje to wielkich obrażeń, ani nie robi wielkiego wrażenia na wrogach. W zasadzie przychodzi z nim jedno utrudnienie w postaci naszego bólu z patrzenia na powolne ruchy.
Gigasword ogólnie polega na różnicach w poruszaniu, kiedy miecz posiadasz, a kiedy go odkładasz. Główny motyw tej gry to właśnie umiejętne operowanie mieczem, co przy jego braku zwiększa znacząco naszą mobilność. Tu dochodzimy do głównej charakterystyki gry - to metroidvania przepełniona zagadkami środowiskowymi. Praktycznie na całej szerokości operować będziemy platformami i transportować miecz. Stanowi on nie tyle naszą jedyną formę obrony, co jest konieczny do otwarcia wielkich wrót, które blokują nam przejście. Działa to w formie klucza, gdzie twórcy upewniają się, że nie przebiegniesz tej gry bezbronnym - co byłoby możliwe i całkiem wygodne z wyłączeniem walk z bossami.Oddać im trzeba, że zdecydowanie lepiej sobie radzą w kwestii łamigłówek, niż we wspomnianej walce. Zagadki nie są trudne, bo zamykają się najczęściej wokół jednego pomieszczenia, ale można chwilę pogłówkować nad odpowiednią trasą, podczas gdy walkę… najlepiej skipnąć. Szybko złapałem się na tym, żeby lecieć przed siebie, choć wtedy uszczuplasz swój portfel, który odpowiada za levelowanie postaci. Drzewko jest skromne, raczej jesteś w stanie je wymaxować długo przed końcem gry, ale warto mieć na uwadze, że zakradł się tu pierwiastek soulsów, a ewentualna porażka czyści do 0 naszą kieszeń, dając jedną szansę na odzyskanie zasobów.Nie jest to żadna wielka metroidvania, choć czasami w ogóle się zastanawiałem, czy rości sobie takie prawo. Jest tu klasyczna dla tego gatunku mapa (która mogłaby być czytelniejsza), ale chęci na eksploracje za szybko maleją i się trywializują. Na plus retro wygląd i okazjonalne tła, a szczególnie te arty wykorzystane na poczet przerywników. Muzyka też zdaje się tupać we właściwych retro tonacjach, ale czy to wystarczy przy takiej konkurencji? Brakuje tu większego poczucia rozwoju. Metroidvania to nie tylko konieczność backtrackingu, ale i obserwowanie ewolucji naszego protagonisty. Zyskiwanie nowych umiejętności, których Gigasword ma jak na lekarstwo.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Akupara Games
Plusy:
Retro sznyt - tak w stylu artystycznym, jak i w warstwie dźwiękowej
Zagadki środowiskowe - różnorodne, ciekawe, przyjemne do rozwiązywania
Minusy:
Dość duża liniowość
Bezbarwny rozwój postaci
Ociężała walka - i to niekoniecznie przez wgląd na giga miecz