Recenzja Little Kitty, Big City na Nintendo Switch
Najnowsza gra Double Dagger Studio uczy jak strącać doniczki, podkładać łapę przechodniom i podnieść ciśnienie sklepikarzom. W Little Kitty, Big City, wcielimy się w kota, którego poranna drzemka kończy się na ulicy. Droga do domu zakłada wspięcie się na wysoki wieżowiec, a nasz protagonista jest typem domownika, który niekoniecznie się odnajduje w miejskiej dżungli. Premiera miała miejsce 9 maja 2024 roku.
Kruki, szopy, psy
Little Kitty, Big City to lekka gra, która swoimi założeniami może przypominać szalenie popularne Untitled Goose Game. I choć naszym dosłownym zadaniem nie jest uprzykrzanie życia mieszkańcom, to pośrednio i tak musimy tego dokonać, a nawet jeśli gra by nam nie kazała, to nikt by się nie oparł ochocie. Od momentu wypadnięcia za okno, naszym jedynym celem jest powrót. Pomocną dłoń wyciąga do nas kruk, który był ofiarą naszego lotu w dół. Oferuje on pierwszą rybę, która ma nam dać energię do wspinania się na coraz wyższe szczyty.Główne założenia zakładają zebranie kilku (tj. czterech) ryb, które dadzą energię do wspinaczki. Na tym polu najtrafniejszym odpowiednikiem byłoby A Short Hike, gdzie w spokojnej okolicy zbieraliśmy dające energię piórka. Działa to identycznie. Pierwsza ryba otwiera większy teren, a kolejne zbliżają nas tylko do happy endu.
Oczywiście nie tylko główną fabułą ta gra żyje, oferując sporo zadań pobocznych. Pomożemy wielu zwierzakom spotykanym na swojej drodze. Psy będą łase na jedzenie/kości, kaczce pomożemy zebrać dzieciaki zagubione w mieście, a szopa wyjmiemy ze śmietnika. Sporo z tych questów się powtarza (ich konstrukcja zakłada powtórkę w innych miejscach), ale nie przeszkadza to szczególnie w tak prowadzonym tytule. Przyjmujemy go w swoim tempie i na swoich kocich zasadach.
Czarny kot przeszedł mi drogę
Gameplay niczym szczególnym nie zaskoczy, trzymając się sztywno kocich standardów. Gra ma imitować zachowanie naszych pupili, więc naszymi głównymi narzędziami siania zagłady będzie skok i trącenie łapą. Ten pierwszy działa tu dość nietypowo, ale zdaje się zgrabnie trafiać w rzeczywisty stan rzeczy. Każdy skok musimy wymierzyć. Rysuje się przed nami linia naszego lotu. Kręcenie i mierzenie wymaga chwili na przystosowanie, ale z racji, że nie goni nas czas, to wszelkie nieudane próby nie bolą. Twórcy przyjemnie dostosowali balans chodzenia po krawędziach, gdzie nie czujesz wyraźnej pomocy komputera, ale i nie obawiasz się o spadnięcie z gzymsu.Osobiście doceniam fakt, że nie ma tu łopatologicznego rysowania dostępnych do skoku przestrzeni pomarańczową farbą (jak to często w grach bywa), a cały świat zdaje się stać przed nami otworem. Zachęca to do eksploracji, która jest tu przecież kluczowa. Oczywiście “otwarcie świata” nie oznacza nieskończonego pola zabawy, bo to tytułowe “Big City” wcale nie jest takie big. Nawet nie jest przeciętnego rozmiaru. To mały teren, gdzie szybko przebiegniemy z jednego końca na drugi, a po godzinie będziemy się nieźle odnajdywać bez mapy (która pojawia się w późniejszej fazie rozgrywki).
O trąceniu trudno coś więcej powiedzieć. Daje frajdę, a fizyka obiektów łapie się przystępnych ram. Twórcy rysują wszystko w pociesznych, kolorowych barwach i starają się trzymać względnego realizmu. Jeden chybiony strzał przychodzi z szybką podróżą kanałami, która rysuje się przed nami, jako jakaś narkotyczna, kolorowa wizja przenosin w czasoprzestrzeni. Gryzie mi się to ze wszystkimi założeniami. Inna sprawa, że jest absolutnie niepotrzebna, bo miasto jest małe.Switch radzi sobie ze wszystkim przystępnie. Ograniczenia graficzne nie wpływają na wiele, bo paleta barw i kreskówkowa oprawa raczej się z tą konsolą lubią. To oczywiście nie znaczy, że nie ma tu problemów, ale z tymi gra boryka się na każdym sprzęcie. Mechanika poruszania potrafi nas gdzieś zawiesić na dobre i bez wczytania stanu gry się nie obejdzie. Kamera też działa w kratkę i czasami mocno nam utrudni kontrolę nad postacią, ale gorsze rzeczy świat widział (patrz niedawny krab w Another Crab’s Treasure - recenzja TUTAJ)To ten tytuł, do którego nie trzeba namawiać. Każdy kociarz z ciekawości odpali, a typ obojętny do zwierząt odpuści. Tę pierwszą grupę czeka pocieszna przygoda. Pełna uroku (aż zwiększyłem liczbę screenów w recenzji, bo trudno było się zdecydować), całkiem sympatycznych dialogów (z pocieszną próbą “głosową”) i powtarzania sobie - o, mój kot dokładnie tak robi! Warto tylko mieć na uwadzę, że to gra mniejsza na każdym polu, a przejście głównej linii fabularnej to robota na maksymalnie 2h - sam skończyłem w jednym posiedzeniu. Chętni dokonać wszystkiego mogą rozciągnąć ten czas do 5h, a potrzeby na powrót zaczną się kruszyć. Całość jest mocno dostosowana do grania ze swoją pociechą, która przy minimalnym obeznaniu z kontrolerem, szybko się odnajdzie i pobawi sama.
Dziękujemy firmie popagenda za dostarczenie gry do recenzji.
Plusy:
Urok kociego życia i jego całkiem zgrabna imitacja
Niezbędna dla takich gier chęć eksploracji za sprawą mierzonych skoków i przyjemnego sterowania
Sympatyczni bohaterowie - bo przecież kotki, pieski i inne zwierzaki, to czego tu nie lubić?
Minusy:
Szybka podróż to mocno odrealniony skok w kiepskim kierunku