Od pierwszych zapowiedzi Reynatis rozbudzał wyobraźnie wszystkich. jRPG, za który odpowiedzialni byli ludzie piszący Final Fantasy, świetna grafika, mroczny świat magii. Gra pojawiła się 27 września 2024 na wszystkich platformach i… cisza. Pojawiło się kilka recenzji, ale nawet na Steam wisi zaledwie 40 ocen użytkowników. Pozytywnych, to przyznaje, ale 40?! Za wydanie tytułu zabrało się znane wszystkim NIS America, a za samo Reynatis odpowiedzialne było Furyu Corporation, które już zaliczyło swój debiut na Nintendo News PL przy okazji CRYMACHINA. Co poszło nie tak? Reynatis zabierze nas do świata zakazanej magii. W samo serce Tokio, gdzie Shibuya jest opustoszała każdej nocy. Służby nakazują pozostanie w domach, bo ulice nie należą do bezpiecznych. Nieustannie dochodzi tam do walk dwóch grup - magów, którzy rosną w siłę, ale działają wbrew prawu i lokalnej policji, która wykorzystuje ową magię do walki ze złem. Po chłopsku - każdy mag, ale jednym wolno, innym nie.
Narracyjnie będziemy przeskakiwać między obie strony barykady, gdzie poznamy Marina Kirizumiego, wychowywanego w tym magicznym klimacie od maleńkości, próbującego teraz poszerzyć swą wiedzę i moc, oraz Sari Nashijime, rokującą oficer. Skrzyżowanie ich broni jest nieuniknione. I choć stronię od spoilerów, to zdradzę wam, że poznają się szybciej, niż wasze wyobrażenia o historii mogłyby to zakładać. Pod kątem fabularnym to naprawdę może intrygować. Dojdzie tu kwestia narkotyku, wiele postaci z wyraźnie nakreśloną charakterystyką i odcienie szarości tego świata. Rzekłbym nawet, że jest tu zbyt duży nacisk na ekspozycję. Upychają wiele cutscenek, dialogów, a że całość trwa zaledwie kilkanaście godzin (zaledwie jak na jRPGa), to odczuwalne są problemy na tym polu. Za dużo gadania, za mało gry. Jakby Reynatis miało wylać stabilny fundament pod coś więcej, ale to więcej nigdy nie nadchodzi. Patrząc na znikomy sukces, niewykluczone, że nie nadejdzie nigdy.
Twórcy wiernie starali się odwzorować Tokio, a godziny policyjne umożliwiły łatwe wytłumaczenie względnego pustostanu. Nawet w takiej formie jest dobrze, choć podział na rejony i mniejsze mapy wydaje się zbyt dokuczliwy. Niektóre sekcje to jeden, dwa korytarze, po czym musimy przeczekać loading przed dalszą wędrówką - niezbyt długi, nawet na Switchu, ale jest. Walka to efekciarska akcja, przy której trudno mówić o jakiejś taktyce. Fajnie wygląda na papierze, ale efekt finalny to łupanka i spam umiejętności. Wszystkie postaci występują tu w dwóch formach - ludzkiej i magicznej. Ta druga odpowiada naturalnie za wyprowadzanie ataków, a pierwsza… za unik? Pokolei, bo czuć tu pomysł, ale niekoniecznie wiedzieli jak ugryźć.
Samo założenie jest fajne. Ludzka forma to ta do przemieszczania. Jej nikt się nie lęka i jest względnie neutralna. Przejście w swoją magiczną formę w miejscu publicznym budzi natychmiastowe zamieszanie, a cywile informują służby o wykroczeniu. Fajnie! Tyle że przejście do kolejnej sekcji mapy je niweluje (choć to przecież jedna przecznica dalej!), co zabija jakikolwiek sens i logikę...
Magiczna ma też swoje limity, które ograniczają nas w walce i… zabijają jej tempo w stopniu znacznym. Powiedzmy, że lubię tę łupankę. Dobrze się bawię i miło się na to patrzy - efektowności nie odmówię! To są jednak jedynie sekundy, po których konieczny będzie powrót do ludzkiej formy i kolejne dozbrajanie swojego magicznego statusu. Dokonujemy tego, unikając przeciwnika, ale tylko w określonym stylu. Wręcz mamy czekać na jego atak, który spowolni nam czas i otworzy wielkie koło wymagające przytrzymania przycisku przez określony czas. Może za pierwszym razem to wyglądało ciekawie, ale tu każda duża walka jest tym zasypana. Skaczemy nieustannie między możliwością walki a nudnymi unikami. Było tempo i ciekawość. Nie ma tempa i jest nuda. Switch może i ma przyzwoite loadingi, ale trudno się dziwić, jeśli tak mały teren jest wczytywany. Z całą resztą radzi sobie średnio. Nie jest to tytuł niegrywalny, ale wypada nastawić się na ciągle łatane niedociągnięcia, z wyraźnym lagiem podczas biegu na czele. Klatki skaczą po skali zbyt często i mocno. Przesadnie wrażliwy wyłączy, ale prawdziwy switchowiec zaciśnie zęby.
Tyle że niekoniecznie jest sens do ich zaciskania, bo Reynatis jest po prostu grą przeciętną. Pod każdym względem. Są tu typowe dla jRPGów dungeony, ale zrobione na odwal się. Bez polotu wrzucili magiczny las w całą intrygę i później uparcie się tych drzew trzymali. Zrozumiem korytarzowość tych segmentów, bo przecież większość w tym gatunku tak ma, ale łatwo sobie wyobrazić ciekawsze rzeczy niż bieganie po lesie i ciachanie mobków.
Dopuszczam możliwość świetnego pierwszego wrażenia, jakie ten świat i historia zrobią na fanach jRPG, ale im dalej tym… meh.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie NIS America