Pulling No Punches

Właściciel zdjęcia: BrainDead Broccoli

Recenzja Pulling No Punches na Nintendo Switch

Covid już dawno za nami i pozostaje mieć nadzieję, że nie doczekamy żadnego powrotu. Każdy ma dość chodzenia w maskach, a inni dość tych, którzy powstałe obostrzenia łamali. Taka sama niechęć cechuje bohaterki Beat’em Upa od Brazylijskiego studia BrainDead Broccoli. Trafiamy do fikcyjnego miejsca pełnego zarazków i szerzącego się sceptycyzmu do zagrożenia. Siła argumentu już dawno przestała działać, więc w ruch pójdą pięści i okazjonalnie inne kończyny. Swojego stanowiska nikt nie ma zamiaru łagodzić ani tym bardziej cofać kolejnych ciosów. Pulling No Punches wpadło na Switcha 25 maja 2023 roku.


Wirus nowy, bijatyka przestarzała


Opowiadamy się po stronie czterech dziewczynek, którym się ulało. Nie wytrzymały na widok ludzi chodzących bez masek. Ich celem jednak nie będą tylko ignoranci na ulicach. Intryga sięga znacznie wyżej. O ile fabularny rdzeń jest w porządku i niesie ze sobą oczywisty przekaz, tak cała reszta pozostawia trochę do życzenia.

Gatunek ten może nie przechodzi jakiejś wielkiej rewolucji (i w sumie jej nikt nie oczekuje), ale przystępność kolejnych tytułów poszła do przodu. Pulling No Punches jest wyczuwalnie za peletonem, serwując dość sztywny system walki. To, że jest lekkie i mocne uderzenie, a do tego podnosimy przedmioty i atakujemy z wyskoku, to akurat znany i akceptowany fundament.
ulica
W ruchu sprawdza się to tutaj średnio. Brakuje większej dynamiki, a konieczność szybkiego odwrócenia się do przeciwnika za plecami, bywało zwiastunem otrzymania obrażeń. Skok z wyskoku zatrzymywał w powietrzu moją postać, zamiast kontynuowania lotu z wyciągniętą kończyną. Jest to tak nieintuicyjne, że wolałem w ogóle odpuścić skakanie - niestety jeden boss tego wymaga i był męczący.

Ogółem wyczuwalny jest tu lekki aromat drewna podyktowany niższym budżetem. Moje granie skończyło się na łapaniu za dostępną na ziemi broń i tłuczenia wszystkiego, co się rusza. Nie ma może wiele rodzajów oręża, ale skuteczność i moc nie podlegały wątpliwości. Niektórzy padają po jednym uderzeniu, więc trudno przejść obojętnie.
blok
Po drodze czeka na nas sporo apteczek i masek charakteryzujących dodatkowe życie, a checkpointy rozmieszczone są szczodrze, choć sprawdziłem je dopiero przed finalnym bossem. Gra ogółem nie sprawia większych problemów na tym łaskawszym z poziomów trudności, mimo tego, że swoje oberwiemy. Pasek zdrowia znika szybko, więc i blok się przydaje. Często jest on elementem mechaniki w beat’em upach, ale gracz pogrążony w niesieniu zagłady potrafi o nim zapomnieć. I nikt z tego powodu nie cierpi. Tu będzie inaczej, a zasłanianie się bywa nieocenione - szczególnie, że blokuje wszystko, łącznie z atakami w plecy.


Szczepionka na archaizm


Design mi się podobał. Wyolbrzymia zagrożenie wirusem, mutuje przeciwników i pozostaje wierny swoim założeniom. Poziomy są zróżnicowane w porównaniu do gameplayu. Na ulicach wyczuwalne protesty, kościół stał się siedliskiem zła, a i obowiązkowa winda się znajdzie - kto grał w jakikolwiek beat’em up, ten wie. To samo tyczy się bossów, którzy może nikogo nie zaskoczą swoimi technikami, ale są wystarczająco fajni, żeby motywować do dalszej gry. Nie mam zastrzeżeń w tej materii.
home office
Nie bardzo zaś rozumiem dodanie mapy świata, którą zwiedzamy między poziomami. Niby jest sklep (przedmioty trzymane w ekwipunku poprawiają niektóre statystyki), niby można pogadać z mieszkańcami, ale człowiek bez tego by się obszedł. Nie ma tam nic interesującego, a proste odpalenie nam kolejnego rozdziału poprzedzonego filmikiem (te wypadają ok) spokojnie by wystarczyło.


Bez przeciągania


Nie będę przedłużał, bo to naprawdę sztampowy beat’em up, a ja nie czuję potrzeby tłumaczenia specyfiki gatunku. Doszukiwanie się kwadratury koła nie tutaj. Pulling No Punches to smaczna polewa na przeciętnym projekcie. Przejście gry zajmie nam godzinę (albo mniej) i niewiele jest powodów, by do niej wracać. Na szczęście jest to nieco osłodzone premierową ceną na poziomie 40 zł. Ten próg pozwala nam pogodzić się z niektórymi niedociągnięciami i potraktować całość jako ciekawostkę/odskocznię. Nie zmieni to faktu, że na rynku ogrom lepszych reprezentantów mordoklepek (często na promkach za mniej złotówek), do których Brazylijski indyk nie ma podjazdu. Można się rozejść i wrócić do Turtlesów.

Dziękujemy za klucz do recenzji firmie QUByte Interactive


Plusy:

Thumb Up

Nie ma znaczenia po której ze stron stoisz - tło fabularne jest spoko

Thumb Up

Design poziomów i bossów był ciekawy


Minusy:

Thumb Down

Archaiczna mechanika walki

Thumb Down

Zbędna mapa świata między poziomami

6 / 10

Nasza ocena

Awatar

Niko Włodek



Komentarze (0)

Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz