Edge of Sanity to survival horror inspirujący się, jak wiele innych, twórczością H.P. Lovecrafta. Ta mitologia Cthulhu została przeniesiona do ręcznie rysowanej oprawy graficznej 2D przez rodzime Vixa Games. Gdańszczanie mieli już okazję gościć na naszym portalu przy okazji premiery sympatycznego The Crackpet Show - recenzja TUTAJ - a 13 września 2024 skręcili w o wiele mroczniejsze tony.
Żyć czy przeżyć?
Wcielamy się w człowieka odpowiedzialnego za dostarczanie zasobów na pustkowiach Alaski. Jesteśmy wsparciem tamtejszych naukowców, choć od pierwszych chwil otoczenie może budzić spory niepokój. Protagonista o imieniu Carter nie do końca wie, jak się znalazł pośrodku lasu i tłumaczy to sobie wyrobionymi automatyzmami. Jak w wielkim był błędzie, dowie się podczas niezobowiązującej drzemki w ośrodku, która objawi mu niepokojące koszmary. Tajemnica zacznie się zagęszczać, niepewność rosnąć, a wszystko zbiegnie się w czasie z utratą prądu w budynku i zniknięciem całej załogi. Ucieczka w okoliczny las, spotkanie znajomego i próba rozbicia obozu. Tu wypada postawić taktyczną pauzę, bo obóz jest kluczowym aspektem rozgrywki. Otóż Edge of Sanity nie jest klasycznym survival horrorem, jaki znamy - tj. nie błąkamy się po żadnej posiadłości ani tym bardziej nie szukamy zmarłej żony w “specjalnym miejscu”. Będziemy szarpać się z wąskim ekwipunkiem, będziemy mieć na uwadze kurczące się zasoby, ale nacisk na dowodzenie skromnym oddziałem ocalonych jest tu bardzo wyraźny.
Gra miesza ekspedycje, w których zbieramy zasoby lub pchamy naprzód fabułę w misjach głównych, z zarządzaniem swoim “domowym” ogniskiem. Jeśli nie masz w sobie choćby pierwiastka sympatii do takich produkcji, to problem do tej gry może narodzić się bardzo szybko. Edge of Sanity poprowadzi nas za rączkę po kilka przyjaznych głów do pracy, a naszym zadaniem będzie przydzielanie im ról i dbanie o ich dobrobyt. Zapewnianie im ciągłego dostępu do podstawowych racji żywnościowych, wody, czy udzielenie błogosławieństwa na solidny odpoczynek w namiocie.To strategiczne podejście wewnątrz swojego obozu przejmuje kontrolę nad całą resztą. Dyktuje tempo rozwoju wątku fabularnego i oczekuje generowania coraz większych zasobów. Na misje wyślemy podopiecznych, wyruszymy sami w poboczne wojaże, a grind po potrzebne elementy może być nieunikniony. Osobiście uwielbiam survival horrory (te klasyczne), ale nienawidzę strategii, więc łatwo sobie wyobrazić, w jak dużym rozkroku tu stałem.
Wybaczcie, ale mierził mnie obóz i konieczność zapewnienia zasobów. Nigdy nie rozwija się on na tyle, żeby człowieka przytłoczyć, ale samo przedzieranie się przez interfejs na analogach bywał uciążliwy. Przerzucania szrotu, obowiązkowych rozmówek i ciągłych napraw jest tu sporo, a rzadko kiedy generowało to jakiekolwiek zainteresowanie z pozycji gracza. To trzeba lubić, więc jeśli gustujecie, to możecie całkowicie pominąć ten akapit, zachowując umiar. Nie oczekujcie głębokich strategicznych rozkmin i wyzwania. To raczej fundamenty, z prostymi wytycznymi napraw wszystkich sprzętów i czytelnym obrazem potrzeb.
Survival niekoniecznie, ale horror już tak
Tym gorzej było mi zaakceptować ten nieuchronny grind i obozową powtarzalność, kiedy cała reszta jest zrobiona ze smakiem. Edge of Sanity zaskakuje bardzo pozytywnie voice actingiem. Po screenach, z wiedzą, że to produkcja z niższych progów budżetowych, większość pewnie pogodziłaby się z suchymi napisami. Tu mamy pełne udźwiękowienie i to trzymające bardzo solidny poziom. Nawet jeśli miałbym obiekcje do fabuły - nie jest zła, to ja jestem chory i oczekuje totalnego zaszczucia - to jej sposób podania i opakowanie jest godne pochwały.
Gameplay w ekspedycjach jest bliższy survival horrorom, jakie macie przed oczami słysząc te słowa. Tyle że jest to przeniesione w środowisko 2D, co wymaga od nas pewnego zawieszenia swojej niewiary na poczet czerpania przyjemności. Musimy zaakceptować, że robal przenikający przez naszą postać nas nie widzi, bo stoimy bez ruchu. Na papierze to może brzmieć zabawnie, ale w niczym nie przeszkadza.Chowanie się przyda, bo i walka jest pokraczna. Mechanicznie ociężała, bo... dokładnie taka ma być! Kiedy w survival horrorach stajemy się maszyną do zabijania, to przestaje być survival horrorem i niebezpiecznie przeobraża się w akcyjniaka. Tu musimy czuć niepewność, musimy mieć świadomość, że sprzęt zaraz się wyczerpie, a tego potwora wypadałoby uniknąć. I tak zastawiamy na nich pułapki, rzucamy kamieniami, czy pomagamy sobie światłem na tych bardziej wrażliwych. Tyle że jedno to wskazana pokraczność bohatera, a drugie… trochę tania przeglądarkowość. Źle się na to patrzy. Ta komiksowość oprawy to miecz obosieczny. Potrafi wyglądać schludnie, ale w ruchu cofnąłem się o jakieś 20 lat wstecz i odpaliłem Internet Explorer (R.I.P.)
Gra dobrze sobie radzi z budową klimatu, a to kluczowe w gatunku. Niektóre lokacje są pogrążone w mroku. Skończyło Ci się światło? Trudno, radź sobie. I świetnie, że właśnie tak to wygląda. Nie nazwałbym tego produkcją przesadnie straszną dla weteranów, ale raczkujący poważnie się zastanowią nad próbą zebrania wszystkiego w danym etapie, bo pokój, którego nie penetrowali, może nie być tego wart.
Oprócz paska życia, który kurczy się wyjątkowo szybko, Carter ma zdrowie psychiczne. Każdy kontakt z wrogiem czy wydarzeniem paranormalnym zaczyna go zapełniać. Efekty tego mogą być różne - tak pozytywne, jak i negatywne. Mechanika nieco zahaczająca o to, co możemy zaobserwować w serii Darkest Dungeon. Nie będę ukrywał, że dbanie o to nigdy nie było moim priorytetem i z chęcią brałem to, co gra ma do zaoferowania. Im gorzej dla Cartera, tym lepiej dla mnie.I tak skaczesz ciągle po zasoby. Schowasz się, okazjonalnie powalczysz albo rozwiążesz zagadkę. Poczucie wtórności jest tu nieuniknione. Różnic w terenach może być czasami zbyt mało, a te wszystkie ośrodki badawcze, jakkolwiek pokręcone nie będą, po prostu się wypalają w naszych oczach. Są skazane na ziewnięcie. Jeśli jednak ten rytm (zahaczający o grę mobilną, sorry) Ci pasuje, to Edge of Sanity powinno się spodobać. Tu trzeba po prostu się z tym pogodzić. W imię mroku!
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Daedalic Entertainment
Plusy:
Klimat - jeśli nie przesadnie straszny, to na pewno fajnie budujący napięcie mrokiem
Kapitalny voice acting
Nieporadność Cartera w walce rodzi prawdziwy survival
Minusy:
Nieuniknione poczucie wtórności i konieczność grindu