O, dzięki Bogu już jesteś! Mam sprawę niecierpiącą zwłoki. 1 sierpnia 2024 roku pojawia się jedna gra na Switchu i dobrze by było przeczytać jej recenzję i przy okazji sprawdzić, czy nie machnąłem jakiejś literówki. Bądź tak miły i doczytaj, przeanalizuj, a potem kliknij następny tekst, bo pewnie potrzeba będzie zbliżona.
Mniej więcej z takimi problemami dnia codziennego boryka się bohater odwiedzający jedno prężnie działające miasteczko. Wysłany przez swojego pracodawcę, nawet w najmroczniejszych koszmarach nie mógł przewidzieć, co go zaraz czeka. W tym miejscu KAŻDY coś chce i każdy oczekuje, że Ty mu pomożesz. Spirala Thank Goodness You’re Here zdaje się nie mieć końca.
Untitled Salesman Game
Najnowsze dzieło Coal Supper jest absurdalną komedią z elementami platformówki. Trafiamy na północ Anglii, gdzie w mieście Barnsworth mamy robić za sprzedawcę. Zanim jednak postawimy swe pierwsze kroki w handlu, potrzeba jest zgoda burmistrza, który obecnie jest niedysponowany. Wypuszczając się na ulicę, wpadamy w szereg slapstickowych wyzwań, z coraz dziwniejszymi pomysłami zleceniodawców.
Za dobry wyznacznik tego gatunku posłuży mi pewna gęś, której gra wciąż nie doczekała się nazwy. W Untitled Goose Game (gry dzielą ze sobą wydawcę - Panic) chodzimy i irytujemy wszystkich wokół, wypełniając jakieś proste zlecenia dla spostrzegawczych. Thank Goodness You’re Here działa podobnie. Kroczysz od zadania do zadania, przemierzając kilka dostępnych tu obszarów. Przesadne błądzenie w poszukiwaniu rozwiązania jest mocno utrudnione przez samych twórców, którzy co krok zastawiają nam złą ścieżkę jakimś gagiem - dla przykładu gościem, który wiecznie się gdzieś zaklinuje. To sprawia, że tytuł działa przede wszystkim jako odskocznia. Platformowa forma relaksu, gdzie biegnąc przed siebie, na pewno wpadniesz na rozwiązanie. Przygoda mierząca przede wszystkim w Twój uśmiech. Kusząca chęcią sprawdzenia zakręconych pomysłów i posłuchania kolejnych angielskich żartów - bo i w tym specyficznym humorze będziemy się tu ciągle obracać.
Nie można tu mówić o żadnym wyzwaniu. Nawet sterowanie jest ograniczone do dwóch przycisków - skoku i akcji. Musimy zaciskać zęby przy ciągłym backtrackingu, bo jeśli raz wskoczyłeś w jakąś dziurę, żeby rurą magicznie dostać się dalej (postać jest mała i nie szukajcie logiki), to powtórkę masz gwarantowaną. Będziesz jak szalony robił okrążenia po tym mieście, poznając coraz dziwniejszych mieszkańców i odszukując kolejne zguby ze skrzyni z narzędziami lokalnej Złotej Rączki. W zasadzie ten backtracking jest jednym z większych problemów całości. Wtórność będzie przy nim nieunikniona. Tym większa szkoda, gdy całość jest tak zgrabnie narysowana. Ma swój kreskówkowy vibe, które idealnie idzie w parze z humorem. Razem tworzą ten uzależniający klimat. To ten tytuł, w który grasz, choć jest głupi (w zabawny sposób), ale zarazem szalenie prosty i odmóżdżający.
Nie będzie to też gra, który nadużyje naszej gościnności, a na bycie sprzedawcą nie liczcie. Gracz musi poczuć to samo, co tutejszy niemy protagonista. Masz zwariować od ciągłych próśb, gdzie ostatni muzyczny akt będzie idealnym podsumowaniem i gwoździem do trumny. Przypieczętowaniem naszego szaleństwa. A posłuchacie go już po mniej więcej 2h. Trudno jednoznacznie ocenić Thank Goodness You’re Here. To taka sympatyczna ciekawostka. Idziesz, skaczesz, słuchasz mieszkańców. Okazjonalnie trafi się jakaś banalna minigierka. Jest krótka, bywa wtórna, ale nadrabia humorem i kuszącą prostotą. Przez ten tytuł się po prostu przepływa. Nie zastanawiając się przesadnie nad tym szaleństwem w trakcie grania. Niejednokrotnie będziecie zaskoczeni serwowanym slapstickiem, a pomaganie wszystkim wokół, robiąc kolejne kółko po mieście, wejdzie w krew. Nie zabraknie jednak momentów uprzykrzających życie. Ten, komu nie żal gościa z kominem w mieszkaniu, człowiekiem nazywać się nie powinien - mój ulubiony motyw z całej gry!
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie popagenda