Recenzja Freedom Wars Remastered na Nintendo Switch
Freedom Wars to świetnie sprzedający się tytuł z konsoli PlayStation Vita. Oryginalnie został wydany w 2014 roku, a 11 lat później do drzwi Nintendo Switch zawitał remaster. Z lekko odświeżoną grafiką, angielskim voice actingiem i kilkoma drobnymi zmianami/poprawkami - w światowym wydaniu dedykowaliśmy przynależność dużym i rozpoznawalnym miastom, podczas gdy w remasterze, tak jak i w japońskim oryginale, decydujemy się na jedną z tamtejszych prefektur.
Japonii w tekście pominąć nie można, bo i tytuł nosi wszelkie tamtejsze znamiona. Nie chodzi stricte o styl artystyczny, choć i tego się nie wyprą, a o uzależniający, oparty na grindzie model rozgrywki. Freedom Wars najłatwiej byłoby określić wariacją nt. Monster Huntera. Mocno odczuwalna jest pewnego rodzaju powtarzalność (rodzajów misji jak na lekarstwo), zamiłowanie do zbieractwa zasobów, rozwój ekwipunku, a wszystko poprzez polowanie na duże monstra - docelowo ze znajomymi online.Co kto lubi, można by powiedzieć, bo Monster Hunter to bajka nie dla wszystkich - osobiście jestem zaskakująco na tak, bo niby zbieractwa nie lubię, ale wybijanie ogromnych przeciwników daje sporo frajdy. Skupić się jednak chciałem na GENIALNYM settingu, jaki tu zastaniemy. Trafiamy do świata przyszłości, gdzie Ziemia nie nadaje się do życia. Jej naturalne zasoby zostały wydrenowane przez ludzkość na przestrzeni lat, a dziś staramy się przetrwać pod ziemią w miastach zwanych Panopticons. Te ze sobą są naturalnie skłócone i w ich imieniu przyjdzie nam walczyć… odpracowując swój wyrok. Otóż nowe władze mają wyraźnie nakreślony system. Każdy człowiek jest winny. Nawet jak jest niewinny, to wciąż za to beknie. Skoro od narodzin korzysta z jakichś zasobów, to już zaczyna generować swój dług wobec Państwa. Panopticony to bowiem wielkie więzienia, gdzie każdy grzesznik jest przetrzymywany z wyrokiem miliona lat… Nie załamuj się chłopie. Możni tego świata dali Ci możliwość walki na śmierć i życie, która zagwarantuje benefity. Z początku skromne, z czasem trochę korzystniejsze, ale sam rozumiesz, że jesteś na najniższym poziomie tego 8 kondygnacyjnego łańcucha. Jesteś nikim, ale redukując swój wyrok, wpuścimy Cię wyżej i wyżej. Najważniejsze, że nie możesz odmówić służenia swojemu Panopticonowi, nie możesz spać na leżąco, a za wykonanie 5 kroków bezpodstawnie też dorzucimy Ci 10 lat pierdla. Zadowolony? Świetnie! To stwórz swojego klawisza, który ma Ci przypominać o zasadach i stanie się Twoją dobrowolną, całodobową kontrolą. My zaś skorzystamy na tym, że masz amnezję.Z ekranu wylewa się opresyjny ton produkcji. Będzie to świat przytłaczający, który przedstawi nam się w radosnej, karykaturalnej formie. Chcesz się przespać i odpocząć? Kara! Odmówisz tego przywileju? Kara! Wszystko sumuje się na szalenie intrygującą wizję, z której twórcy z Dimps świetnie się wywiązali. Akceptacja ciągłych wykroczeń, zaszczucie, ograniczone możliwości i powolne dążenie do ich zwiększenia - zrobione z głową! Szkoda, że fabuła bardzo często idzie w sztampowe motywy - totalna zagłada, urocze lekarstwo na problemy itp. Czuć, jakby myśl przewodnia scenariusza mówiła, że… żadna fabuła tu nie jest potrzebna. Bo jaką ma wspomniany Monster Hunter? Idzie zagrożenie, trzeba zwalczyć? Ambitnie. Tu jest nieco ciekawiej, ale wciąż nie to będzie waszym motorem napędowym.
Tym jest oczywiście musi być generowanie sprzętu, rozwój, pokonywanie coraz trudniejszych przeszkód. Głównymi antagonistami, poza innymi sektami Panopticonów, będą tu “porywacze”/Abductors. Roboczo nazwane, mechaniczne monstra, tropiące cywili i czekające aż… odpiłujemy mu część uzbrojenia. Do walki stajemy z bronią białą, jak i palną. Ograniczona amunicja i nieco biedniejsze obrażenia zmuszą nas do skrócenia dystansu, do którego wykorzystamy specjalny cierń, przyklejając się do wroga. Ten służy nam jednakowo do pokonywania dużych przestrzeni, jak i umiejscowienia swojego protagonisty na jakiejś irytującej części przeciwnika. Gra nie tyle daje możliwość odrąbania mu “kończyny”, co zwyczajnie do tego zachęca, obiecując więcej nagród po skończonej misji. Chcesz wykorzystać tę umiejętność do przewrócenia go na moment i dania swojej drużynie chwili wytchnienia? To też będzie możliwe. Wiele aspektów jest bardzo Monster Hunterowa, choć Abductorzy nigdy nie będą stać blisko tamtego rosteru. To może być powód, dla którego Freedom Wars może być dla was totalnie anonimowy po tych kilkunastu latach - dla mnie też był. To nie ten wydźwięk, nie ten design, nie ten klimat. Tu zabraknie tropienia, czy pierwszych kroków poznawczych, które finalnie odpłacają nam się radością. Abductorzy to raczej wielkie roboty i niewiele poza tym. Z czasem to będzie ciążyć bardziej niż 18 wycieczka do leża Rathalosa. Nie jest tak, że walczymy cały czas z tym samym, niektóre są wyraźnie fajniejsze od tych podstawowych z doczepioną inną bronią, ale pewna stagnacja w temacie jest odczuwalna.
Zresztą to można powiedzieć o całej grze, którą gatunek na te tory wpycha. Nieustannie będziecie ratować cywili. Tak przetrzymywanych przez Abductorów, jak i w formie rywalizacji przypominającej Capture the Flag, gdzie dwa zwaśnione Panapticony walczą o szybkie przeniesienie odpowiedniej ilości ludzi do swojej strefy. Zmęczenie materiału zaczyna się tu wkradać szybciej niż w przypadku o wiele popularniejszego MH, a i bieganie z delikwentem na rękach jest bardzo ociężałe i ograniczające mobilność (rada dla wszystkich - niech robi to sztuczna inteligencja ekipy). Tempo produkcji też powinno być żwawsze, bo początkowe kilka godzin, choć taplające się w fajnym settingu, może łatwo człowieka znużyć - ciągłe powroty do tego samego miejsca, czy konieczność proszenia o te same przywileje, jak wyjście ze swojej celi.Większym problemem dla wielu może być niewiele zmian względem Vitowskiego oryginału. Szczególnie na Switchu, który może i podkręcił grafikę, uwspółcześnił model sterowania, dał angielskie głosy, ale to wciąż mało. Nie wyzbędziesz się uczucia wędrówki przez kilkunastoletnią grę, która potrafi swoją formą zmęczyć. Zdecydowanie bezpieczniej będzie przyjmować to w mniejszych sesjach, a jak gra pozwoli, to i ze znajomymi online. Wciąż uważam, że to dobry wybór na przeczekanie do Monster Hunter Wilds i coś, z czym warto się zapoznać, choćby dla samego settingu. To, czy jest to rzecz dla Ciebie, powinieneś już wiedzieć na podstawie serii Capcomu.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie CENEGA Polska
Plusy:
Genialny setting opresyjnego świata przyszłości i równie dobry sposób jego przedstawienia w grze
Ciernie dają ciekawe możliwości w walce
Grind o lepszy sprzęt rodem z Monster Huntera
Angielski voice acting stoi na satysfakcjonującym poziomie i pewnie otworzy tę grę dla wielu wcześniej niechętnych…
Minusy:
…choć zmian względem oryginału jest stosunkowo niewiele
Fabuła jest dość sztampowa, a dochodzi do głosu zdecydowanie częściej niż w Capcomowym hicie
Wtórność wpisana w gatunek może wymęczyć - tym bardziej przy dość ślimaczym tempie prowadzenia narracji