Beneath-Oresa-keyart

Właściciel zdjęcia: Goblinz Studio

Recenzja Beneath Oresa na Nintendo Switch

Debiutujące studio Broken Spear Inc. atakuje swoją połamaną włócznią gatunek deckbuilderów. Miejsce, gdzie król (Slay the Spire) dzielnie siedzi na tronie i tylko dogląda, kto próbuje coś swojego, a kto jedynie imituje. Nie zrozumcie mnie źle, w tych “podróbkach” też leży kilka przyjemnych gier (jak Roguebook), a czasami mam wrażenie, że dłubanie w fundamentach odbija się czkawką.

Beneath Oresa na pierwszy rzut oka jest bardzo zbliżona do StS. Ruszając w roguelike’ową podróż, dostajemy podstawowe karty, które systematycznie będziemy rozwijać. Za rzucanie ich odpowiada energia, a po jej wyczerpaniu następuje tura przeciwnika. Dopiszcie do tego zdobywane artefaktu (choć nie tak kluczowe, jak w Slay), a mamy mniej więcej zarysowany fundament deckbuildera.
2024091416134100-5C3C1433BABFEB71DE7D24D134A557A9
To, gdzie Oresa szuka szczęścia, to nadanie wszystkiemu nieco dynamiki. Grafika nie jest statyczna, a bohaterom narzucono ciągły ruch. Gibają się we wszystkie strony (jak… rezus), a akcja spowalnia po wyprowadzeniu jakiegoś ataku tak, by przypominało to faktyczną bijatykę. Urok w tym jest, ale szukając wymiany ciosów w karcianym stylu, polecałbym skierować wzrok w kierunku Fights in Tight Spaces.

Ta waleczna otoczka napędzana jest przez skromny wątek fabularny i tajemniczą Oresę, gdzie śmiałkowie schodzą w konkretnym celu. Grę zaczynamy od doboru ekspedycji i postaci. Te ostatnie to w głównej mierze deck. Dzielą się one na trzy zespoły (podstawa talii), wewnątrz których są trzy postaci (karty bonusowe). I tu zaczynamy mocno dłubać w fundamentach i mieszać w głowie ludzi tak mocno, że trzeba będzie się wgryźć i z niesmakiem przemielić niemiłe początki.
2024091416503900-5C3C1433BABFEB71DE7D24D134A557A9
Różnorodność w taliach jest spora, a do danej taktyki wypada się dostosować. Całą Oresę najprościej byłoby mi przyrównać do Defectu z notorycznie wspomnianego Slay - przykład popularny, żeby było łatwiej. On nie atakował bezpośrednio, a budował wokół siebie liczne wzmocnienia. Dokładnie tak należy podejść do każdego z decków. U jednych kluczowy będzie wirus, którego wzmocnienie zwiększy nasze możliwości bojowe i uraczy nowymi kartami. Inni rewolwerowcy będą musieli dbać o amunicję, której wyczerpanie może skończyć się brutalnie, a ostatni podbijają swoją furię, która ostatecznie może sparować atak wroga i wyprowadzić potężny cios.

Jeśli szukasz karcianki, która przede wszystkim będzie oczekiwać zrozumienia mechanik, to jest to właściwy adres. Z drugiej strony, jeśli już grałeś w tonę deckbuilderów i nie chcesz zaczynać od podstaw, bo te masz w małym palcu, to możesz się poczuć odtrącony. Poziom trudności szybko się wywinduje na tyle, że albo dostosujesz się do zależności każdego decka, albo boss Cię po prostu stłucze - bo z innymi wrogami sobie poradzisz, choć czasami doskakują im pomocnicy w trakcie walki (ble).
2024091416142300-5C3C1433BABFEB71DE7D24D134A557A9
Oczywiście nie są to jedyne zmienne w ofercie. Skoro mowa o ekspedycjach, to i cała rogalowa otoczka została wokół nich zbudowana. Nie ma tu ścieżki do wyboru, ale są różne możliwości podejścia do problemu. Od klasycznych - leczysz lub upgradujesz - po te bardziej osobliwe, jak podejście do danej akcji. Atakujesz od góry dyskretnie? Czy może idziesz na czołówkę? Ładnie brzmi, choć w praktyce to po prostu modyfikacje danej walki.

Za taką żelazną modyfikację należy uznać towarzysza podróży, który będzie dodatkowym czynnikiem do rozbudowania podczas gry. Niektóre przystanki pozwalają zwiększyć level naszej przyjaźni, co da dodatkowe bonusy. Jest to mechanika bardzo pomocna i zawsze warta inwestycji. Niestety, mimo efekciarskiego stylu, towarzysz nigdy nie pojawi się na ekranie (patrząc na założenia, to chyba tylko lenistwo przemówiło twórcom do głowy), stanowiąc jedynie wartość liczbową - nie będę wnikał, bo każdy ma odmienne, a i wszystkie efekty danego levelu są wytłuszczone na liście.
2024091416253500-5C3C1433BABFEB71DE7D24D134A557A9
Nie opuszczała mnie myśl, że to wszystko jest nieco przerostem formy nad treścią. Pole walki nawet zostało podzielone na strefy, które zbyt rzadko mają realny wpływ, bo do wroga się podbiega bez utraty czegokolwiek. Rozumiem, że są karty, które zachęcają do nadużycia zmian pola i ataki obszarowe, które nie sięgną sąsiadów zza niewidzialnej ściany, ale wciąż nie rozpieścił mnie ten element.

Te wszystkie ruchy finalnie nie mają sensu, a wstawki filmowe z atakami wrogów bawią tylko raz, a potem jedynie zabierają czas. Nie tego oczekuje od karcianki. Lubię te fundamenty, na które dopiero nabudowywane są kolejne zależności. Defect, jako trzecia postać w Slay, jest tego idealnym przykładem. Jak budować zainteresowanie. Zaczynamy od prostego wojownika (atak, obrona), potem przechodzimy na element trucizny i dopiero później testujemy nieco bardziej złożone podejścia u dwójki kolejnych postaci. Wtedy już przynęta została połknięta. Przy Beneath Oresa od razu trzeba połamać zęby. Albo z pokruszonymi zaciśniesz usta, albo się odbijesz, szukając szczęścia gdzie indziej. Mimo ogromnej sympatii do gatunku - odbiłem się. Te zmienne nie niosły ze sobą zbyt wielkiej frajdy ani tym bardziej nie zachęcały do powtórki. Każdy kolejny run wydawał się coraz bardziej żmudny.

Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Goblinz Studio


Plusy:

Thumb Up

Karcianka, której zależności trzeba zrozumieć

Thumb Up

Różnorodność decków, postaci i towarzysza daje ogrom możliwości

Thumb Up

Celshadingowa grafika ma swój urok


Minusy:

Thumb Down

Poprzeczka zawieszona bardzo wysoko, bardzo szybko - brak spokojnego wprowadzenia, wyjaśnienia i oczekiwania na połknięcie haczyka przez gracza

Thumb Down

Narzucenie stref na pole walki zbyt rzadko ma wpływ, a wrogowie doskakujący w trakcie pojedynku zwyczajnie irytują

6.5 / 10

Nasza ocena

Awatar

Niko Włodek



Komentarze (0)

Zaloguj się lub zarejestruj aby dodać komentarz