Invector, czyli gra rytmiczna, która była ciepło przyjęta swego czasu. Wydana w 2017 roku doczekała się swojej odsłony jedynie na konsolach Sony. Długo nie trzeba było czekać na kolejne, a jedna z nich świeżo co wleciała na Switcha.
Kując żelazo, póki gorące, Hello There Games wyprodukowało trzecią część muzyczno – rytmicznej gry, mocno przypominającej Guitar Hero. Mowa tutaj o Invector: Rhythm Galaxy. Dla niewtajemniczonych to nic innego jak wciskanie odpowiednich przycisków w rytm utworów. Te nie należą też do byle jakich, bo wydawcą jest samo Warner Music Group, więc śmietanka świata muzycznego. Invector oferuje zaledwie trzy tryby: Singleplayer, Multiplayer i Kampanię. Ta ostatnia przedstawia dziwną historię kosmicznych kadetów, którzy przemierzają galaktykę, by spełnić marzenie umierającej babci. Przygoda podzielona jest na osiem światów, a podczas ich zwiedzania prócz kończenia kolejnych utworów, poznamy bliżej bohaterów (dzięki ich dialogom). Sama „fabuła” nie gra istotnej roli i jest mało interesująca. Niemniej warto ją ukończyć, bo jej progres pozwala odblokować brakujące utwory, statki kosmiczne i tła.
Single i Multi to już nic innego, jak gra w wybrane przez siebie piosenki i pobijanie własnych rekordów. Tryb dla kilku graczy to świetny wybór na domówki. Split screen dla maksymalnie czterech graczy prezentuje się świetnie i dostarcza jeszcze więcej emocji i satysfakcji. Zdecydowanie zabrakło możliwości konkurowania online, a gra się o to prosi.
Tego już za wiele
Nic mi tak nie sprawia satysfakcji, jak udane, szybkie wciskanie kombinacji klawiszy. Jak to wygląda tutaj? W punkt! Zacznę od tego, że każda z piosenek oferuje cztery poziomy trudności. Początkujący wybrałem, by wczuć się w rytm muzyki i ogarnąć gameplay. Wydaje się on łatwy, lecz tylko miejscami (a raczej piosenkami). Utwory wymagały ode mnie wciskania zaledwie czterech przycisków, więc szybko podbiłem poziom. Już na zwykłym miałem ogromne problemy z kombinacjami. Klawiszy przybyło, a tempo radykalnie wzrastało. Dwa pozostałe to już dla mnie kompletna przepaść i szczerze? Nie wiem, czy ktoś w ogóle je ogarnia, a jeśli tak - szacun! Wykonywanie combosów przeliczane jest na punkty, a im dłuższa bezbłędna passa, tym większy jest mnożnik. Ten z kolei wzrasta maksymalnie do x4, przyspieszając jednocześnie tempo nadchodzących kombinacji. Nadal satysfakcjonujące! Na tym jednak nie koniec. Ekran wyświetla również wskaźnik Turbo Przyspieszenia. Ładuje się on rzecz jasna tak samo. Po napełnieniu go minimum do połowy gracz ma możliwość odpalenia „dopalacza”, który horrendalnie napędza machinę. W tym czasie mnożnik wzrasta do x8, co za tym idzie – lepszy wynik końcowy. Poznałem się na kilku piosenkach i odpalałem go w momencie największego zagęszczenia klawiszy, by osiągnąć z tego jak najwyższy profit.
Mało mi!
Głównym celem ukończenia utworów jest… własna satysfakcja. Prócz możliwości odblokowania w trybie fabularnym wspomnianych statków, piosenek i tła dla nich, gra nie oferuje kompletnie nic. Oczekiwałem rywalizacji online w czasie rzeczywistym lub przynajmniej w formie tabeli wyników. Tytuł prosi się również o levelowanie konta i odblokowywanie dodatkowych przedmiotów (jak ma to miejsce w Just Dance ’23 i ’24). Mimo iż Invector Rhythm Galaxy oferuje 40 piosenek (+ dwa płatne DLC), po ich ukończeniu gra traci cały swój urok i sens. Nic przy nim mnie już nie trzymało… chyba że szybka partia na domówce. Doczepić za to nie można się do optymalizacji. Gra działa perfekcyjnie zarówno w tych wolniejszych momentach, jak i szybkich. Na plus ekrany ładowania, które w zasadzie nie istnieją. Światy są mocno zróżnicowane, a towarzyszące im efekty wizualne miejscami… bolą w oczy. Ilość wybuchów, jaskrawych kolorów i elementów na ekranie szybko męczą wzrok. Tytuł zdecydowanie nie jest dla graczy z epilepsją.
Houston, mamy...
Od Invector: Rhythm Galaxy miałem ogromne oczekiwania. Kilkadziesiąt pełnoprawnych utworów i to spod skrzydeł Warner Music przemawiało do mnie od samego początku. Sam gameplay jest mocno satysfakcjonujący, a jednocześnie przystępny dla każdego dzięki czterem poziomom trudności (mimo że te ostatnie, to nie lada wyczyn). Historia towarzysząca w trybie fabularnym jest nijaka, choć nagrody za jej ukończenie zachęcają. Single i Multi to żaden fenomen, a gra nadal się prosi o rywalizację online. Zabrakło mi również jakiegoś systemu progresji konta i nagród za to. Od strony technicznej jest bardzo dobrze, lecz nadal jest to za mało, bym chciał wrócić do tej gry.
Dziękujemy firmie Hello There Games za dostarczenie gry do recenzji.