Słyszałem was. W zasadzie to cały świat was słyszał, kiedy wszyscy zgodnie stwierdziliście, że małe i niezależne Rise Eterna od Makee to “bieda Fire Emblem”. Gra mocno czerpała z fundamentów wielkiej marki, tego nikt nie ukrywał, ale w tym przedziale cenowym (często promocyjne 7,99 zł) trudno być przesadnie zawiedzionym. Było to doświadczenie ze swoimi problemami, ale i ambicjami. Kilka prostych zmian na pewno by wyprowadziły tytuł na nieco szersze wody.
Narzekania były najwyraźniej na tyle głośne, że twórcy przejechali po podwójnej ciągłej, martwej strefie i po krótkiej jeździe pod prąd dojechali do chirurga plastycznego, którego ostatnio zaliczyło Metal Slug. Czy jesteście z siebie dumni? Rise Eterna War swoją premierę ma 22 sierpnia 2024 roku.
Wojenny banał
Bardzo niedawno gościliśmy na Switchu Metal Slug Attack Reloaded, które cenioną serię run & gunów zamieniło na mobilny tower defense. Rise Eterna War dokładnie tam wylądowało w swoim poszukiwaniu lepszego jutra. Fabularnie znajdujemy 10 lat przed wydarzeniami z pierwowzoru, kiedy to jako generał Arthbane, jesteśmy pogrążeni w obronie swojego królestwa przed wrogimi najeźdźcami. Nie oczekujcie jednak zbyt rozbudowanej historyjki, bo ta raczej stąpa po mocno utartych ścieżkach, serwując zakurzone i patetyczne dialogi.
Witani krótkim streszczeniem wydarzeń jesteśmy szybko rzuceni w wir akcji. Niestety pozbawieni choćby najprostszego samouczka, który przybliżyłby nam zasady. Ten został schowany w opcjach, więc wszelkie zależności między jednostkami i specyfika potężnej balisty jest do zapoznania dla chętnych. O ile nie uważam tego za gry przesadnie skomplikowanej, to trudno nie wytknąć takiego braku. Nie każdy musi znać ten gatunek, żeby z miejsca się odnaleźć, a już na pewno nikt nie wie, jak działają wszystkie Rise Eternowe dodatki.
Budowa cepa
Cep składa się z dwóch kijów połączonych rzemieniem. Rise Eterna War składa się z mapy, z poziomu której wybieramy kolejne misje (jest ich ponad 40) i kilku ekranów pomocniczych z naszymi jednostkami, ich statystykami oraz sklepikarzem boostującym wszystkich na okres jednego zadania.
Każda misja zakłada wykończenie “bazy” wroga, jednocześnie broniąc swojego generała. Dochodzi do przepychanki pomiędzy jednostkami, gdzie sprytniejsi zyskują coraz większą przewagę i zbliżają się do celu. Klasyka gatunku, która wymaga umiejętnego zarządzania. Jednostki kryją się za kartami, które przywołujemy za pomocą kryształów. Te powoli ładują się same, ale przyspieszamy ich wydobywanie za sprawą podstawowych górników. Element taktyki zakłada mądry balans przy ograniczonych zasobach. Lepiej inwestować w ciężkich rycerzy, czy może wspomóc ich droższym, ale bezpiecznie punktującym łucznikiem? Każdy rodzaj wojaka ma swoje lepsze i gorsze strony, których również nikt sam z siebie nam nie przytoczy. Ucz się sam, ale logika powinna Ci wystarczyć.
Do wykorzystania mamy balistę z różnymi pociskami, której działanie jest nieco pokraczne. Niby ma siać spustoszenie, a miałem nieustanne wrażenie, że atakuje tylko tych wrogów, którzy obecnie są w trakcie walki. Nijak nie ruszało to stojących w tyle górników przeciwnika (to jestem w stanie zrozumieć), czy biegnących dopiero na pole walki żołnierzy (czemu?). Jeśli nawet dochodzi tam do jakichś obrażeń, to są one nieczytelne i niejasne. Raczej nie grzech, że przy strategii chciałbym mieć cały przegląd wydarzeń.
Cała gra to walka na wyniszczenie. Przepychanka na środku mapy i powolne zdobywanie kolejnych centymetrów. Ma ona małą przywarę, która mnie irytowała. Absolutnie za każdym razem, gdy zdziesiątkowałeś siły wroga i już tłuczesz ich wodza, to on się musi odgryźć. Został tu wbudowany taki backup, żebyśmy przypadkiem za szybko czegoś nie przeszli. Nie jestem aż tak biegły w tower defensach, ale mam nadzieję, że nie każdy posiada tę zautomatyzowaną deskę ratunku. Sam jej doświadczyłem, dając się obijać, kiedy to skazany na porażkę nagle dostałem z niebios zastrzyk finansów. Dzięki, ale nie dzięki. W zasadzie tak prezentuje się całe Rise Eterna War. Nie jest to gra z górnej półki cenowej, ale wciąż inwestując premierowe 40 złotych, wypada być choćby minimalnym fanem gatunku. Graficznie jest to w porządku, ale mechanicznie można szybko złapać zadyszkę. Otoczenie jest wtórne, a używane jednostki z natury są wpisane w te koszta, więc deja vu nieuniknione. Przepchniesz albo nie przepchniesz. A jak przepchniesz, to będziesz musiał przepchnąć ponownie, bo gra tak chce. I wszystko zrobisz na analogach, bo nikt nie przewidział (wydawać by się mogło oczywistego) sterowania dotykowego. Mimo wspomnianej na starcie niechęci tłumu do Rise Eterna, to wciąż bezpieczniejszy wybór w tym uniwersum.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Forever Entertainment