Hype potrafi być bardzo niebezpiecznym zjawiskiem. Gorszy od tego zewnętrznego, gdzie każdy chce wsiadać do pociągu ekscytacji, jest wewnętrzny, w którym nasza głowa zaczyna rodzić z powietrza wzięte oczekiwania. Mniej więcej od tego drugiego zaczął się mój pierwszy kontakt z zapowiedziami Redemption Reapers. Taktycznego sRPGa, który wyglądał jak mroczna odpowiedź na niedawne Fire Emblem: Engage (recenzja tutaj). Jeśli były jakieś narzekania na ostatnią część tej popularnej serii, to była nią kolorowa stylistyka. Do tej pory znam wiele osób, które nie są w stanie się z nią pogodzić. Ich strata.
Za “kosiarzy odkupienia” odpowiedzialne jest japońskie studio Adglobe, które przywitało się ze Switchowcami metroidvanią Ender Lilies, a w tworzenie zaangażowany był reżyser klasycznych FE, Masayuki Horikawa. Jak poradzili sobie na nowym gruncie? Wszyscy zaintrygowani mogli sprawdzić 22 lutego 2023 roku, a tym podchodzącym z dystansem postaram się nieco pomóc.
Ashen Brigade
W grze zabraknie szerokiej ekipy, między którą będziemy się przełączać co misję. Do swojej dyspozycji dostajemy piątkę z Ashen Hawk Brigade. Każda sztywno przypisana do jednego rodzaju broni, więc trudno na tym polu o jakąś taktykę.
Jest dzierżący miecz Glenn, żądny mordu Lugh ze swoją włócznią, Urs z wielkim toporem, jako typowy tank, oraz dwie kobiety, łuczniczka Karren i witająca nas w tym świecie zwinna Sarah (łotrzyk). Zbierając grupkę poznamy szczątkową, owianą tajemnicą fabułę, w której świat pogrążony jest w kryzysie. Resztki ludzkości walczą o przetrwanie w starciu z licznymi orkowymi najeźdźcami zwanymi The Mort. Nam pozostaje stawić opór i ratować, kogo zdążymy.Historia jest dość banalna, choć przerywniki filmowe są zrobione bardzo zgrabnie jak na Switchowe standardy. Czuć otaczający mrok i beznadzieje, z której delikatnie jesteśmy wybijani z rytmu za sprawą angielskiego dubbingu. Nie to, że jest on fatalny, ale czuć, że aktorzy głosowi starają się być przesadnie wzniośli, co czasami zakrawa na kicz. Możliwe, że to kwestia dotycząca jedynie angielskich głosów, a japoński oryginał atakowałby moje uszy nieco mniej. Na plus sam fakt, że udźwiękowiony jest każdy dialog (rzadkość).
Permadeath i inne braki
Cała zabawa jest łudząco zbliżona do serii Fire Emblem. Tura jest dla całego zespołu, po czym następuje runda przeciwnika. Każda inicjacja walki umożliwia rywalowi kontrę, jeśli spełnia on odpowiednie warunki i nie zginie podczas naszej szarży. Nadużywanym niuansem jest tu flankowanie rywala. Jeśli po naszej akcji, inny członek zespołu ma szansę na uderzenie, to prosty QTE nam to umożliwia.Jeśli mamy naszych kolegów więcej, to każdy dostanie swoją szansę aż do położenia przeciwnika. Szybko okazuje się, że to jedyna skuteczna metoda na funkcjonowanie w tej grze. Cierpi ona na taktyczne braki. Kolejno wybij pojedynczych rywali, a możesz odnieść sukces. Jakiekolwiek rozdzielanie ekipy to proszenie się o zgon.
Permadeatha tu nie ma. I choć jestem jego zwolennikiem, tak tu sprawiłby, że po godzinie nie byłoby czego zbierać. Redemption Reapers ma uciążliwy stopień trudności. Bierze się on z wielu nieprzemyślanych patentów. To nie ten rodzaj, gdzie czujesz wyzwanie i chcesz mu sprostać, a ten, który pluje Ci w twarz i bezmyślnie śmieje się do rozpuku. Uciążliwy jest notoryczny brak kasy. Wszystko kosztuje pieniądze, a my nie mamy czym szastać. Bronie się psują, gdzieś tam uśmiechają się do nas ulepszenia tych co mamy, a i kupiec w sklepie robotą się nie hańbi, bo klientów brak. Gdzieś to dopełnia tę fabularną beznadzieję, ale efektem tego jest przede wszystkim nasza frustracja.
Albo z bólem musimy korzystać z ewidentnie słabszego oręża, albo w ogóle próbujesz sobie poradzić tym zepsutym. Są na mapach rozmieszczone skrzynki, które czasami skrywają nowe przyrządy zagłady Mortu, ale szybko i one przestają nieść należytą pomoc. To kolejne uszczuplenie naszych taktycznych możliwości. Menu skrywa sklep, ekwipunek, naprawę broni, ale niekoniecznie będzie dane Ci się tym pobawić. Nie dla psa kiełbasa.Umiejętności postaci są, na szczęście nie wymagają od nas złota, ale levelowanie nie należy do najprzyjemniejszych. Postaci zbierają punkty doświadczenia za atakowanie (to jest ok), więc ich bierność w walce będzie odczuwalna w przyszłych misjach. Każda śmierć na polu bitwy pozwala nam grać dalej, ale gdzieś z tyłu głowy uśmiecha się nadchodząca katastrofa, gdzie nasz wojak będzie za słaby i na przysłowiowy “jeden strzał”.
Fajnie, że możemy drużynowymi punktami XP nieco podgonić, ale nieustannie cierpimy na znikomą ilość HP. Każdy błąd to koniec naszej postaci i trochę brakuje mi opcji ograniczonego cofania o turę. Dobrze znana funkcja z FE, która może i sprawia, że wszystko jest łatwiejsze, ale niesie kolosalną oszczędność czasu. Tu możesz dziobać przeciwnika po przeciwniku przez godzinę, a generał okaże się zbyt mocny i zmiecie Cię w pył. Kolejny raz - frustracja. Szansy na podszkolenie słabszego członka ekipy też na dobrą sprawę brak. A jak jest, to wiążę się z kolejnymi uszczerbkami na wytrzymałości broni.
Mój pociąg się wykoleił
Sporo rzeczy mi się tu podoba, ale dawno nie czułem, że muszę aż tak zaciskać zęby, żeby się dobrze bawić. Trzeba naprawdę patrzeć w innym kierunku. Przynajmniej głowa daje Ci taką możliwość, bo kamera w grze jest sztywniutka i nie za bardzo chce Ci świat przybliżyć. Zdarzały mi się sytuacje, że nie rozróżniałem postaci, co niekoniecznie ma związek ze Switchem - ludzie na PC mają podobne odczucia. Teoretycznie detal, bo i tak trzymają się w ciasnym szeregu, ale daje do zrozumienia, że nie będzie to najładniejszy tytuł, w jaki przyjdzie wam grać.Gdzieś wypada powiedzieć, że to twór mniejszego kalibru, który rości sobie cenę jak za AAA. Aspiruje do tego miana, ale sporo mu brakuje. Tę ekipę nawet polubiłem. Szczególnie Lugh zasługuje na wyróżnienie, co daje się wyczuć w jego morderczych zapędach. Widać, że przy pisarskim stole zostało mu poświęcone najwięcej czasu. Tylko przy tak dużej ilości taktycznego dobra, jakim obsypują nas na Switchu (Fire Emblem, Triangle Strategy, Tactics Ogre), to niekoniecznie będzie przygoda, od której należy zacząć. Ocena osłodzona tym, że trafili na frajera gatunku i zawsze coś wycisnę dla siebie.
Dziękujemy za klucz firmie Stride PR
Plusy:
Przerywniki filmowe są solidne
Lugh to bardzo fajna postać, a i z resztą problemów nie miałem (choć sztampowa to gromadka)
Udany obraz wszechobecnej beznadziei…
Minusy:
… często objawiający się w samym gameplayu
Bardzo skromne możliwości taktyczne i nadużywanie gangowania się na osamotnionym przeciwniku