Pilo and the Holobook to przygodowa gra, w której główny bohater będzie poznawał nowy świat i tworzył swoją encyklopedię. Z rzeczy przeskanowanych stworzy naklejki, a podczas podróży pozna nowych przyjaciół. Jest to debiutancki projekt studia Mudita Games, skierowany przede wszystkim do młodszych odbiorców.Tytuł budził moje małe obawy. Wyglądał na tyle dobrze, że trudno było uwierzyć, że jest tak lekko pomijany. W dobie zamglonych i rozpikselowanych pozycji z pierwszego Switcha, taki kolorowy świat musiał przykuć uwagę. Jeśli więc działa dobrze, wygląda dobrze, to gdzieś musi być przysłowiowy pies pogrzebany. Tu tym “detalem” jest gameplay. Mechanika, która zamyka się wokół funkcji już przeze mnie opisanej - skanowaniu. Wskazujemy przedmiot, skanujemy, a naklejkę wklejamy dowolnie na kartkę poświęconą danemu rozdziałowi. Trafiając na przedmioty kluczowe, odkrywamy kolejne mapy, a po kilku z nich zamykamy całą grę...
Z jednej strony rozumiem, że daleko mi do targetu, a i pewnie nie byłem takowym 30 lat temu, ale gdzieś ta mechaniczna bieda wybrzmiewa zbyt mocno. I to nie jest tak, że nie jestem w stanie docenić takich dziecięcych światów. Naklejki fajnie potrafiły się odnaleźć w A Tiny Sticker Tale, gdzie z ich pomocą rozwiązywaliśmy zagadki środowiskowe, a i takie opowieści detektywistyczne miały swoje ujście w cenionym Duck Detective: The Secret Salami. To są tytuły, które bym dzieciakom polecał. Są angażujące, mechanicznie nienaganne, a i kolory świat będzie przyciągał. Tu jedynie ostatni punkt pasuje do przygody Pilo.Ta gra faktycznie jest ładna, choć trudno mi pisać, o jakimś szalenie bogatym świecie i zaszczepieniu w graczach chęci poznawczej. Szereg kolejnych biomów do odwiedzenia i dialogów do przeczytania, gdzie pstryczkiem w nos wypada podkreślić pominięcie języka polskiego. Jeśli już dla dzieci, to w każdym języku - wybaczcie, sami wchodzicie w ten gatunek. Nie jest tu aż tyle tekstu, żeby koszta mocno urosły. Fakt, prowadzący nas za rękę profesor miewa długi przewód myślowy, ale to nie Baldur’s Gate 3.
Zostajemy więc z wydmuszką. Ładną, kolorową, ale pustą w środku. Wyzwaniem dla spostrzegawczości najmłodszych, a nie choćby minimalnego wytężenia ich szarych komórek. To taka giereczka, która przejdzie się sama i nazajutrz trudno przywołać imię głównego bohatera. Teoretycznie nie robi nic złego, ale jej założenia były na tyle płytkie, że trudno przeskoczyć pewną poprzeczkę.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Evolve PR
Plusy:
Barwy i kolorowy świat
Minusy:
Banalne założenia - nawet jak na standardy najmłodszych