Nie zdążyłem jeszcze ochłonąć od premiery Hercule Poirot: The London Case (recenzja tutaj), która bez reszty wciągnęła mnie w przygody detektywa i zachęciła do ogrania pozostałych odsłon. Minęły niecałe dwa miesiące, a Microids znów częstuje kolejną zagadką – jeszcze bardziej zagmatwaną niż te z przeszłości. Od ukończenia sprawy w Londynie odliczałem, aż światło dzienne ujrzy „Murder on the Orient Express”. Czy ten pociąg dowiózł?
Książkowa sprawa
Seria Herculesa ma to do siebie, że początkowo dostajemy małą i szybką sprawę – w tym przypadku odnaleźć w hotelu zagubiony bilet na Orient Express. Ma to na celu wprowadzić gracza w świat i mechanikę rozgrywki. Porównując samouczek do poprzednich części, tutaj zdecydowanie jest krócej i szybciej. Nie twierdzę, że to zły wybór, a wręcz przeciwnie. Na przykład w „The First Cases” wprowadzenie było strasznie obszerne i dłużyło się w oczekiwaniu na to „główne” śledztwo.
Detektyw belgijskiego pochodzenia ma kolejną tajemnicę do rozwikłania. Co prawda jest to oczywiście znów morderstwo, ale jeszcze bardziej skomplikowane. W nieznanych okolicznościach w swoim prywatnym przedziale zostaje brutalnie zadźgany jeden z uczestników wycieczki. Dwanaście różniących się od siebie ran kłutych zadanych przez prawo i leworęczną osobę utrudnia śledztwo. Jednocześnie dwunastu podejrzanych. Jest wiele innych ciekawych detali, o których nie będę już wspominał. Ten krótki zarys wstępu do dochodzenia obrazuje, jak twórcy przyłożyli się do najmniejszych szczegółów, chcąc odwrócić uwagę gracza w innym kierunku. Za to pokochałem przygody „Wąsacza”.
Hercules na swojej drodze pozna również nową towarzyszkę – Joanne Locke. Młoda Pani detektyw amerykańskiego pochodzenia nie bez powodu trafiła do pociągu. Okazuje się, że prowadzi sprawę sprzed laty, z którą powiązana jest ofiara. Kobieta również jest postacią grywalną. Podczas poznawania jej śledztwa natrafimy na kolejne ciała. Wszystko się skomplikuje!
Olaboga!
Tak jak miało to miejsce u poprzedników, tak tutaj znajdziemy zakładkę „Mapa Myśli”. Podczas przesłuchiwania uczestników wycieczki i odnajdywania dowodów owa mapa zacznie się powiększać. Wszystkie najważniejsze odkryte informacje znajdują się właśnie tutaj. Przejrzysty wygląd pozwolił łatwiej dedukować i łączyć fakty. W razie kłopotów można się posłużyć podpowiedzią, bo i o tym autorzy nie zapomnieli. Względem „The London Case” najnowsza odsłona ruszyła zdecydowanie do przodu w temacie zagwozdek i wytężania umysłu. Prócz okazjonalnych mini zagadek, gra zaczęła bardzo się skupiać na czytaniu ze zrozumieniem (na szczęście są polskie napisy). Dialogów sporo przybyło, a ich treści obfitują w wiele istotnych informacji. Teraz należy je wychwytywać i zapamiętywać, bo późniejszym zadaniem będzie przykładowo odtworzyć przebieg wydarzeń, czy też dojdzie do konfrontacji między Herculesem a jednym z podejrzanych, w ramach której spośród kilku sentencji będziecie musieli wybrać tę jedną nieprawidłową (kłamstwo). Informacje dotyczące pasażerów również już nie są podawane jak na tacy. Rozmawiając z każdym z osobna, gracz musi wyłapać kluczowe informacje na jego temat, rozpoznać po akcencie jego pochodzenie, czy wywnioskować wiek po wyglądzie. Rozgrywka poszła zdecydowanie dwa kroki do przodu.
Postój techniczny
Ponad miesiąc temu przyczepiłem się do ekranów ładowania, które były niezrozumiale długie. Tym razem na szczęście są o wiele krótsze i towarzyszą im ciekawostki dotyczące twórczości Agathy Christie, czy Orient Expressu. Jedną z cech, którą polubiłem u poprzedników, był widok izometryczny, którego tutaj zabrakło. Twórcy poszli w TPP, czyli kamerę zza pleców Belga. Czy to dobry wybór? Dla mnie nie, bo seria nigdy nie powalała na kolana w kwestii modeli postaci. Patrząc z góry, zapominało się o twarzach, ale tutaj… nie da się przejść obojętnie. Nie da się niczego wywnioskować z ich mimiki, bo to totalne dno. O ile buźka Herculesa i Joanny jest akceptowalna, o tyle resztą załogi się chyba mało zainteresowali. W kwestii płynności bywa różnie. Większość rozgrywki przebiegła bez zarzutu, ale jest zauważalnie więcej spadków klatek w porównaniu do „Sprawy z Londynu”. Zakładam, że to właśnie wina TPP. Zauważyłem również pewne problemy z doczytywaniem, przykładowo: biegnąc z jednego końca wagonu do drugiego, a następnie chcąc przejść przez drzwi, gra potrzebowała momentu na wczytanie. Bywało również, że zamiast załadować grę, po prostu ją crashowało. Na moje szczęście są autosave’y.
Stacja końcowa
Po ostatniej części przygód Herculesa Poirota miałem wielkie oczekiwania. Gra dostarczyła mi wszystkiego, czego potrzebowałem od tego gatunku. Oczywiście nie inaczej jest tutaj. Pierwsze skrzypce zagrało mocne, a zarazem rozbudowane i zawiłe śledztwo. Ilość dialogów i zawartych w nich informacji jest ogromna. Mapa Myśli nadal jest w formie, choć tutaj wydaje się być bardziej przejrzysta. Mini zagadki, konfrontacje, czy rekonstruowanie wydarzeń to największa zmiana w gameplayu, dająca ogromny powiew świeżości. Zaś z kolejnych nowości nie przypadła mi do gustu dodatkowa grywalna postać. Cofanie się kilka lat wstecz i zajmowanie się sprawą Joanny wybijało mnie z rytmu, jednocześnie nie pozwalając mi się skupić na dochodzeniu Belga. Traktuje to jako „zapchaj dziurę”. Kamera TPP nie była najlepszym wyborem, bo modele postaci nigdy nie powalały. Przyglądanie im się z bliska nie zachęca do długich rozmów. Poprawiony czas ekranów ładowania na spory plus, tak samo, jak muzyka. Bardzo spokojna i prosta – idealnie wpasowała się w luksusowy wystrój pociągu. Po raz kolejny nie zawiodłem się przygodą detektywa i mam nadzieję, że kolejna ukaże się tak szybko, jak ta. Au revoir, mesdames et messieurs!
Dziękujemy firmie Microids za dostarczenie gry do recenzji.