Recenzja Vlad Circus: Curse of Asmodeus na Nintendo Switch 2
Jeśli ktoś śledzi ten portal dostatecznie długo, to może pamiętać, że w 2023 miałem małego horrorowego hidden gema w dziale recenzji. Nie był to tytuł popularny, stawiał na piksele, więc pewnie nie kusił grafiką, ale miał świetną historię o próbie odbudowy cyrku po tragicznym pożarze. Wcielaliśmy się tam w klauna, który wracał na niespodziewane wezwanie do domu właściciela i mógł spotkać się z pozostałymi ex-pracownikami tego osobliwego miejsca. Gra Vlad Circus: Descend Into Madness od studia Indiesruption urzekła mnie od pierwszych chwil. Kazała zatrzymać się na dłużej przy fajnie napisanych dialogach i świetnym klimacie. Może końcówka delikatnie to idealne wrażenie rozmyła, ale wciąż uznawałem to za tytuł obowiązkowy dla fanów gatunku, a już na pewno nieoczywisty as w rękawie dla nieznających.Ucieszyłem się mocno na wieść o kontynuacji, która przyszła dość niespodziewanie. Descend Into Madness nie wybiło studia na jakieś wyżyny. Nie zapewniło glorii i chwały, ale nawet żebym był jedną z trzech osób w tym hype trainie, to będę to celebrował. 26 sierpnia 2025 roku na wszystkich wiodących platformach pojawi się Vlad Circus: Curse of Asmodeus, który nietypowo bierze na swoje barki ciężar bycia sequelem i prequelem jednocześnie.
W grze wcielimy się Josefa Petrescu. Brata tytułowego właściciela cyrku, który w jedynce był nam znany wyłącznie z opowieści, jako winowajca wielkiego pożaru i ogólnie persona już wcześniej niemile widziana w tej grupie. Curse of Asmodeus prześledzi jego losy i cofnie się do czasów sprzed ognistej tragedii. Wszystko za sprawą luster, które budzą w Josefie wspomnienia.Przyjęto tu odważną formę narracji - z jednej strony wracamy do momentu, gdy cyrk jeszcze prosperował i walczył o uwagę okolicznych mieszkańców, a z drugiej pokaże nam Josefa jako człowieka zdeformowanego, który przeszedł nieznane nam eksperymenty i potencjalnie podniósł się z krzesła elektrycznego. Nie ma języka, nie może mówić, a z martwych wstał w przedziwnym miejscu, który zdaje się wyznawać kult demona Asmodeusza.
Druga część Vlad Circus zakłada znajomość poprzednika, do czego naturalnie zachęcam, a w swojej formie pozostaje w dużej mierze nienaruszona. Jest to przede wszystkim przygodówka. Podróżujemy po dość ciasnych przestrzeniach, zbieramy przedmioty, odblokowujemy kolejne korytarze. O ile jedynka odbywała się w jednym domu, tak tu musimy dzielić swoją uwagę między tym przedziwnym szpitalem z najgorszych koszmarów, gdzie trupy, wnętrzności i szczury są na każdym kroku, oraz przeszłością, która zmieniać będzie swoje lokalizacje, zanim zatrzyma się na kilka segmentów w ostatnim mieście, w którym cyrk był widziany.Jest w tym dość zgrabny podział na segmenty, które nie pozwolą wam wypaść z rytmu i nie sprawią, że coś mogliście zostawić za sobą dawno temu. W szpitalu to oznacza dojście do kolejnego lustra, a w przeszłości po prostu przebrnięcie przez jakąś zagadkę - krótszą, dłuższą, różnie. Nic przesadnie trudnego, bo zawsze krążymy wokół zaledwie kilku pokojów, mając w kieszeni jedynie garść przedmiotów (podejrzewam, że nawet siłą - łącząc wszystko ze wszystkim - idzie to przepchnąć dalej), a trudniejsze zagadki wynikają nie z tego, że są trudne, a z tego, że są dość nieczytelne.
Gra bywa mało klarowna. Szczególnie jedna zagadka z pewnym uciekinierem zapada w pamięć, bo gra sugeruje, jakobyś miał go dogonić znanymi skrótami, co nigdy nie jest możliwe. Odpowiedź leży w całkowicie innym miejscu i zakłada przedmiot, o czym dowiesz się od totalnie przypadkowego, niezwiązanego ze sprawą NPCa - niekoniecznie moja ulubiona forma “logiki”.
Takich elementów nie ma zbyt wiele, ale wypada mieć to na uwadzę. Nie pamiętam, żeby jedynka świeciła takimi słabymi przykładami - poza kiepsko wykonaną i zmieniającą mechanikę końcówką - ale nie to jest największym zawodem drugiej odsłony. Kiedy jedynka kusiła od pierwszych scen i wkręcała w ten świat, tak dwójka nie robi tego nigdy. Fabularnie jest ona ciekawym dodatkiem rozbudowującym lore, a niekoniecznie udaną kontynuacją. Nie dojeżdża jakością. Na pewno nie robi tego pod kątem psychologicznym, opierając się na szaleństwach innej maści. Będzie tu obrzydliwie, będzie niepokojąco, będą totalnie odjechane postacie, ale to wciąż nie będzie ten poziom. Descend Into Madness zdecydowanie lepiej prowadziło narrację. Może pomogła spójna wizja, która tu trochę rozmyła się na dwóch osiach czasu.Postacie niezależne w tym “szpitalu” raczej się nie pojawiają. Jest niepokojąca zakonnica i inny, niezbyt rosły pacjent z zamiłowaniem do mięsa. Trochę brakuje tam kolorytu. Jest to bez wątpienia ponure miejsce, ale brak biegu naszej postaci (jedynka miała też uciążliwe bieganie i bardzo częste męczenie się klauna - przystanki co 10 sekund) przyprawić może o mdłości. Fabularnie to łatwo wytłumaczymy, bo facet przeszedł istne piekło i dziwne, jakby teraz sobie tam biegał w najlepsze, ale gameplayowo - ...sami wiecie. Najgorzej, gdy masz rozwiązanie w głowie, ale musisz się doczłapać do mety. Zaznaczam, że funkcja biegu została zawarta w segmentach z przeszłości i to bez notorycznego zmęczenia z pierwowzoru. Nie niweluje nam to oczywiście drugiego “problemu”, ale jakaś pociecha to jest.
W przeszłości jest niewiele lepiej i dalej brakuje tu mocniejszych elementów układanki. Trudno oczekiwać dialogów, jeśli postacie niezależne nie dojechały. Jedynka nie miała ich wielu, ale wszystkich łatwo było zapamiętać. Tu jest parę głównych, które mocniej zaznaczają swoją obecność bliżej końca i niewiele poza tym. To błędna decyzja.
Zresztą podobnie ma się sprawa z jeszcze mocniejszym ograniczeniem survivalu. Poprzednik nie był żadnym wielkim survival horrorem, ale jakieś zalążki walki miał - byle jakiej, ale miał. Mogło to generować jakiś niepokój. W dwójce kopiesz wyłącznie szczury, doładowania do apteczek masz na każdym kroku, więc zginiesz tylko wtedy, gdy się uprzesz źle rozwiązać zagadkę - gaz + ogień = ciekawe co się stanie? Nie jest tak, że Curse of Asmodeus to całkowita strata czasu. Gra zresztą zajmie około 4h, więc nie nadużywa swojej gościnności. Ona po prostu nigdy nie dożyła do oczekiwań, jakie niespodziewanie wywindował Descend Into Madness. I tak - tytuł ten zdecydowanie za często padał w tej recenzji, ale tak najlepiej zobrazować spadek formy studia. Nakreślić zmienne, które w znacznej większości są nietrafione. Zawiodłem się. Liczyłem na zbliżony poziom, a dostałem poprawność. Momentami totalnie porąbaną i obrazoburczą, ale tylko poprawność.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Stride PR
Plusy:
Rozbudowuje lore poprzedniej części o ważne fakty
Bywa obrazoburcza, niepokojąca i zwyczajnie chora
Ciekawy pomysł wyjściowy i zakończenie
Bardzo naturalna forma podziału na segmenty - może być niewidoczna, niedoceniana, a pomaga w przyswajaniu fabuły i ogarnianiu kolejnych zagadek
Minusy:
Brak wartościowych NPCów, więc i warstwa dialogowa/tekstowa nie powala
Totalne wyrzucenie już szczątkowych elementów survivalu