Serca graczy podbiło kiedyś Limbo. Potem Ci sami ludzie stworzyli Inside, a w międzyczasie inne firmy próbowały swoich sił w gatunku klimatycznych puzzle-platformerów. Wyczekując bardzo ciepło przyjętego Planet of Lana (w kwietniu na Switchu) oraz kooperacyjnej kontynuacji mojego ulubionego Little Nightmares, dostajemy hiszpańskie One Last Breath.
Produkcję Moonatic Studios, gdzie odwiedzimy planetę na wykończeniu. Ziemię pogrążoną w chorobie, po której grasują potwory. Cała nadzieja w istocie o imieniu Gaia, która potrafi wpływać na naturę. Ta postapokaliptyczna przygoda w 2.5D rozpocznie się 28 marca 2024 roku.
Na pewno nie taki ostatni klon/oddech
Klasycznie dla gatunku czeka na nas seria zagadek środowiskowych i platformowych ucieczek przed zagrożeniem. Całość jest podzielona na segmenty, a konstrukcja otoczenia łudząco przypomina wspomnianych poprzedników - z naciskiem na Inside. Nawet kontynuacja i wczytanie save’a to jakieś deja vu.
Tam, gdzie inni upatrują głębokiej historii napisanej między wierszami, One Last Breath nieco kuleje. Wrzucony w historię nigdy nie czułem większej więzi z protagonistką. Nawet jej moce specjalne były dla mnie zaskoczeniem do pierwszego użycia. U poprzedników, mimo minimalizmu, czułem się bardziej zorientowany. Gaia potrafi wpływać na naturę, a dokładniej drzewa, które wyrastają, otwierając nową drogę. Na papierze brzmi ciekawie, a w praktyce średnie to urozmaicenie zagadek. Dla mnie znikoma różnica, czy mam przepchnąć skrzynie, czy wydłużyć gałąź. Oczywiście sprawa się z czasem komplikuje, ale nie na tyle, żeby nas zatrzymać.
Nieczystości stałe
Nad wszystkim wisi ciężka, duszna atmosfera. Jest tu zacięcie horrorowe, ucieczki przed potworami mogą podnieść ciśnienie, ale pewnie pomogłoby im… gdyby nigdy nie istniały inne gry z tego gatunku? Tu czułem projekt zbudowany z materiałów odpadowych. Wciąż znośnych i ładnie komponujących się z resztą, ale nieprzyjemny zapach zdaje się nieunikniony.
Graficznie jest w kratkę. Od fajnych krajobrazów, które zachęcają do dalszego poznania, po ciemne maziaje, z którymi średnio się Switch lubi. Nic specjalnie urągającego, choć w tych momentach przydałaby się solidniejsza warstwa dźwiękowa. To ona powinna w dużym stopniu budować klimat, a ja dzień po ograniu produkcji nie pamiętam z niej nic. To spory problem, który utrudnia relacje z produkcją Moonaticów.
Copiar
Ten ostatni oddech przypomina wszystkie poprzednie. Podobieństwo do bardziej utalentowanego kuzynostwa zbyt mocno bije po oczach. Nie zawsze jest to plus nowej gry, jeśli ja obcując z nią myślę o ogranych dawno temu klasykach. Pomimo ogólnej solidności (grało się ok), to brakuje tu tożsamości i nieco większej przejrzystości, co do naszych skillów.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Plan of Attack