Recenzja Daemon X Machina: Titanic Scion* na Nintendo Switch 2
Daemon X Machina, to jeden z niewielu exclusive’ów na Switcha (czasowych, bo wyszedł później na PC), który mnie ominął. Tematyka mechów nigdy nie stanowi mojej pierwszej łapanki, więc nie czułem potrzeby nadrabiania. Inna sprawa, że niewielu oczekiwało, iż ta dość przeciętnie odebrana gra zaoferuje kiedyś sequel. Tym razem już zwarty i gotowy przyjąłem te walki robotów od Marvelous Inc., nie wiedząc, czego się spodziewać - tak najlepiej!Fabuła przywita was mocnym akcentem wyrwania się ze szponów oprawcy próbującego przeprowadzić na nas swoje eksperymenty. Ta heroiczna ucieczka przyniesie bolesne straty, ale i skieruje nas w kierunku lokalnego ruchu oporu, z którym dzielimy teraz wroga. Idealnie na zregenerowanie sił i ponowne stanięcie na swoje mechaniczne nogi. Będzie tu sporo odcieni szarości, ale jedno jest pewne - nie dla historii bawić się będziecie w Daemon X Machina: Titanic Scion. Cutscenki bywają widowiskowe, dialogi raczej nigdy nie otrą się o naszą przesadną ciekawość, więc to takie minimum przyzwoitości. Wymówka dla kolejnych walk.To na placu boju gra nabiera swoich kształtów i tam pokazuje swoje najlepsze oblicze. Choć wszystkie pojedynki prowadzimy wewnątrz wielkiego mecha, to nigdy nie będziemy narzekać na dynamikę i tempo rozgrywki. Twórcy praktycznie nieustannie uraczą nas jakąś falą wrogów, czy wielkim bossem do poskromienia. Sama nasza maszyna też porusza się zgrabnie - tak na lądzie, jak i w powietrzu - dzierżąc dowolne bronie z szerokiego wachlarza (białych i palnych) oferowanego przez grę. Jak to w świecie mechów - customizacja jest obowiązkowa i ma nakręcać do dalszego rozwoju. Każda zmiana części jest widoczna, a i odmienna mechanika walki konkretnym orężem jest mocno odczuwalna. Zejdzie się, zanim zbudujecie swoje opus magnum, co wiąże się z kilkoma świadomie wprowadzonymi mechanikami.
Nie wiem, na ile kogoś to pocieszy, ale Titanic Scion przypomina momentami Monster Huntera, gdzie polowanie na części jest obowiązkowe, a i pewna porcja wtórności nieunikniona. To pierwsze może się wydawać kontrowersyjne, bowiem z pokonanego wroga możesz wybrać tylko jedną część. Jeśli podejdziesz do trupa i wyświetli Ci się lista jego pozostałości, to wiedz, że musisz podjąć decyzję, a nie wygodnie zgarnąć wszystko. Ciekawe podejście, które na pewno wydłuża cały proces rozbudowy. Wspomniana monotonia to już (d)efekt gatunku. Może nie jest to wywindowane na tak ogromną skalę, jak wspomniane Capcomowskie MH, ale podobne tropy są wyczuwalne. Misja to najczęściej idź i zabij. A za tym ostatnim kryje się zdecydowanie przewyższająca nas rozmiarami bestia, z którą walka jest pojedynkiem na wyniszczenie. Takie starcia są widowiskowe, często wariuje w nich kamera, ale spełniają swoją rolę - są bardzo satysfakcjonujące! Cechy wspólne się jednak na tym nie kończą, a całość zachęca do polowań w kooperacji - podobno istnieje możliwość przejścia całego wątku fabularnego w ten sposób, ale nie miałem okazji testować, bo jak grałem, to… nikt jeszcze nie miał tej gry (sporo przed premierą).Wiele uroku DXM skrywa w takich małych detalach. Totalnie urzekająca była dla mnie szybka przemiana z wersji ludzkiej w pełnego uzbrojenia mecha. Jest to oczywiście ograniczające nas jako graczy, by nie pozwolić nam się wypuścić na strefę zagrożenia w formie ludzkiej, ale to jak to wygląda, gdy jeden mechanizm obraca się i w sekundę jesteś niszczycielem, jest zwyczajnie piękne. Mógłbym to oglądać nieustannie, a rzadko do mnie trafiają takie pierdoły.
System poruszania się też daje radę. Lot co prawda przypomina średnio udaną grę EA, której imienia już nikt nie pamięta (Anthem), ale jeśli coś tam było ciekawe, to właśnie to przemierzanie terenów w tej formie. Zresztą nasze możliwości na tym się nie kończą, bo dostaniemy do dyspozycji samochód czy konia. Gdyby tereny nie były pustkowiami pozbawionymi jakiegokolwiek wyrazu albo hangarami, które tego wyrazu mają jeszcze mniej - to ta luźna eksploracja bawiłaby mocno. Tak jest przyjemne mechanicznie, ale…A jak już jesteśmy w dziale zażaleń, to ta gra ma poważny problem. O ile sama mnie bardzo miło zaskoczyła, tak bardzo niemile to zrobiła swoją optymalizacją. To nie jest czas i miejsce, żebyśmy narzekali na Switcha 2. Nie kilka miesięcy po premierze! W handheldzie jeszcze zminimalizowałem ilość tych niedoróbek, ale na dużym ekranie było to doświadczenie praktycznie niegrywalne. Ograniczenie do 30 fpsów boli, ale problem w tym, że gra ma ciężary utrzymać nawet to. Wszelkie przycięcia, czkawki i zawały ekranu są tu nieustanne w otwartym świecie. Paradoksalnie są nieco mniej uciążliwe w samej walce, ale to przez mało gustowną barierę, która wyrasta spod ziemi i zamyka nas w umownym ringu z oponentem. Szkoda tylko, że nie zamyka też jego, bo zdarzają się sytuację, gdy on będzie POZA tą strefą, a Ty nawet nie będziesz mógł się zbliżyć. Powodzenia przy buildzie nastawionym na krótki dystans! Aż trudno uwierzyć, że ktoś wpadł na tak głupi pomysł.Daemon X Machina: Titanic Scion to pozycja nie zamykająca się na wielbicieli mechowych klimatów. Oferująca fajny system poruszania, przyzwoitą walkę (nawet jeśli to efekciarstwo wiedzie tu prym), ciekawy design wrogów, ale mająca swoje mroczniejsze strony w kwestii optymalizacji i pewnej dozy wtórności - tak w budowie, jak i kreacji poziomów. Ma to jeszcze jedną rzecz, której już nie uda się poprawić (bo w optymalizację wierzę!) - kiepskie wprowadzenie do świata gry. Nie jest tak, że pogubisz się fabularnie, ale na pewno będzie tak, że podrapiesz się po głowie mechanicznie. To też trzeba umieć wyważyć, a twórcy z Marvelous przytłaczają ilością informacji i nie radzą sobie z płynnym ich przekazem. Moim zdaniem jest zbyt chaotycznie, zbyt dziwnie i zbyt duże natężenie tego wszystkiego. Jak to przełkniecie, to zostanie wam już tylko kwestia nieustannych zacięć. Szkoda, że tak wyszło. Wciąż dobra gra, wciąż ogromne (miłe) zaskoczenie, ale do łatania wystąp.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Decibel PR
Plusy:
Ciekawy, efektowny i zaskakująco różnorodny model przemierzania tego świata
Dynamiczna walka - nawet jeśli efekciarstwo to jej drugie imię
Bogata możliwość customizacji mecha - w kwestii opancerzenia, jak i broni
Design wrogów - bo człowiek zawsze lubi, jak boss zdecydowanie przewyższa gabarytami
Możliwość zabawy w kooperacji - i to podobno cross-platformowej, więc Switch 2 nie będzie zaraz świecił pustkami
Minusy:
Optymalizacja - bardzo częste dropy animacji, które mnoży granie na dużym ekranie
Nieunikniona nuta monotonii - tak w kolejnych misjach, jak i w przemierzanych pustkowiach
Przytłacza ilością nowinek i nieumiejętnie zapoznaje z nimi gracza