NintendoSwitch Teenage Mutant Ninja Turtles Splintered Fate Keyart-Horizontal

Właściciel zdjęcia: Super Evil Mega Corp

Recenzja Teenage Mutant Ninja Turtles: Splintered Fate na Nintendo Switch

Przeżywamy właśnie prawdziwy renesans Turtlesów. Zaledwie parę miesięcy temu recenzowałem arcade’owe Wrath of the Mutants - recenzja TUTAJ - a przecież kapitalne Shredder’s Revenge czy Cowabunga Collection to nie są bardzo stare pozycje. Leonardo, Raphael, Donatello i Michelangelo nie dają o sobie zapomnieć. Tym razem wchodzą oni na dość świeży dla siebie grunt. Wciąż będą wybijać całe zatrzęsienie wysłanników Shreddera, ale zrobią to w formule roguelite.

Splintered Fate pojawiło się wcześniej na Apple Arcade, a na dojrzalszych sprzętach zadomowiło się na ten moment wyłącznie na Nintendo Switch. Premiera ma miejsce dzisiaj - tj. 17 lipca 2024 roku.
IMG 6727.JPG

Hadesem być


Założenia roguelite powinny być wszystkim doskonale znane. Ogrom gier próbuje zaadaptować ich gatunkowe naleciałości, a inne zwyczajnie chcą podbić serca graczy zakochanych w Isaacu, Dead Cells czy Hadesie. Ten ostatni jest nie tyle największym hitem minionych lat, co doskonałym punktem odniesienia do bohatera dzisiejszego tekstu.

Splintered Fate podobnie próbuje opowiedzieć historię. Nie traktuje tego rogalowego gruntu wyłącznie jako wymówki do kuszenia powtórką z tego samego, a stara się czymś zaciekawić. Sama historia może nie jest niczym oryginalnym, bo zakłada porwanie mistrza Splintera przez klasycznego antagonistę, ale sposób jej podania już zasługuje na uznanie.
IMG 6726.JPG
Napotkane postaci reagują na wcześniejsze wydarzenia, odnoszą się do nich, a wszystko spawane jest w całość za sprawą bardzo dobrego voice-actingu. Wszystkie żółwie i inne postaci uniwersum dostały swój głos, a wymiany zdań potrafią rozbawić i są napisane z poszanowaniem materiału źródłowego. Ten kto ma być szalony, dokładnie takim jest, a ten, kto poważny, coś tam wymruczy oburzony. Zaryzykowałbym nawet stwierdzenie, że to poziom bliski kreskówkowej adaptacji. I to tej bliskiej klasyki, a nie jakiejś smutnej próby odświeżenia.


Cowabunga?


Fabułę miło widzieć, ale nią się nigdy roguelite nie obroni. Najważniejsze są aspekty generowane losowo, możliwe buildy i przyjemność czerpania z rozrywki. Muszą być chęci do kolejnych podejść, a tym bardziej do kolejnych szczęśliwych zakończeń.

Możemy bawić się solo, jak i do 4 graczy lokalnie lub online - dla każdego starczy żółwi. Miodność zapewne rośnie wraz z liczbą przyjaciół obok, ale nie będę ukrywał, że mechanika walki jest tu dość bezpieczna. Niekoniecznie nazwałbym ją złą, bo nic szczególnie popsute nie jest, ale blisko temu do klepania w ten sam przycisk do znudzenia. Poziom trudności wymusza od nas levelowanie w tutejszej metaprogresji (a tych drzewek jest tu kilka), niezbędne będą uniki/dodge, więc gra sama się nie przejdzie, ale mówię tu o czystej wymianie ciosów. Wyczuwam tu te “komórczakowe” korzenie i ograniczenia rzucone przez uniwersum.
IMG 6720.JPG
W końcu każdy żółw ma przypisaną sobie broń, więc trudno oczekiwać cudów na tym polu. Tych zabraknie też w trakcie tworzenie buildów, co będzie pewnie najsłabszym elementem produkcji dla weteranów gatunku. Kilka runów wystarczy, żeby poznać bliżej tutejsze techniki, ataki specjalne oraz inspiracje. Dzieli się to wszystko na kilka podkategorii, ale zmienia niewiele. Dostępne udogodnienia wiążą się zbyt często z procentowym podciągnięciem jakiejś statystyki. Ataki specjalne musiały nieco wychylić nos poza typowe dla wojowników ninja shurikeny, ale daleko nie zajeżdżają. Oparli się na żywiołach, które niekoniecznie rozbudzają wyobraźnię. Czy pomagam sobie ogniem, czy wodą, różnica była dla mnie bardzo marginalna.

Zabraknie tu też wyboru ścieżki/pokoju. Nie jest ona może obowiązkowa w roguelite'ach, ale zawsze wprowadza nieco więcej zamieszania. Tu każdy run zakłada przemierzanie podobnych lokacji, pokonanie mini bossa w połowie drogi (zwyczajny przeciwnik ze zwiększoną formą), sklep oraz pobicie przypisanego do rozdziału złowrogiego generała na końcu. Temu ostatniemu mogą się odpalić odmienne formy - a niektóre bardziej wredne podpalić większość podłogi, czemu bliżej do tanich sztuczek niż naturalnemu zwiększeniu poziomu trudności. Ktoś powie sucho, ja przypomnę, że Hades też miał sztywno rozstawionych bossów.
IMG 6719.JPG
Wiele z wymienionych problemów może kompletnie nie dotyczyć fanów Turtlesów, które mimo wszystko zostały zgrabnie wciśnięte w te rogalowe założenia. Graficzny upgrade względem telefonów też jest przyjemny dla oka. Czepiłbym się, że te lokacje są zrobione na jedno kopyto, ale przecież przemierzałem bez zgrzytu piwnice w Isaacu i daleki byłem od narzekań.

Splintered Fate to gra dobra i żal można mieć jedynie o to, że tylko dobra. Ona po prostu wystartowała w bardzo mocno obstawionym wyścigu. Pozostaje solidnym pretendentem, ale na mistrzostwo ma za krótkie rączki.

Dziękujemy za klucz do recenzji firmie ICO Partners


Plusy:

Thumb Up

Fabuła w roguelite to rzadkość, którą wypada docenić

Thumb Up

Pełny voice acting na bardzo wysokim poziomie

Thumb Up

Możliwość zabawy do 4 żółwi przy jednym ekranie


Minusy:

Thumb Down

Walce niekiedy wystają mobilne korzenie z butów

Thumb Down

Możliwości na tworzenie buildów są mało ciekawe/zróżnicowane - cierpią za sprawą ograniczeń znanego uniwersum

7 / 10

Nasza ocena

Awatar

Niko Włodek



Komentarze (0)

Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz