Jeśli jesteś posiadaczem Game Passa i podjadasz z tego koryta gier, co spadnie, to mogłeś odnotować premierę Go Mecha Ball. Produkcję Whale Peak Games z gatunku roguelite, gdzie w twin stick shooterowej formie będziesz powoli uzbrajał swoją postać w moce, aż stanie się na tyle silna, by przebrnąć przez godzinny gameplay loop.
To debiutanckie dzieło studia chwilę odczekało w Microsoftowym ekosystemie, by teraz spróbować swoich sił na innych sprzętach - w tym Nintendo Switch. Doszło do tego 26 września 2024, czyli w dzień, w którym było zatrzęsienie różnorakich premier - od Zeldy, przez Night Stalkers, aż po powracające Worms Armageddon. Gra wspierana przez Super Rare Originals już na starcie była spisana na straty… I chciałbym teraz napisać, że to tekst o przezwyciężaniu przeciwności losu i podnoszeniu rękawic w sytuacji beznadziejnej. Niestety, to raczej krótka przypowiastka o klęsce absolutnej. Bo to nie tyle produkt mały, który nie ma podjazdu do tych głośnych. To produkt zepsuty, który działa na Switchu fatalnie.
Jeśli jest jakaś rzecz, z którą konsola Nintendo się nie lubi, to jaskrawe kolory i dynamiczna rozgrywka. Tekstury szybko się zaczynają rozmazywać, a i z utrzymaniem tego tempa może być delikatny problem. Go Mecha Ball to krzyżówka szybkiego twin stick shootera, osadzonego w kolorowym świecie imitującym stół do pinballa. Powodzenia!
Tytuł potrafi uraczyć gracza spadkami do 10 fpsów, co przy nastawionych na naszą śmierć rogalach jest jeszcze bardziej uciążliwe. Wygląda źle, ale przynajmniej działa jeszcze gorzej. Na ten moment o płynnej i w miarę przystępnej rozgrywce możecie zapomnieć, tak jak gra zapomina o wyświetlaniu polskich znaków w polonizacji. ACZKOLWIEK, jeśli już połatają to w…szędzie, to zostaniemy z całkiem niezobowiązującą rozrywką na rozluźnienie. Fabularnie trudno tu mówić o czymkolwiek, bo po łebkach wytłumaczono nam, że musimy przywrócić radość i zabawę na naszej planecie. W tym celu trzeba wypędzić zglitchowane zło. Wykorzystamy jedną z czterech postaci, które posiadają moc zamiany w kulę do pinballa. Z jednej strony są ociężałymi, lecz wciąż radosnymi i kolorowymi mechami, by zaraz przyspieszyć, odbijać się od wszystkich ścian i wykańczać swoich wrogów w zwarciu (a Switcha przyspieszając).
Tytuł potrafi uraczyć gracza spadkami do 10 fpsów, co przy nastawionych na naszą śmierć rogalach jest jeszcze bardziej uciążliwe. Wygląda źle, ale przynajmniej działa jeszcze gorzej. Na ten moment o płynnej i w miarę przystępnej rozgrywce możecie zapomnieć, tak jak gra zapomina o wyświetlaniu polskich znaków w polonizacji.
Mechanika ta była powodem licznych nawiązań i przechwałek twórców o pinballu. Poza nią, trudno mówić o argumentach dla fanów tego paletkowego gatunku. Nie dajcie się zwieść, to wciąż miłość do roguelite jest tu konieczna. Sama zmiana w kulę będzie obligatoryjna, bo stanowi nasz zastrzyk amunicji. Dzierżymy ze sobą zawsze dwie spluwy (z puli 25), ale magazynki bywają kruche. Już od pierwszych chwil będziecie musieli rozjeżdżać wrogów, którzy po takiej akcji zostawią za sobą ammo. Wrogów spotkacie w formie napływających fal. Niby rogale to ciąg pokoi, które nauczyliśmy się akceptować mimo powtarzalności, ale fale to zawsze ponury widok. Przestrzeń zaczyna się nudzić, a 3 fale trzeba pokonać. Każdy pewnie się spotkał z taką ubogą prezentacją kolejnych przeciwników, więc sam indywidualnie wie, czy to akceptuje. Ja miałem problem.
Wtórność wkradła się szybko. Doceniam bossów, bo wyglądali fajnie, ale tak szczerze - nawet jeśli to naprawią, to daleki będę od polecania tego tytułu. Nawet w formie ciekawostki. W gatunku wypchanym po brzegi grami to nie jest coś, co może się przebić.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Dead Good Media