Jestem gamedeciem. W XXII-wiecznej Warszawie to popularna profesja. Gry zawładnęły światem do tego stopnia, że nie kryję już zdziwienia, gdy w porannych wiadomościach słyszę informację o dramie, jaką wywołał rage-quit jakiegoś znanego e-sportowca. Sam lubię gry – moja kolekcja wirtualnych statków kosmicznych wciąż się powiększa. Lubię to. Mógłbym się w nie patrzeć godzinami.
Ale nie dziś. Dziś wzywa mnie jakiś bogaty koleś. Jego syn od czterech dni nie wychodzi z gry dla dorosłych, do której “zakradli się” z kumplem na jego szesnaste urodziny. Cztery dni w cyberprzestrzeni mocno wykracza poza bezpieczny czas. Trzeba wkroczyć do akcji.
Jeszcze tylko łyk kawy, spojrzenie na okno… dron, który wyświetla reklamę wycelowaną prosto we mnie. Mógłbym go ściągnąć, ale po co zwracać na siebie uwagę stróżów prawa?
Gamedec – kolejny polski hit?
Mówi wam coś nazwa “Gamedec”? Możecie ją kojarzyć. Tak nazywa się seria powieści stworzona przez Marcina Przybyłka. Opowiadają one o “detektywie gier” (ang. Game Detective = Gamedec), który rozwiązuje zagadki w cyberpunkowej Warszawie. Brzmi intrygująco? Powinno!
Gamedec na Nintendo Switch to oczywiście gra na podstawie tych powieści, w której gracz wciela się w rzeczonego detektywa. Gamedec to świetny przedstawiciel nurtu Indie – jest wybitnie ciężki do sklasyfikowania, niełatwo też znaleźć grę, do której można go porównać.
To na dobrą sprawę przygodówka z mocnym naciskiem na historię – momentami będzie bardzo przegadana. Przez brak wyraźnej akcji blisko jej do gatunku point and click, gdyż często będziecie klikać we wszystko, żeby szukać informacji, z nadzieją na odkrycie kolejnej poszlaki. W połączeniu z widokiem izometrycznym przypomina mi mocno stare RPG pokroju Fallouta, czy Baldur’s Gate.
Co się stało z synem pana Kaszanki?
Zdenerwowanie czuć na każdym kroku – przy biurku sekretarki nie ma nikogo, co pozwala mi zerknąć do jej komputera i zobaczyć zdjęcie jakiejś dziewczyny. To jeszcze nie czas na grzebanie w prywatnych sprawach, więc poprzestaję na tym.
Pan Haggis nie lubi czekać. (Haggis to szkocka kaszanka – ⅕ scottish breakfast, odmiany angielskiego śniadania). Domaga się natychmiastowego działania i potrafi się zdenerwować na każdy, wg niego niepotrzebny ruch. Mój autorytet pozwala mi go uspokoić i spokojnie pracować.
Jego syn Fredo leży tuż obok, na specjalnym łóżku do gry. Ubrany w specjalny najlepszy i najdroższy kombinezon. Dzięki temu może przeżyć cztery dni bez kontaktu, ale nie oznacza to, że jest bezpieczny. Pochopne odłączenie w najlepszym przypadku oznacza śpiączkę, a w najgorszym… Gdyby pan Haggis zdecydował się na siłowe odłączenie syna, nie zatrudniłby mnie.
Wysoka jakość jego sprzętu oznacza pełną prywatność i nie mogę się podłączyć z zewnątrz. Co innego w przypadku leżącej na łóżku obok dziewczyny. Nie wiadomo kto to jest, poza tym, że leży równie długo co Fredo. Udaje mi się z nią porozumieć, niestety nie mamy wiele czasu – jakiś haker przypuszcza atak na jej sprzęt. Chociaż nie udało mi się jej odłączyć, to zdołałem ją rozpoznać – to dziewczyna ze zdjęcia na komputerze sekretarki. Dobrze, że tam zajrzałem, chociaż nie wiem jeszcze, co to oznacza. Na szczęście to nie wszystkie ślady. Jest jeszcze świadek. Timmy to kolega Fredo, z którym ten cztery dni wcześniej rozpoczął grę. Nie wiadomo, jak udało mu się wyjść i czemu zostawił Fredo samego. Jest cały roztrzęsiony i ciężko do niego dotrzeć. Żadne zaskoczenie – gość należy do archetypu niepopularnego w szkole, który przyczepił się do bogatego kolegi, jak rzep, a teraz boi się, że może wszystko stracić… lub ponieść odpowiedzialność za to, co się wydarzyło.
Oznacza to też, że jest cholernym przerażonym lizusem, więc jak go dobrze podejdę, to wyśpiewa dużo przydatnych informacji. Zresztą sam się podłożył. Nie mając ambicji, podpytał o moją profesję, więc wykorzystałem temat dla rozluźnienia atmosfery i skrócenia dystansu. Pech chciał, że nie wie, co się stało, a cała sytuacja była dla niego wielkim szokiem.
Dowiedziałem się za to, kim jest dziewczyna z wcześniej – to dziewczyna sekretarki, która dorabia jako przewodniczka w grach dla dorosłych. Ciekawa informacja, ale na ten moment niezbyt pomocna.
Mogłem odpuścić tą misję: całość brzmi jak “tradycyjny” dramat rodzinny. Nieobecny bogaty ojciec i rozpieszczony brakiem wychowania dzieciak. Ile razy już tego nie widzieliśmy? Nie zostałem jednak zatrudniony jako psycholog rodzinny, a do rozwiązania zagadki.
Nie zostało zatem nic innego, jak zalogować się i rozejrzeć w grze.
Robi wrażenie
Co najważniejsze w tej grze: naprawdę odnoszę wrażenie, że moje decyzje coś znaczą. Gdybym powiedział ojcu, żeby się ogarnął i naprawił relacje z synem, to byłby koniec. Koniec misji, nie gry. Ta by się potoczyła dalej: postać by wróciła do domu, żeby znaleźć kolejne zlecenie. I cyk, pora na CS-a.
Wcześniejsze nawiązanie do starych RPG nie wzięło się znikąd. Wszelkich dróg przejścia jest absolutnie mnóstwo. Na każdym kroku będziecie się zastanawiać, czy inna opcja dialogowa nie będzie lepsza. Czy nie zniknie za chwilę? Czy kilka momentów wcześniej nie mogliście czegoś zrobić inaczej? Nie “lepiej”, żeby wczytywać grę i zaczynać od nowa. Po prostu inaczej.
A to przecież jeszcze nie wszystko. Nasz detektyw się rozwija. Za niektóre czynności i sposoby na ogarnięcie sprawy dostaniecie punkty, a za te można wykupić dodatkowe skille, które odblokują jeszcze inne metody. Nawet tworząc postać, wybierzecie swoje pochodzenie, które również będzie mieć znaczący wpływ na rozwinięcie rozgrywki.
Co tam panie w Virtualium?
Pan Haggis pozwala mi na użycie trzeciego łóżka do gry. W ten sposób od razu mogę “udać” się na poszukiwania. Krótkie sprawdzenie sprzętu wyjawia jednak, że jedna część obudowy jest poluzowana. Nie powinno to mieć na nic wpływu.
Twisted and Perverted to jedna z gier w Virtualium. Tak nazywamy strefę online naszego życia, w odróżnieniu od Realium. To tutaj powinienem znaleźć Fredo. Tylko gdzie zacząć szukać? Podchodzę do jakiegoś gościa na ulicy. Nie rozpoznaję go, aczkolwiek mogłem o nim słyszeć wcześniej.
Okazuje się, że mój rozmówca jest z Lowtown, czyli dzielnicy dla biedoty, gdzie zostają tylko ci, którzy muszą. Mnie dzięki ciężkiej pracy udało się kiedyś stamtąd wyrwać. Dzięki temu łatwo znajdujemy wspólny język. Zgadza się na współpracę. Sam również kogoś szuka, współpraca jest nam obu na rękę.
Musimy tylko uważać, gdyż żaden z nas nie ma pojęcia, co nas czeka za rogiem…
Nie bądźcie jak pan Kaszanka
Gamedec na Nintendo Switch to świetna gra, która zalśni wśród ludzi lubiących otwarte opowieści. To jest w niej najlepsze: ani razu nie odniosłem wrażenia, że moje wybory nie mają znaczenia. Nie były to po prostu ładne graficzki, które po przeklikaniu wracały do tego samego punktu.
Oczywiście to wciąż nic ponad mocny indyk i gra, która nie każdemu przypadnie do gustu. Nie ma w niej akcji, a momentami jest bardzo przegadana. To po prostu inny typ gry niż to, co widzimy na co dzień.
Warto zaznaczyć jedną rzecz: Gamedec to gra dla dorosłych, a przynajmniej “dorosłych” nastolatków. Nie bądźcie jak pan Kaszanka i rozmawiajcie ze swoimi dziećmi.
Ps. pamiętacie drona z początku opowieści? Naprawdę można go odesłać. Gamedec ma swoje sposoby.
A jeżeli po przeczytaniu recenzji macie niedosyt, obejrzyjcie pierwsze 30 minut z gry tutaj.
A jeżeli po przeczytaniu recenzji macie niedosyt, obejrzyjcie pierwsze 30 minut z gry tutaj.
Dziękujemy Untold Tales S.A. za dostarczenie gry do recenzji.