Recenzja Ninja Gaiden Ragebound na Nintendo Switch 2
Nadeszły żniwa dla wielbicieli side-scrollerowych platformówek akcji. Nie żadnych metroidvanii, tylko biegania z lewej do prawej (rzadziej odwrotnie) i unicestwiania po drodze wszystkich demonicznych przeciwności losu. Dwie serie dostaną swoje nowe odsłony w ostatnie dni wakacyjnych miesięcy. Na Shinobi trzeba czekać do końca sierpnia (jest dostępne demo), a nowy Ninja Gaiden znalazł się na Nintendo Switch 31 lipca 2025 roku.Legendarna marka trafiła w nieprzypadkowe ręce. Odpowiedzialne za nią studio The Game Kitchen zasłynęło w szczególności bardzo ciepło przyjętymi dwoma odsłonami Blasphemous, więc pewne przetarcie z oczekiwaniami już mieli - i to mimo faktu, że ta bluźniercza seria jest wspomnianą metroidvanią. Pozostało tylko ubrać to w odpowiedni setting, przyspieszyć ruchy kontrolowanych postaci i zrobić wprowadzenie pod kontynuacje trójwymiarowych odsłon Ryu Hayabusy - Ninja Gaiden 4 ma trafić w ręce graczy w październiku tego roku.
Sam ikoniczny ninja mógł już zapomnieć o swoich początkach z końcówki lat 80’, które zapewne świetnie pamiętają fani NESa/Pegasusa, więc tym razem odpuszczono mu masakrowanie piekielnych poczwar. W jego miejsce na ich przeciw wyjdzie protegowany Kenji Mozu, którego zadanie szybko przerośnie. Zresztą podobnie będzie wyglądać sytuacja po drugiej stronie barykady, w szeregach klanu Black Spider, gdzie wyzwaniu nie sprosta tamtejsza kunoichi o imieniu Kumori. Ich jedyną szansą pozostanie więc połączenie sił, ale dostępne w kontrowersyjnej formie związania swych dusz.Gameplay to dla nas przeczesanie kilkunastu misji podzielonych na 4 akty, w których głównym zadaniem będzie zamknięcie wrót piekieł. W tym celu należy odnaleźć kilka porozrzucanych po świecie kryształów, ale z racji prostej konstrukcji gry nie musicie się obawiać jakiegokolwiek zagubienia. Waszym jedynym zmartwieniem jest… przetrwać.
Splątanie naszych protagonistów polega na tym, że Kenji zyska umiejętności Kumori, którą głównie cechują ataki dystansowe. Potęga połączenia zakładać będzie wachlowanie skillami według poświaty nadbiegających demonów. Skuteczne zabicie delikwenta odpowiednim skillem (niebieskie - Kenji, fioletowe - Kumori) da nam Hypercharged, czyli jednorazowy cios tnący absolutnie wszystko w trybie instant. Ten będzie kluczowy do szybszej eliminacji gigantów w szeregach przeciwnika, którzy w przeciwnym razie potrzebować będą kilku ciosów do zabicia (cała reszta zazwyczaj pada po jednym uderzeniu). Alternatywą na uzyskanie takiego statusu może być przytrzymanie przycisku ataku, które skutkuje utratą naszego HP.I już abstrahując od tego, że takie gry trzeba lubić, żeby Ragebound pokochać (miłości wcale nie uznaje tu za przesadnie górnolotne określenie!), to ogromnym plusem tej gry jest pomysłowość twórców na rozstawienie wrogów. Ta gra podstępnie zachęca Cię, żebyś się nie zatrzymywał. Oczywiście pilnuje Twojego czasu, żeby finalnie wycenić poczynania (biorące pod uwagę kilka czynników - od znajdziek, po wykonane wyzwania), ale widać, że każdy wróg jest tu ulokowany z głową. Nie ma przypadków. Jak coś lata, to często będzie skazane na to, by się od niego odbić (mamy tu technikę zwielokrotnienia swoich skoków przez udane odbicia, tj. wciśnięcie ponownie ataku w odpowiednim momencie), jak coś dużego stoi, to pewnie zaraz potencjalna dostawa Hypercharged na nas wyleci. W kwestii gameplayowego tempa taki Ragebound może być wzorem do naśladowania. A że ja zawsze o tempie wspominam i jest to czynnik często kluczowy dla mojej satysfakcji (szczególnie w grach tego typu), to już możecie się domyślać, jak wysoko pójdę z oceną najnowszego dziecka hiszpanów z growej kuchni.To, że oni dowiozą kwestię artystyczną/graficzną, to było dla mnie oczywiste. Pokazali to dwukrotnie w Blasphemous i tu tylko udowodnili swój pikselowy kunszt. Świetne tła, widowiskowe efekty (screen powyżej), a i elementów czysto platformowych nie zabraknie. Fani udanych skoków znajdą tu sporo dla siebie, szczególnie przy Kumori, która pomaga nam w sferze demonów (dostępnej w jasno określonych punktach w trakcie kampanii). Tam działamy przy mocno ograniczonym czasie i choć istnieją punkty konieczne do zwiększenia licznika sekund, to zawsze czujesz delikatną presję.Zresztą Ragebound zgrabnie wpisuje się w klasykę Ninja Gaiden ze swoim poziomem trudności. Oczywiście nie będzie to tak brutalne doświadczenie, jak te pierwsze archiwalne przygody, ale gra sama się nie przejdzie. Będzie potrzebna odrobina skupienia i zaangażowania. To w dużej mierze zasługa różnorodnych i ciekawych wizualnie bossów, którzy biją mocno, a szansy na leczenie nie ma, więc nauka schematów wymagana. Nie dotyczy to wszystkich, ale końcowi dwaj w szczególności mogą zaleźć za skórę - w moim przypadku przedostatni nawet bardziej niż finalny.
Hojnie rozstawione checkpointy na pewno pomogą, ale już nie odhaczą wszystkich wyzwań, które pozostaną dla chętnych maksowania tytułu. Do tego jesteśmy zachęcani nowymi perkami do wykupu ze sklepu, jak i samą walutą, która jest wewnątrz poziomów poukrywana.Jest to przygoda, której kampanie zamknąłem praktycznie w jedno posiedzenie (niecałe 5h), ale nie chcę przez to powiedzieć, że to krótkie (bo to czas zasadny dla takiego gatunku), a stwierdzić fakt, że absolutnie nie dane mi było oderwać się od ekranu! Czy możemy oczekiwać więcej od takiej gry? Wizualnie jest fantastyczna, tempo ma świetne, bossowie są ciekawi, a i pierwiastek wyzwania w tym wszystkim się znajdzie. Fabularnie może kręcimy się wokół utartych schematów, ale nie zmienia to wiele. W zasadzie totalne pominięcie wątku nie sprawi, że będziecie jakkolwiek stratni. Jeśli musiałbym wytykać detale, to nie jestem wielkim fanem misji na pojazdach. One są miłą odskocznią, ale pozostają dość pokraczne w obsłudze - na szczęście nie ma ich wiele i nie trwają zbyt długo.
Dawno się tak dobrze nie bawiłem przy side-scrollerze akcji. Wiele było prób imitowania feelingu dawnych lat i grania na nostalgii, ale zbyt często były one okraszone archaizmami. Tu ich nie czuję. To uznaję za pełnoprawny produkt z 2025 roku, który tylko swoim stylem pokazuje, jakby miał mieć przedwczesne siwe włosy - nie wiem, czy ostatnim tak udanym tworem tego typu nie był przypadkiem Shovel Knight z 2014, czy The Messenger z 2018 (ale tam metroidvania wjeżdża w połowie gry). Ninja Gaiden Ragebound to ścisła topka tego roku i już teraz wielkie uznanie dla Ninja Gaiden 4, jeśli wyląduje jakością blisko swojego niepozornego kuzyna w podsumowaniu 2025. Jak ktoś lubi takie gry lub się na nich wychowywał - brać bez zastanowienia.
PS: Żaden ze mnie technik-mechanik, ale wiem o ograniczeniu do 30 fpsów na Switchu, którego... zwyczajnie nie odczuwałem. Nie wpłynął on negatywnie na odbiór gry.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Cosmocover
Plusy:
Pixelart i projekty poziomów
Różnorodni i świetni wizualnie bossowie
Przemyślane rozstawienie wrogów - kuszące do polepszania swoich czasów
Dynamiczna i brutalna walka - nijak niezaburzona przez połączenie postaci i żmudne przełączanie między nimi
Zgrabny movement i okazjonalne elementy platformowe