Gry studia Perfectly Paranormal cechują się przyjemną kreskówkową oprawą w 2D, humorem i pomysłowością. Wcześniej odpowiedzialni byli za Manuel Samuel i Helheim Hassle. O ile ich najnowsze dzieło orbituje wokół tego samego uniwersum, to nic nie stoi na przeszkodzie cieszyć się nim bez znajomości poprzednich gier.
W The Holy Gosh Darn trafiamy do nieba. Piekielnie nudnego miejsca, gdzie proza życia (...po życiu) kończy się na liczeniu napływających tam psów. Znudzona Cassie zauważa jednak pewną nieprawidłowość na radarze koleżanki, która wyraźnie wskazuje na totalną zagładę. Święty Piotr jest pewien, że trzeba użyć legendarnego artefaktu. Nie ma czasu na wyjaśnienia, trzeba lecieć do skarbca… Po czym następuje wybuch - Koniec gry! Cassie dostaje jednak szansę naprawy tego wszystkiego. Obdarzona mocą cofania czasu, może odtworzyć ten sądny dzień i poprowadzić ścieżkę tak, by skończyła się happy endem. Problemem mogą być ograniczenia. Spała dziewczyna do 12, a koniec następuje o 18. Masz 6h, by to wszystko naprawić. A najlepiej zacząć od tego, czym do cholery jest tytułowy artefakt!
Spirala gry zakłada przesuwanie nas krok po kroku do rozwiązania kolejnych zagadek, aż po tę finalną. Od przekonania świętego Piotra do oddania nam klucza do skarbca, kiedy nie ma pojęcia, co nadchodzi, przez bycie odpowiednio miłym dla innych. Cała gra bazuje na metodzie prób i błędów. Ona wręcz tego prawa nadużywa. Musicie mieć świadomość, że polegniecie tu wielokrotnie i nie jest to point & click, który rządzi się znanymi przez graczy prawami. Rzadko polega na używaniu przedmiotów w odpowiednim miejscu i wyczerpywaniu wszystkich linii dialogowych. Czas, misiu, czas jest tu kluczowy. Często nie masz go, żeby z kimś pogadać, a bycie w stosunku do niego opryskliwym, będzie miało swoje konsekwencje. Jeśli w tej samej linii będzie trzeba do niego wrócić, to przykro mi, ale musisz cofnąć się jeszcze kilka kroków wstecz. Zanim go olałeś.
Do cofania używamy specjalnego zegara, jednak ten tworzy zakładki domyślnie co 15 min. Musimy mieć więc na uwadzę to, kiedy stworzyć swoją osobistą zakładkę, wiedząc, że dokładnie tu będzie trzeba się cofnąć. I tak, jest to trochę zagmatwane, a gra miewa lakoniczny system podpowiedzi. Szczęście w nieszczęściu, że czas gna tu nieubłaganie szybko, więc powtórki są praktycznie instant. Nie wszystkim taki “Efekt motyla” przypadnie do gustu. Jest to specyficzna forma zabawy, do której świetnie nastraja nas humor. Często nie bierze jeńców, rzuci ostrzejszym tekstem, a i sama religijna polewa może oburzyć tych najwierniejszych zwolenników. Dla mnie jest to najlepsza część całości. Do spółki ze świetną ręcznie rysowaną grafiką, idealnie sprawdza się w przygodowym gatunku. Dokładnie taką ich formę lubię najbardziej. Lekką, wesołą, nawet jeśli czasami irracjonalną. Zabraknie w tym wszystkim dubbingu (rozpieszczony człowiek starymi czasami), ale do tego chyba już wszyscy przyzwyczajeni. Nadmienię jednak, że polskich napisów też tu nie uświadczycie. Stoję w rozkroku między kapitalną oprawą i humorem, a czasami irytującą koniecznością dostosowania się do warunków gry. Są momenty, że będziesz dokładnie wiedział, co zrobić, ale gra rzuci Ci podkręconą piłkę, byś nie wiedział kiedy. Bo tu, KIEDY jest zwyczajnie ważniejsze. Przykład - rozmowa z bohaterem, od którego mamy wyciągnąć informacje. Ten jednak rozwleka swój wywód. Masz możliwość ponaglenia go, a ten dalej się waha. Kolejna próba - znów ma jakiś problem. Jeszcze raz próbujesz od niego to wymusić - obraża się i koniec gry. Powrót do szeregu i powtórz. Musiałeś w pewnym momencie odpuścić. Skąd miałeś to wiedzieć?! Teoretycznie miałeś wszystkie części układanki, a i tak poległeś. Jak wspomniałem - prawo do powtórki będzie tu nadużywane. Czasami w sposób poniżej pasa.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Yogscast