Switchowi fani deckbuilderów mają żniwa. Praktycznie każdego miesiąca można spróbować swoich sił w roguelike’owym budowaniu talii. Praktycznie przed chwilą pisałem wam o Pirate Outlaws (recenzja tutaj), a teraz otwarte morze i piratów zamieniam na pogrążone w wiecznej zimie tereny Snowdwell.
Kto mnie zna, czyta, ten pewnie zdążył połączyć kropki i wyczuł moje zamiłowanie do gatunku - spoko, sam jestem tą miłością zaskoczony. Wiem, że w Wildfrost jestem ostatnim bastionem w walce z wszechobecnym mrozem, że karty są tu tak samo słodkie, co zabójcze, i że gra pojawiła się na Nintendo Switch 12 kwietnia 2023 roku. O nienawiści do zimy nie będę się rozwodził.
Świadomie pchasz się w gips
Nie będę ponawiał oczywistości, jak to każdy deckbuilder próbuje się wyróżnić. Głupio naśladować swoją konkurencję, do której każdy będzie przyrównywał - Slay the Spire? W przypadku Wildfrost zapnijcie pasy, bo wasze wyobrażenie o rozgrywce w karcianym “rogaliku” może zostać wywrócone do góry nogami. Nie ma tu punktów energii, karty kosztują tyle samo, a i nic nas nie ogranicza przed rzuceniem ich dowolnej ilości. Zanim jednak zaczniecie spamować przycisk, ładując im szybciej mocniejsze ataki z ręki, zwolnijcie i przemyślcie swoje działania.Najpierw czeka nas wybór bohatera. To jednostka, od której zawsze zaczynamy partię, rozstawiając ją na swojej połowie planszy. Jej zagranie jest darmowe. Jeśli ona polegnie na polu bitwy, to oznacza koniec naszej próby i powrót do wioski. Każdy bohater ma przypisane sobie atrybuty (życie, uderzenie), jak i ewentualne umiejętności/perki, które wykorzysta w swojej turze.
Oprócz lidera, mamy ze sobą zwierzęcego kompana, jak i opcjonalnych towarzyszy broni, których napotkamy po drodze. Tym sposobem możemy zapełniać dostępne pola na swojej połowie. Po drugiej stronie barykady, co oczywiste, pojawiać się będą wrogowie. Często falami, aż do najmocniejszego delikwenta na koniec.Samo pojawienie się na planszy nie oznacza jednak nic. Najważniejszą wartością na każdej karcie, jest jej licznik u dołu. To on określa, kiedy przyjdzie czas na akcję danej postaci. Jego wartość spada w momencie rzucania przez nas dostępnych na ręku kart. Istnieją takie, które będą oferować modyfikację konkretnych liczników, ale to już element taktyki, którą przyjmiemy. Niektóre przyspieszą odliczanie naszej postaci, inne zamrożą licznik wroga. Ta pozornie prosta mechanika (ok, na papierze może skomplikowana, ale miałem recenzować, a nie pisać zasady gry) szybko przeradza się w bardzo taktyczne pole bitwy.
Mogę zaatakować tego wroga, ale po rzuceniu karty wiem, że oberwę od tej drugiej. Opłacalne? Kwestia do przemyślenia. Najważniejsze dla nas jest to, że wróg ma pierwszeństwo, więc jeśli liczniki naszych postaci wyzerują się równocześnie, to nasz heros może nie zdążyć się wykazać. Każdy nasz ruch przybliża nas do kontry. Gramy dla siebie i przeciwko sobie.
Nasza zima zła
Jeśli kogoś pokonało samo czytanie o zasadach, to zapewniam, że wyłapuje się je dość szybko, mimo bardzo oszczędnego tutoriala. Na tym polu mogli spisać się ciut lepiej, ale skoro i tak człowiek załapał, to przynajmniej w rdzeniu mechaniki nie popełniono błędu. Na polu gatunkowym większych zaskoczeń się nie spodziewajcie. Runy przebiegają klasycznie. Poruszamy się po dostępnych w drabince losowych polach. Każde niesie ze sobą inne miejsce udogodnienia lub uprzykrzenia nam życia.Nie tylko nowymi kartami i postaciami człowiek żyje. Wszelkie znalezione błyskotki należy czcić i wielbić, bo mogą uratować nam skórę. Często napotkamy na swojej drodze charmy, które niosą ze sobą perka dla wybranej przez nas karty (niekoniecznie postaci). Innym razem możemy zyskać koronę, która sprawi, że karta zostanie zaklepana na startowej ręce, ograniczając losowość.
Po każdej próbie wracamy do wioski, która jest odzwierciedleniem naszych postępów. Powstają w niej kolejne budowle, a w nich lepsze karty i postaci. Klasyka. Wolałbym tylko sam dowodzić kolejnymi zmianami (wykupując je dla przykładu), a nie oddać się w ręce wymagań narzuconych przez grę. W celu zyskania czegoś, musimy wykonać jakąś “misję”. O ile te z zadawaniem obrażeń czy zamrażaniem, z czasem wykonują się praktycznie same, tak inne oczekują od nas będą akrobacji w rozgrywce, których wcześniej nie praktykowaliśmy. Żadna zbrodnia. Ich prawo. Ot, wolałbym…
Switch jako maszyna idealna
Wszelkie gry taktyczne i karciane świetnie sprawdzają się na Switchu. Nie inaczej jest i tym razem. Wielbiciele sterowania dotykowego będą mogli rzucać swobodnie karty na swój sposób, a rozgrywka przebiega bez zarzutu. Zresztą przy takim poziomie graficznego skomplikowania ktoś by musiał się optymalizacyjnie wyłożyć, żeby było inaczej.
Grafika prosta, nie jest tożsama z brzydką. Tytuł ma fajne, przejrzyste barwy, a design postaci na kartach jest bardzo przyjemny. Może z wyłączeniem naszych startowych liderów, którzy wyglądają jakby niekoniecznie wiedzieli, co mają ze sobą zrobić. Wybaczam, bo jakbym miał za oknem wieczną zimę, to dokładnie tak bym wyglądał.
Let it snow!
Bardzo często łapałem się w deckbuilderach na swoich przyzwyczajeniach. Po kilkudziesięciu godzinach z danym tytułem niektóre czynności zaczynasz robić mechanicznie. Nie to, że teraz narzekam, bo wciąż ten gatunek lubię, a droga do takiego oswojenia okupowana jest uśmiechem (... i cierpieniem po kolejnej nieudanej próbie, ale mam masochistyczne skłonności).
W Wildfrost dostałem ten powiew świeżości. Ten, który wymaga ode mnie ciągłej uwagi i nie lekceważenia nawet tych pozornie prostszych rywali. Wykorzystanie najprostszego ataku urosło do rangi poważnej operacji, która wymaga od nas przeglądu pola walki. Dla mnie gra uzależniająca. Owszem, z czasem te runy wydają się zbyt do siebie podobne, a i wiele zależy od naszego szczęścia w oferowanych udogodnieniach/kartach. To jednak coś, co zdążyliśmy zaakceptować.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Honest PR
Plusy:
Bardzo ciekawy (i uzależniający) system walki wymagający od gracza przemyślanych ruchów od początku potyczki
Przejrzysta/ładna grafika
Działa bez zarzutu i ma wszelkie udogodnienia dla wielbicieli deckbuilderów
Sporo rzeczy do odblokowania
Minusy:
Oszczędny tutorial
Niech będzie, że wymagający od nas konkretnych zachowań system rozwoju, a nie progress za samą grę