Parę dni temu nowe ciuchy przywdziała Lara Croft w oryginalnej trylogii Tomb Raider (recenzja - TUTAJ), a 16 lutego 2024 próby przebieranek podjęła się rywalizacja Mario vs. Donkey Kong. Gra oryginalnie wydana na Game Boy Advance w 2004 roku jest puzzle platformerem, który przede wszystkim przetestuje szare komórki hydraulika, a nie jego powietrzne akrobacje. Seria, która gościła regularnie na kolejnych konsolach Nintendo, ucichła na prawie cały okres żywotności naszego ulubionego Switcha. Warto było się budzić, czy stara małpa mogła dalej spać w najlepsze?
Pazerna małpa
Motywem przewodnim gry jest odebranie tego, co ktoś ukradł. Skuszony reklamą Donkey Kong zapragnął nakręcanych zabawek Mini-Mario, a że to pazerna małpa, to nakradł ich więcej, niż ktokolwiek mógłby potrzebować. Mario rusza w pogoń za złodziejem, co przeprowadzi go przez 8 światów zakończonych walką z adwersarzem.
Każdy świat składa się z 6 leveli, gdzie do odzyskania będzie klucz, trzy prezenty i jedna zabawka. Dojście do nich zakładać będzie wykorzystanie elementów otoczenia. Światy są różnorodne, a poszczególne patenty będą ewoluować. Wszystko skąpane w Marianowej stylistyce - tu zimowo, tam strasznie. Po zebraniu wszystkich zabawek przejdziemy do finalnej sekcji świata - walki z DK i poprzedzającej starcie planszy, która wymagać od nas będzie przeprowadzenie do końca etapu śledzących nas niczym Lemmingi zabawek. Jeśli my idziemy w prawo, to i one ślepo nam ufają, krocząc dzielnie w tym samym kierunku. Tyle że są mali i nie wszystkie platformy będą dla nich osiągalne. Nasza w tym głowa, żeby zebrały co potrzeba i wróciły do pudełka. To pewnie te najbardziej złożone momenty całości. Walki z bossem raczej kręcą się wokół tego samego pomysłu, ale te kosmetyczne zmiany podyktowane światem i tak potrafią cieszyć.
Człowieku, nie bądź takim materialistą…
Trudno mi jednoznacznie sklasyfikować nowe Mario vs. Donkey Kong. Słysząc puzzle platformer, ktoś może zbyt mocno wywindować swoje oczekiwania wobec wszystkich tutejszych łamigłówek. One tu są, uspokajam, ale nie przesadzałbym z ich ilością, ani tym bardziej z poziomem skomplikowania. Przede wszystkim to wyzwanie dla najmłodszych. Oni są obrani za target tej produkcji i oni też zapewne będą czerpać z niej najwięcej radości.
Nie oznacza to jednak, że starszy gracz (najlepiej z sympatią do samego uniwersum) będzie przysypiał. Zdarzają się momenty chwilowej zadumy, a nawet jeśli będzie ich mało (zależnie od siedzącego za kontrolerem), to nie odmówię tej grze cozy atmosfery. Nie wszystkie dobre gry muszą cechować się emocjonalną jazdą w opowiadanej historii, czy efekciarstwem scen akcji. Czasem dobrze się przy nich wyluzować, a w tej materii Mario vs. Donkey Kong sprawdza się idealnie. Mówimy przecież o przenośnym Switchu, więc tym większy sens ma tu gra stworzona na krótkie sesje. Każdy level to maksymalnie parę minut roboty, a i trudno mi było nie kończyć ich na Perfect za pierwszym podejściem. Ta prostota jednak tylko dodaje do naszego relaksu. Idzie się w tym trochę zatracić i przy znikomej inwestycji wymaganego czasu łatwo się namówić na jeszcze jeden poziom - kluczowy plus na konto takiej gry.
Remake
Nowa wersja zapewnia nam przede wszystkim odnowioną szatę graficzną, do której każdy Mario-entuzjasta zdążył się zapewne przyzwyczaić. Styl artystyczny godny platformówek 2D z wąsatym hydraulikiem, więc trudno o jakiekolwiek narzekania z mojej strony. Na moje oko jest to po prostu gra ładna, która dzięki takiej oprawie i bogatej palecie barw długo się nie zestarzeje.
Żeby jednak nikt nie zarzucił opieszałości, to dorzucono dwa dodatkowe światy (wersja z GBA miała ich 6), które tak jak pozostałe są dostępne w swoich trudniejszych (expert) wersjach po ukończeniu gry. Czuć przy nich większy poziom złożoności i zakładam, że nie wiedząc które to, spędzicie z nimi ciut więcej czasu niż z pozostałymi. Najmłodszych ucieszy nieco luźniejsze podejście do rozgrywki, które nie będzie ich karać za każdą pomyłkę. Wciąż zachęcałbym ich do grania klasycznie, ale Ci bardzo młodzi mogą preferować bezpieczne checkpointy i nietracenie żyć. A już na pewno będą preferować kooperację ze starszyzną, która również jest nowym dodatkiem do całości. Niesie ona ze sobą jednak spore utrudnienie, bo zwiększy ilość kluczy niezbędnych do otworzenia drugiej części każdego poziomu. Doceniam, że nie zrobili po prostu luźno biegającego Toada, który upraszczałby wszystko jeszcze mocniej.
Captain Mario: DK Tracker
Najłatwiej byłoby przyrównać to wszystko do Captain Toad: Treasure Tracker. Kapitan jest zdecydowanie trudniejszy, wszystkie znajdźki ukrywa o wiele głębiej, ale dla mnie to równorzędne pozycje. Ceniłem przy Mario vs. Donkey Kong, że wszystkie przedmioty są jawne, a łamigłówka nie polega na tym, że muszę młotkiem coś rozwalić, jak to było u wspomnianego poprzednika (bo to wtedy żadne puzzle). Nie jest to szalenie złożona gierka, wprawnym graczom nie zajmie zbyt wiele czasu, ale jest niesamowicie przyjemna. Nie mógłbym źle ocenić czegoś, co tak mocno mnie wkręciło. Osobiście żałuję, że kolejne części serii nie dojadą już na Switcha.
Dziękujemy firmie Conquest Entertainment za dostarczenie gry do recenzji.