Lata 90’ takim boomerom jak ja kojarzą się z beztroskimi momentami z dzieciństwa. Dla wielu z nas tamtejsze gry były pierwszą stycznością ze światem elektronicznej rozgrywki. Kiedyś do zachwytu i zrobienia wrażenia wystarczyła tylko kolorowa, pikselowa grafika, prosty gameplay, fajny i zapamiętywalny główny bohater, czy namiastka ciekawego świata.
Zagrywaliśmy się w sympatycznego wąsatego hydraulika, układaliśmy klocki w linie, biegaliśmy najszybszym jeżozwierzem na świecie. Kiełkowała w nas nieskrępowana miłość do nieodkrytego świata gier. Obecnie tytuły pixelartowe bazujące właśnie na tej nostalgii są niekończącym się trendem. Kolejnymi miłośnikami stylu retro i prostej rozrywki okazali się również twórcy z Ratalaika Games ze swoim Go! Go! PogoGirl, które miało premierę na Switchu 10 lutego 2023 roku.
Jump! PogoGirl Jump!
Ten przydługi i nostalgiczny wstęp może Wam dać do myślenia, jakiej rozrywki oczekiwać od Go!Go! PogoGirl. Ten uroczy platformer mógłby przenieść się śmiało w czasie ze wspomnianego 1990 roku, kiedy u wielkiego Wujka z Ameryki na każdym dziecięcym podwórku królowało skakanie na drążku Pogo (dla niewtajemniczonych można to porównać do skakania na kijku na sprężynce). W Polsce, dzieciaki nigdy nie podłapały tej zajawki, ale od czego jest elektroniczna rozrywka ;) Nie jest to najprostsza sztuka, więc mogło to nasunąć bardzo prosty i chwytliwy pomysł na… stworzenie konceptu na grę. Pomysł na grę? Odnotowane. To teraz czas na fabułę – nie powiedział tego żaden z protoplastów PogoGirl. Zdecydowano się skupić w pełni na rozgrywce, a nie dorabianiu głębi tam, gdzie pozornie nie jest ona w żaden sposób potrzebna. Tym bardziej w platformówkach.
Oczywiście dobrze, żeby większość tytułów posiadała wyraźnych protagonistów i antagonistów, by pomóc bardziej identyfikować się graczowi, bądź posiadać większą immersję podczas rozgrywki (hej Rayman <3). Tutaj nasze zadanie sprowadza się do skakania uroczą bezimienną dziewczynką, która udaje się w szaloną przeskakaną pogoń za antagonistką, która ukradła jej trzymane w gablocie cenne pogo.
Jump around!
Nasza przygoda nie będzie jednak trwała zbyt długo. Czekają na nas dosłownie 4 pory roku gonitwy, każda złożona z 5 leveli i kończąca się starciem z Bossem. Poziom trudności nie jest wygórowany. Jak to już w grach bywa, na samym początku musimy nauczyć się podstawowych mechanik i przyzwyczaić do ciągłego skakania. Oprócz krzyżaka bądź analoga służącego do poruszania się wystarczą nam dwa przyciski: jeden do ataków obrotowych a drugi do ładowania wyższych skoków. Z tą wiedzą skaczemy podbijać światy.
Sporadycznie na późniejszych etapach dodawana jest nowa ciekawostka. Tutaj poskaczemy pod wodą, innym razem wprost w prąd powietrza, który przerzuci nas gdzieś w wyżej niedostępne tereny. Naszym sojusznikiem w grze będą porozrzucane osłonki, które przy wpadkach będą dawały nam drugą szansę na dalsze granie. Przeciwnikiem zaś przepaście, pułapki z kolcami czy też liczni wrogowie przypominający Kirbiego w różnych kolorach. Nie czuję się najmocniejsza w gry platformowe, ale też ze strony PogoGirl granie nie stanowiło dużego wyzwania. Zdarzało się, że czasem nie wybaczono mi niechlujności i gdzieś szybko moja rozgrywka kończyła się na skoku w przepaść. Bardzo szybko jednak można wpaść w rytm i dosłownie speedrunować przez kolejne poziomy.
Might as well jump!
W Internecie można trafić na filmiki z 20-minutowym przejściem całości, w co jestem w stanie uwierzyć. Niespiesznie może zająć nam to jedno dwugodzinne posiedzenie. Opcjonalnie gra daje możliwość szukania ukrytych na poziomach trzech dużych monet i zbierana kryształków. Jednak nagrodą jest za to całkowite nic. Ot, taki zapychacz dla masochistów uwielbiających maksować gry. Nie to jest jednak największym problemem tego tytułu.
Wspomniałam wcześniej o sporych inspiracjach światem retro. Największym zarzutem w stronę twórców powinno być powielanie tego, co bardzo dobrze znamy. Już na samym początku nie sposób będzie nie zauważyć wyraźnych inspiracji światem gier Sonica. Poziomy, oprócz usuniętych (z oczywistych względów) pętli, są jakby żywcem wyjęte z multiversum niebieskiego jeżozwierza. Dla mnie to przejaw braku jakiejkolwiek oryginalności. Poszło to jednak na tyle daleko, że niektórzy bossowie przypominają w mechanizmach tych klasycznych Eggmanowych. Jako miłośniczka retro lubię powroty do odgrzewanych kotletów. Nie lubię zaś kiedy są one tłumaczone ogólnopojętą miłością, która przykrywa jakikolwiek brak kreatywność i inwencji twórczej w procesie tworzenia. Tym bardziej jak schemat jest powielany później przez 4 główne etapy, w których zmienia się tylko pogoda. Zimą pada śnieg, latem grzeje słońce – jakie to odkrywcze!
Jump you fools!
Chciałabym bardzo polubić się ze słodką Go!Go! PogoGirl. Na papierze powinno tu wszystko hulać. Mamy niski próg wejścia dla każdego, fajnie odwzorowaną mechanikę ciągłego skakania, zapadającą w pamięć muzyczkę żywcem wyciągniętą z Atari, czy przyjemną dla oka grafikę. To dlaczego mam poczucie jakbym czuła się ciut oszukana? Tak jak wieki temu wielu sprytnych chińskich handlarzy podróbkami na cartridge’u od Pegasusa na naklejce oferowało nam 99 gier w 1. Z tym że 98 z nich po włączeniu okazywało się identycznymi, w różnych wersjach kolorystycznych. Z PogoGirl może być podobnie. Jeśli nie przeszkadza Ci brak oryginalności i szukasz możliwości na niezobowiązujące spędzenie dwóch godzinek w prostym oldschoolowym świecie, to poczujesz się jak w domu. Jeśli oczekujesz nowego platformowego wyzwania w stylu retro, ale wnoszącego coś nowego do gatunku, czy chociaż jakości rozgrywki – omijaj szerokim łukiem.
Za klucz do gry dziękujemy firmie PR Houd.