The Legends of Heroes: Trails miało w ubiegłym roku ważną premierę, bo pojawiło się Trails from Zero. Tytuł jest elementem składowym reszty, a Trails to Azure zamyka wątki rozpoczęte w poprzedniej części.
Intryga goni intrygę
Nie powinniście zaczynać przygody bez ukończenia Trails from Zero, już na początku pojawia się opcja wczytania stanu gry z poprzedniej gry z serii. Jeżeli zamierzacie grać bez znajomości poprzednika, autorzy umieścili przypominajkę. Lepiej znać poprzednią odsłonę, bo w trakcie przygody pojawi się wiele wspomnień z Trails from Zero. Przez to ciężko będzie się odnaleźć i zrozumieć historię.
Akcja dzieje się w Crossbell i bierze w niej udział wielu bohaterów i nie ma mowy o skupieniu się na jednej osobie biorącej udział w przygodzie. Tym razem mamy do czynienia z konfliktem geopolitycznym, choć ważniejsza staje się walka z grupą terrorystów. Problemy wyrastają, jak grzyby po deszczu i nie można się z nimi szybko rozprawić, bo większość postaci jest zablokowana. Pojawiają się z biegiem czasu i zostają na zawsze, ale przez nie pojawiają się dodatkowe.
Bariery nie do przeskoczenia?
The Legend of Heroes: Trails to Azure to podręcznikowy sequel. Wygląd, dźwięk, mechaniki i akcja są żywcem wyjęte z poprzedniej części. Nic nie wymyślono na nowo, ulepszono po prostu podstawy, które nie utrudniają rozgrywki. Można (częściowo) podejść do rozwikłania zagadek we własny sposób i nie trzeba robić wszystkiego tak, jak zaplanowali twórcy. Przebieg akcji jest liniowy, a każda z lokacji jest dostępna od początku.
Samouczki i wyjaśnienia mechanik nie należą do długich, pojawiają się wyłącznie w czasie prologu i pierwszego rozdziału. To dobrze, bo nie lubię zbyt długich wyjaśnień. Trails to Azure wydaje się uproszczone, ponieważ postaci mają maksymalne poziomu rozwoju i większośc ich umiejętności jest dostępna od początku przygody.
Każda postać w trakcie walki czeka na swoją kolej, aby wyprowadzić atak. Odpowiednie rozmieszczenie jest kluczem do zwycięstwa. Ataki i magia staną się najlepszymi przyjaciółmi, żeby rozprawić się z przeciwnikami.
Więcej bossów i mechanik to recepta na problemy…
Punktem przewodnim potyczek jest Burst Mode, pojawiający się w kluczowych momentach. Najpierw trzeba naładować pasek, najlepiej pokonując kolejnych przeciwników. Po odpaleniu trybu łatwiej używać mocniejszych umiejętności i zdobywać wymagane dla nich zasoby. Nie używałem tego często, zazwyczaj w trakcie potyczek z bossami.
Master Quartz to kolejna mechanika usprawniająca bohaterów The Legend of Heroes: Trails to Azure. Użyte przedmioty zwiększają potencjał bojowy i pomagają w przygotowaniu strategii kolejnych pojedynków.
Batalie z bossami to jeden z gorszych punktów Trails to Azure. Większość jest odporna na efekty statusu, więc ataki nadające je stają się bezużyteczne. Przez to tracą na różnorodności i nie trzeba układać wymyślnej taktyki, bo tradycyjne spamowanie ataków/umiejętności wygląda na najlepszą. Używając tych samych zagrywek, walki szybko stają się nudne.
Główna historia to nie wszystko
W The Legend of Heroes: Trails to Azure są też zadania poboczne. Łatwo dostrzec, że to tradycyjne zestawy pokroju pokonania potworów, odnalezienia zaginionych czy poszukiwania przedmiotów. Teoretycznie nic nowego, ale każde z zadań jest mocno powiązane ze światem przedstawionym. Poszukiwanie przedmiotu nie kończy się na jego odnalezieniu, należy go oddać ważnej personie. Podobnie z walkami, dzięki nim część świata staje się bezpieczniejsza. Dzięki mniejszym historiom ma się wrażenie, że poboczniaki nie są nudne, ale na dłuższą metę się takie stają.
Czy warto zagrać w The Legend of Heroes: Trails to Azure na Nintendo Switch?
The Legend of Heroes: Trails to Azure to średnio wyważony sequel. Ciężko o dobrą zabawę, ale produkcja zapewnia mocny wachlarz emocjonalny i gameplay to uwydatnia. Tytuł zapewnia częściowo ciekawą historię i parę zwrotów akcji nagradza poświęcony czas.
Dziękujemy firmie NIS za dostarczenie gry do recenzji.