Kontynuacja Volgarr the Viking to więcej tego samego, co dostarczyła jedynka w 2013 roku (na Switchu 2017). Powrót do czasów, gdy nie można było liczyć na pomoc, a poziom trudności gier był mocno wywindowany. Tym razem za grę odpowiada Digital Eclipse, ale to nie zmienia faktu, że wykorzystali oni w pełni fundamenty wylane przez poprzednika.
Wracamy do tytułowego protagonisty, który po poskromieniu smoka rusza do dalszej walki. Fabuła to oczywiście aktor czwartoplanowy dla przygotowanej tu retro akcji. Jeśli miło wspominasz tamte czasy albo jesteś młodszy i ten masochizm do Ciebie przemawia, to wydany 6 sierpnia 2024 roku Volgarr the Viking II może być pozycją wartą uwagi.
Retro wiking
Volgarr to retro platformówka, gdzie każdy fałszywy ruch jest równoznaczny ze śmiercią. Poszerzono szeregi wroga o nowe rodzaje, dodano kilka magicznych sztuczek do arsenału, a przede wszystkim uzbrojono nas w checkpointy. Zanim ktoś powie, że to wyciągnięcie ręki dla słabych, to spokojnie, nikt kto pokona Volgarra II, nie będzie się mógł tak nazywać - a i checkpointy odważni mogą niszczyć dla czerpania korzyści.
Założenia są proste - przejdź do końca planszy i pokonaj bossa. Leveli jest bardzo mało, co oczywiście dalekie jest od uznania tej gry za krótką. Nawet pierwszy świat przyjdzie wam powtórzyć niezliczoną ilość razy, zanim przygotujecie się na jego wszystkie pułapki. Każdy kontakt z wrogiem to oczywiście zgon. Możecie na szczęście zbierać kolejne części zbroi dla wikinga, co zwiększy jego wytrzymałość - każdy kolejny ekwipunek to +1 do możliwych obrażeń.
Checkpointy mogą nieco umilić doświadczenie, ale utrata wszystkich przewidzianych żyć i tak zmusi was do powtórki od samego początku - jak dojdzie do tego na bossie, to ból jest nie do opisania.
Archaizmy 2024 roku
Główna trudność Volgarra pochodzi ze starożytnego miejsca, które skrywało wiele takich trucizn dla graczy - archaiczności. Nie będę ukrywał, że to dość toporne doświadczenie dla pasjonatów. Bohater jest ociężały, skokiem nie da się manewrować, a walka jest toporna. Dostajemy tu rolkę, która jest niezbędnym sprzymierzeńcem w wymianie ciosów, ale i ona wiąże się z dość pokraczną animacją. Ktoś kiedyś pięknie skomentował pierwszą część - jakby wikingowie się tak wolno poruszali, to by ich wilki podbiły. Coś w tym jest!
Ta gra chce wydoić z Ciebie każdą cząstkę samozaparcia. Przed podejściem należy zadać sobie na zaje…ście ważne pytanie - czy jestem na to gotów? Śmierć w dzisiejszych grach jest często łagodzona. Rogale mają metaprogresje nakręcającą do powtórki, w Soulsach dostajesz szansę odzyskania swoich strat, a Volgarr Cię po prostu wypchnie na początek bez słowa. I niby będziesz dochodzić coraz dalej, będzie się z tym wiązała mała radość, ale potem zaczniesz przyspieszać te momenty rzekomo opanowane i wrócimy do popełniania głupich błędów. To rodzi frustrację, a dzisiaj, gdy co tydzień wychodzi masa gier, łatwo o odwrócenie naszej uwagi. Kiedyś faktycznie wypadało zaciskać zęby. Dziś nieliczni będą na to gotowi. I gdzieś musi być jakaś granica satysfakcji z porażki. Soulslike to mój ulubiony gatunek, powtórkom w rogalach nie mówię nie, a Volgarr mnie często mierził. Uciążliwość z jego retro jestestwa mnie nie urzekła. I to nie tak, że gardzę wszystkimi retro powrotami, bo w końcu Shovel Knighta (również nie banalnie prostego) uwielbiam, ale temu wikingowi brakuje tego czynnika miodności. Ten bez wątpienia jest niezbędnikiem w takich grach. Muszę chcieć więcej porażek, a tu napędzała mnie jedynie konieczność napisania recenzji.
Zresztą pomocną dłoń wyciągnąć może do was sama gra. Jeśli będziecie serwować jej pokaz nieudacznictwa, to sama z siebie może odpalić tryb zombie, w którym od wrogów tylko się odbijasz, a śmiertelne będą jedynie przepaści - w które i tak zlecisz często za sprawą pixel perfect wymagań. Kompletnie zabija to jakikolwiek sens gry, a opcji wyłączenia go nie stwierdzono. Tryb odpalił mi się w drugim świecie, więc musiałem tworzyć save na nowo… Duży błąd. Rozumiem założenie trybu zombie. Gry bez obaw i głównie w celach poznawczych, ale w momencie aktywacji w zaawansowanym stadium, doceniłbym możliwość powrotu do normalnych zasad gry. Z jednej strony Volgarr II wyciąga rękę rozstawionymi checkpointami i brakiem limitów kontynuacji, a z drugiej i tak zrobi z Ciebie zombie i wymusi utworzenie nowego save’a. Zdecydujcie się?
Kończąc grę jako “zielony” dostaniesz najgorsze z zakończeń. Co ciekawe i nietypowe dla takich produkcji - endingów jest tu łącznie 6. Najlepsze dostępne dla najwytrwalszych w zapamiętywaniu wszystkiego i korzystających wyłącznie z 1 kontynuacji lub mniej.Volgarr the Viking II to gra dla nielicznych. Trudno o inne odczucia. Jest to specyficzny kawałek kodu wymagający samozaparcia większego niż gry z gatunku soulslike - wiem, co mówię. Lubię wyzwania, ale tu miłośni nie zaznałem. Istnieje wspomniany idealny balans między wymaganiami gry a czerpaną z niej przyjemnością. Środek tarczy, który mimo porażki nie pozwala się oderwać, a ona sama w sobie wciąż bawi. Tu tego po prostu nie czuję. Trudne dla bycia trudnym.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie UberStrategist
Plusy:
Klimat - muzyka, grafika i świat, to faktycznie powrót do przeszłości
Aż sześć możliwych zakończeń
Poziom trudności wielu będzie nakręcał do dalszej zabawy…
Minusy:
…a innych odrzuci na dobre, bo jest często efektem archaizmów, a nie rozwinięciem ciekawych mechanik
Tryb zombie zabija sens gry, a potrafi się odpalić samemu w niepowołanym momencie (nie ma opcji wyłączenia go)