Belgijskie Rogueside (wtedy jeszcze pod nazwą Crazy Monkey) lata temu stworzyło side-scrollową strzelankę Guns, Gore & Cannoli. Pomimo ewidentnych znamion niskiego budżetu gra została ciepło przyjęta. Pomogła w tym kreskówkowa grafika, bardzo ciekawy sposób przedstawienia historii i przyjemny gameplay. Efektem takiego odbioru była kontynuacja przygód mafiozy, która spotkała się z równie pozytywnym odbiorem. 20 października 2022 roku Belgowie wracają do sprawdzonej formuły. Zmieniają jedynie szaty, a mafijne porachunki z zombie zastępują orkami gnojącymi rasę ludzką… i innych orków.
Historia pewnej kępki
W tym gatunku fabuła ma drugoplanową rolę. Rogueside przyzwyczaiło jednak do tego, że nie traktuje jej po macoszemu. Z przymrużeniem oka jak najbardziej, ale na pewno nie jest to dla nich jedynie wymówka do strzelania. Poznajemy planetę Luteus Alpha, którą cechuje produkcja materiału napędzającego wojnę. Zainteresowanie nią wykazuje Ogruk Gutrekka wraz ze swoją niszczycielską flotą. Ten najwredniejszy i najbardziej zielony z orków ma jednak też inne, nieco mniejsze potrzeby. Zaintrygowany owłosieniem jednego ze swoich wojowników, postanawia je wyrwać i przywłaszczyć. Powód był błahy - lepiej wyglądałyby na jego głowie. My przejmujemy kontrolę nad ogołoconym członkiem gangu, przysięgając zemstę na swoim byłym wodzu i odebranie naszej własności. Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, to jest to głupota kontrolowana. Świadomie wykorzystana dla komediowych gagów i luźnego potraktowania opowieści. Sprawdza się wyśmienicie, a polskie tłumaczenie skutecznie nadąża z licznymi lapsusami w tekście. Dostajemy kreskówkowe, ręcznie rysowane cutscenki, z uroczym/szyderczym głupkiem w roli głównej. Taki pastisz też musi być zrobiony ze smakiem. Nie można przeholować w żadną ze stron, a tu ten balans utrzymano. Taka stylistyka częściej budzi uśmiech politowania, więc sam byłem zaskoczony swoim pozytywnym odbiorem. Brawo!
Łaaaaaaaaa!!
Strzelanie nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jeśli znasz wspomniane we wstępie przygody Vinniego Cannoli, to poczujesz się jak w domu. Wraz z biegiem rozwoju odblokowujemy kolejne bronie, a w licznie rozstawionych checkpointach możemy wybrać po jednej z każdej kategorii. Wyraźnie podkręcony został element chaosu w gameplayu. Poprzednie gry tego studia potrafiły wprowadzać srogie zamieszanie na ekranie, ale tu mam wrażenie poszli szczebel wyżej i … przesadzili. Ilość zielonych orków biegających po ekranie potrafi momentami przytłoczyć, a przy większej liczbie graczy (możemy bawić się do 4os.) łatwo o pomyłki. Za mała różnorodność daje się we znaki. Dobrze, że rodzaje wrogów się zmieniają, bo przy ciągłych walkach ze swoimi byłymi braćmi byłoby to uciążliwe doświadczenie na całej szerokości. Nie pogardziłbym większą możliwością modyfikacji postaci. W Cannoli poszli z tym na całość, a tu mamy orka w tej czy innej (bardzo podobnej) zbroi. Mało. Trzyma się uparcie fabularnych szlaków.
Na dobrym poziomie stoją zaś bossowie. Są dokładnie tacy, jakich oczekuje od takiego tytułu. Zazwyczaj zajmują lwią część ekranu i znacznie przewyższają nas rozmiarami. Często towarzyszy im poprzedzająca cutscenka, a do tych sympatie już wyraziłem. Jeśli przy przedzieraniu się przez kolejne fale mięsa armatniego wkradała się nuda, to bossowie pozwalają o niej zapomnieć.
Zielony nie taki najlepszy
Pomimo że tytuł niesie ze sobą trochę frajdy, to cierpi na coraz bardziej popularną chorobę – spadkus klatkażus. Zaraza nawiedza Switcha z dużą częstotliwością i niewiele wskazuję na poprawę. Zazwyczaj poluje na produkty z najwyższej półki, ale okazjonalnie złapie w swoje sidła coś indyczego. Shootas, Blood & Teef jest w wysokim stadium tej gorączki, a lekarstwo w postaci patcha jest tu mocno zalecane.
To przykre, bo przyglądam się temu pacjentowi od każdej strony i nie widzę podstaw takiego stanu. Wiem, że sporo tu wybuchów wokół, ale wciąż nie spoglądam na niego jak na potencjalną ofiarę. Ktoś ewidentnie przysnął przy optymalizacyjnym stole. Wszystko naturalnie da się ukończyć, ale zaciśnięcie szczęki może być niezbędne. W niektórych fragmentach było to tak irytujące, że wolałem przebiec obok walki niż się w nią wdawać. Wydaje mi się, że nie o to w tej grze chodzi.
Dostałem w swoje ręce produkt, który chciałem polubić, ale wiatr wiał w oczy bardzo mocno. Coś, co w ogólnym rozrachunku musi być traktowane jako krok wstecz względem poprzednich produkcji studia. Dopieścili filmowość tego doświadczenia, ale poskąpili uwagi przy pozostałych aspektach. Nawet nie wspominam o mikro błędach, jak brak zapamiętywania ustawień językowych (zmiana na polski była konieczna po ponownym uruchomieniu). To są detale. Pamiętam jednak doskonale, jak pochłonąłem pierwsze i drugie Cannoli. Wciąż jestem skłonny po nie sięgnąć, szukając nieskomplikowanego strzelania w coopie. O tym tytule nie mogę powiedzieć tego samego. Na pewno nie w obecnym stanie. Po poprawkach prędzej, ale czy przy natłoku tytułów na pewno będę pamiętał to sprawdzić?
Dziękujemy firmie Hound Picked za dostarczenie gry do recenzji.
Kolekcjonerzy polujący na pudełkowe wydania mogą szukać gry w tych sklepach: