Recenzja Looney Tunes: Wacky World of Sports na Nintendo Switch
Studio BamTang Games, wcześniej odpowiedzialne za wyścigi kartów z postaciami ze stajni DreamWorks i Nickelodeon, zmienili sport. Szalone ściganie zamienili na walkę o punkty w kilku popularnych dyscyplinach. Shreka i kanciastoportą gabkę, na Królika Bugsa i Kaczora Duffyego.
Looney Tunes zdecydowanie za rzadko atakuje rynek gier. Postaci wiecznie żywe, bawiące wiele pokoleń, a gry zapomniane i nawet niekoniecznie portowane. Zanim moje modły o powrót Sheep, Dog ‘n’ Wolf się spełnią, zostaje nam Looney Tunes: Wacky World of Sports, które zadebiutuje dzisiaj, tj. 27 września 2024 roku.Sama prezentacja nas nie rozpieściła. Pewną kanciastość tekstur należało przetrawić, choć daleko nam do SpongeBoba. Założenie gry jest banalnie proste - startujemy w turnieju, który ma wyłonić tego najzwinniejszego i najsprytniejszego. Atletę premium wśród królików, kaczek, kotów i diabłów tasmańskich. Grać można od 1 do 4 graczy, przy czym nie ma wbudowanego modułu online, więc obecność wszystkich na kanapie obok będzie obowiązkowa. W innym wypadku rolę uczestnika przejmie AI.
W turnieju zawsze bierze udział czwórka postaci, wybrana przez gracza z puli 9. Królik Bugs, Kaczor Duffy, Lola, Prosiak Porky, Elmer Fudd, Taz, Kojot Wiluś, Struś Pędziwiatr i Sylvester. Tweety’emu przypadła rola konferansjera. I zatrzymam się na tym sposobie prezentacji całości. On jest powtarzalny, każdy bohater ma jedno przypisane sobie wejście, a w tle najczęściej przygrywa zapętlony motyw główny tego uniwersum… ale to wszystko jest ok. Boiska są często wzorowane na kreskówkach, na trybunach inne znane postaci. Jestem w stanie to wszystko zaakceptować i dać nieśmiały kciuk w górę - podyktowany najpewniej tym, jak nisko zawiesiłem poprzeczkę i jak dużą sympatią darzę te postaci.Jeśli jednak o samą grę chodzi, to cytując klasyka - niby człowiek wiedziOŁ, a jednak się łudził.Looney Tunes: Wacky World of Sports to produkt, który w mojej młodości byłby dołączony do płatków śniadaniowych. Ewentualnie, jak Acme okazałoby się łaskawe, zaliczyłby premierę w jakiejś gazetce i trafił do większej ilości graczy, a nie dzieci zastanawiających się, czy to też jadalne. Otóż WWoS oferuje… 4 sporty. Cztery stosunkowo krótkie konkurencje, po czym dostajemy wyniki turnieju i na tym rozgrywka się kończy. Jasne, możesz poszerzyć turniej do 6 lub 8 konkurencji, ale one wciąż będą dobierane z puli tych czterech. Po prostu jakieś przyjdzie Ci powtórzyć. Są nimi piłka nożna, koszykówka, tennis i golf.
W większości z nich podzieleni zostajemy losowo na dwie drużyny, gdzie, jeśli trafimy na AI, będziemy mogli grać docelowo komputerowym partnerem. To rodzi pierwszą dziwną zależność, bo po danej konkurencji są przydzielane indywidualne bonusy, więc jeśli do zwycięstwa użyjesz postać przeznaczoną sztucznej inteligencji, to de facto wspierasz w ogólnej klasyfikacji swoją konkurencję. Chore. Rozumiem, że byli tak przekonani o czterech żywych graczach przyklejonych do ekranu, że nie przemyśleli tego motywu.Jeśli o same gry chodzi, to w większości pokraczność miesza się z żyłką sportowej rywalizacji. Lubię takie tytuły, więc nawet z tego potrafiłem uszczknąć trochę frajdy. Rozkładając je jednak na czynniki pierwsze… jest źle.
Tennisowi bardzo daleko do takiego równie arcade’owego machania rakietą z Mario. Gramy debla, ale jakość grafiki czasami utrudnia orientację, gdzie dokładnie spada piłka. Zostajemy więc z kręcącą się i machającą na oślep postacią. Niby kreskówka, więc ta nieporadność im pasuje, ale z poziomu gracza raczej frustruje. Określiłbym to mianem nudnego odbijania przed siebie, bo tytuł rzadko reaguje poprawnie na stronę, w jaką chcemy odbić piłkę.Koszykówka to również spory chaos i mechaniczna papka. Postaci rzadko przejmują się, że chcemy nimi wyskoczyć, jeszcze rzadziej partner zaskoczy jakimś pomysłem na zagrywkę (raczej biegają bez celu), rzut sędziowski jest QTE, który nie reaguje na nasze komendy, a rzut… no ok, rzucamy, trzymając przycisk przez odpowiedni moment, więc uznajmy to za akceptowalne.
Piłka nożna, już pomijając moją miłość do tego sportu, jest najpoprawniejsza. Coś tam czasami spadnie na boisko, murawa daje nieco większe pole do popisu, więc można mówić o czymś bliższym przemyślanej rozgrywce, a nie klepaniu przycisków na oślep. Niestety jej największą zaletą jest to, że do najmniejszej ilości rzeczy idzie się przyczepić. Jeśli jednak chcecie mieć przejrzystszy obraz całości, to wyszydzane Mario Strikers: Battle League, to przy tym Pro Evolution Soccer 6. Dla nieświadomych - Królik nie ma podjazdu.Przy Golfie wrócimy do pokraczności, choć w teorii powinien on być najprostszy do przełożenia. Robisz mechanikę wiatru, siłę ustalasz dokładnie jak u wąsatego hydraulika i masz arcade’ową zabawę. W teorii to wszystko tu jest, a jednak wciąż bieda. Wpływ wiatru znikomy, delikatny lag przy ustalaniu siły i wracasz do frustracji. Co gorsza, na polach kosmicznych masz gigantyczny portal, w który musisz trafić, żeby piłka w ogóle przeniosła się w okolice dołka. Nie wiem kto, a tym bardziej czemu wpadł na to, że to ciekawy zabieg. Raz piłka trafi do dołka idealnie, innym razem spadnie Ci obok… bo tak. Gdzie golf w golfie?
Skoro już o kosmicznych polach mowa, to nie wspomniałem, że każda konkurencja posiada zaledwie 3 typy boisk, co dopełnia tę szalenie wypchaną contentem grę za bagatela 200 złotych. Pewnie gdyby nie to, że lubię Looney Tunes i dało się dostrzec zalążki fajnej prezentacji, oraz to, że generalnie lubię gry sportowe i z każdej ich upośledzonej formy coś tam frajdy mam, to ocena byłaby drastycznie niska. A tak, jest po prostu niska. Zwiastuje szybką śmierć po narodzinach.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Reneissance PR
Plusy:
Zalążki fajnej prezentacji
Postaci, które większość kocha
Piłka nożna na tle reszty wydaje się “akceptowalna”
Minusy:
Pokraczne sterowane
Sporo głupich pomysłów - granie dla przeciwnika, czy Golf bez dołka
Brak contentu - 4 konkurencje, każda po 3 boiska, więc kołderka krótka
Brak online zepchnie to w niepamięć jeszcze szybciej