Halloween przyniósł wysyp horrorów na Switcha. Mniejszych, większych, nijakich. Recenzje kilku pozycji znajdziecie w odpowiednim dziale. Myślałem, że mam swojego faworyta w postaci Crow Country, które przeniosło mnie do złotej ery survival horrorów z czasów PSXa, ale atak na szczyt podium przyszedł z nieoczekiwanej strony. Fear the Spotlight nie kusiło grafiką, nie intrygowało fabułą, a wabikiem był chyba tylko debiut Blumhouse Games.
Blumhouse to bowiem studio produkujące filmy stricte w gatunku grozy. Często niszowe, ale pełne serca i miłości do straszenia widzów. Na ich koncie kilka hitów takich jak Sinister czy nieco komediowe Happy Death Day. Jak pokazały ostatnie pokazy, Blumhouse zaplanowało ekspansje na świat elektronicznej rozrywki, co brzmiało obiecująco.Ich pierwszą wydaną grą został twór Cozy Game Pals pod tytułem Fear the Spotlight. Produkt, który idealnie wpisuje się w wizję wytwórni - wziąć coś niszowego i należycie wypromować. W grze poznamy dwie przyjaciółki, które włamują się do swojej szkolnej biblioteki, aby przeprowadzić rytuał spirytystyczny. Całość napędza fakt tajemniczej przeszłości tego budynku, a w procesie przywoływania zjaw pomoże im kultowa deska Ouija.
Jak łatwo się domyślić, duchy szkoły są obecne i mściwe. Jeden z nich wydaje się wybitnie wredny i porywa jedną z dziewczyn. Druga zostanie naszą protagonistką. Cel? Odnaleźć przyjaciółkę, po drodze poszerzając swoją wiedzę o płomiennej przeszłości budynku.Fear the Spotlight kładzie nacisk na odpowiednie akcenty w horrorze. Przynajmniej ja mam sztywną wizję, że to atmosfera jest kluczowa. Nie ta krzykliwa, będąca festiwalem scen wyskokowych, a spokojna, podejrzanie cicha, nienachalna. Dokładnie takie mury szkoły przyjdzie nam tu zwiedzać. Co chwile coś przemknie przed nami i zniknie, kiedy się odwrócimy. Robi to świetne wrażenie i jest skuteczne za każdym razem. Wielokrotnie żałowałem, że nie zdążyłem złapać na screenie, jakiejś podglądającej mnie zza rogu głowy, która szybko znikała z pola widzenia. To są momenty oskryptowane, ale nie zawsze w tych ewidentnych, wyraźnie wyznaczonych do tego miejscach.
Oczywiście wszelkie spotykane zjawy mają swoją historię, co łączy się z wielkim pożarem szkoły lata temu. Po nim placówka miała ogromne problemy wyjść na prostą, musiała zwalniać załogę, a wszystko przez zakazaną miłość. Taką, która wyraźnie inspirowała się teatralnym Upiorem z Opery.
W późniejszej fazie towarzysze podróży są nieco mniej wstydliwi -Elementem ciągłego zagrożenia są światła reflektorów. Jeden punktowy znajduje się na głowie głównego przeciwnika, który tropi nieustannie naszą Vivian i utrudnia przemieszczanie się. To w tym chwilach gra staje się skradanką, ale nigdy nie na tyle, żeby odstraszać niechętnych do gatunku. To raczej proste chowanie się pod stołem i wyczekiwanie momentu bezpieczeństwa. Zresztą schwytanie nas nie kończy natychmiastowo rozgrywki, a jedynie uszczupla nasz pasek życia, który uzupełniamy inhalatorem. Przyznam, że brak tej wyraźnej kary nieco mnie rozleniwił. Ubezpieczony w większą ilość inhalatorów pozwalałem sobie na przyjmowanie niebezpieczeństwa na klatę, co jednocześnie uderzało w poczucie strachu. Jeśli mógłbym coś zmienić, to zrobiłbym tę grę trudniejszą.Z racji braku walki blokadą naszego progresu będą ciągłe zagadki i to kolejny punkt, który w Fear the Spotlight wyszedł obronną ręką. Jest tu odpowiednia różnorodność i często porozrzucane podpowiedzi dla bardziej wnikliwych graczy. Przyjemnie się łączyło fakty, a ciąg kolejnych łamigłówek wydawał się względnie logiczny - na tyle, na ile może być logiczna wizja szkoły z przeszłości. Sporo tu zbieractwa przedmiotów i późniejszego ich użycia, a mniej zagadek, gdzie wszystkie puzzle masz już na stole.
Po przejściu historii Vivian odblokujemy drugą wersję wydarzeń oglądaną oczami koleżanki, która praktycznie podwoi nam czas rozgrywki. Mniej więcej jedna zajmie 2h z hakiem - zależnie od naszej tęgiej głowy. Nie brzmi to przytłaczająco, ale lepiej solidne 2 godziny, niż rozmemłane kilkanaście. Tempo trudno zaburzyć w takim sprincie.Fear the Spotlight robi wszystko właściwie. Ma atmosferę, fajne zagadki, niezłą intrygę dla chętnych zapisaną w notatkach i kilka bardzo znajomych motywów, jak ekwipunek, który skojarzy każdy fan gatunku. Gdyby to był projekt z lepszą grafiką, to mógłby odbić się szerszym echem. Ten styl może i pasuje do koncepcji, a i na pewno był łatwiejszy w tworzeniu (i w odtworzeniu przez Switcha, choć kilka przycięć było), ale będzie też tym, co sprawi, że łatwiej na to machnąć ręką. A szkoda, bo dla mnie to największy hit tegorocznego Halloween.
P.S.: Wiem, że końcówka pewnie rozzłości wielu, ale nie przesadzajcie, nie można być aż tak przewrażliwionym. To na nic nie wpływa.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie fortyseven communications
Plusy:
Atmosfera i straszenie tym, czego nie widać, a nie głośnymi wyskokowcami
Przyjemny ciąg zagadek - logiczny i zgrabnie wbudowany w całość
Historia szkoły wydobywana z kolejnych notek powinna zaciekawić
Druga całkowicie odmienna historia do odblokowania po przejściu podstawowej