Akira Kurosawa uznawany jest za jednego z najwybitniejszych twórców w historii kina. Yojimbo, Siedmiu samurajów, czy Rashomon, do teraz potrafią inspirować kolejne pokolenia. Do listy zainspirowanych należy dopisać Leonarda Menchiariego, który do spółki z rodzimym Flying Wild Hog stworzył Trek to Yomi. Przygodową grę akcji, ociekającą klimatem zaczerpniętym z filmów japońskiego reżysera. 30 stycznia 2023, nieco ponad pół roku po premierze na pozostałych platformach, Nintendo Switch doczekał się swojego portu.
Hiroki wysyła do Yomi
W grze poznamy losy Hirokiego, młodego samuraja, który obiecuje swojemu mistrzowi bronić wioski i ich mieszkańców przed wszelkim zagrożeniem. Prolog obrazuje nam lata młodości, wylewa fabularne fundamenty i stawia protagonistę przed pierwszym poważnym zagrożeniem na polu bitwy. Jego dalsze losy pozostawiam do odkrycia, bo i całość zajmie Wam 3-4 godziny. Większość (całość?) spędzimy na odsyłaniu napastników na tamten świat, albowiem w japońskiej mitologii przez Yomi określa się krainę ciemności, do której po śmierci udała się bogini Izanami.
Trek oznacza długą wędrówkę. I o ile zdradziłem, ile czasu potrzeba do ukończenia gry (stosunkowo niewiele), tak wciąż można tę przygodę określić dłu…żącą się. Zaimplementowany tu system walki jest dość prostacki, a i tak mam wrażenie, że potrafi się wyłożyć. W głównej mierze opieramy się na parowaniu, po którym wyprowadzamy często zabójcze dla przeciwnika kombinacje. I o ile u jednego typu rywala atak bywa mocno sygnalizowany i wręcz czeka na naszą reakcję, tak inni potrafią być niemożliwi do sparowania i bezpieczniej posłużyć się blokiem (który wyczerpuje pasek wytrzymałości, by nie można było wiecznie kryć się w defensywie). To częściej rodzi frustrację, niż tłumaczenie sobie, że ten gość akurat wie więcej o sztuce walki kataną.
Nawet jeśli pominiemy ten kulejący element, to zostaniemy z walką o dość krótkim terminie ważności. Bardzo szybko staje się ciężkostrawna. Rozwija się o nowe kombinacje, jednak nigdy nie wydają się one skuteczniejsze od podstawowego Y, Y, X.
Najpierw zwiedzaj, potem spamuj
Jeśli pogodzimy się ze spamowaniem tych samych przycisków, zaakceptujemy dość prostą historię zemsty, to czeka nas już tylko zachwyt. Od pierwszych prezentacji Trek To Yomi intrygowało. Finalna wersja dowiozła aspekt wizualny, a monochromatyczna grafika to strzał w 10. Nie wyobrażam sobie nawet opcji dodania tu kolorów. To jedyny właściwy sposób obcowania z tym tytułem. Twórcy pokusili się o opcjonalny język angielski, ale wyjątkowo dla mnie odmówiłem. W imię klimatu! Może dopuszczę się jakiegoś bluźnierstwa, ale nawet Ghosts of Tsushima łatwiej mi przyswajać w pełnej palecie barw. Nijak nie chcę porównywać tych dwóch tytułów, ale wynika to głównie przez z góry narzucone kadry w Yomi. Przygotowane wszystko z pietyzmem i ucztą dla oczu. U drugiego samuraja sam dbam o kamerę, więc szybciej się idzie zmęczyć.
Trek to Switch
“Ogram, jak wyjdzie na Switcha”. Pewnie wielu tekst słyszało, inni sami tą dewizą się kierowali. Kiedy odpaliłem tytuł w Game Passie w zeszłym roku, to dokładnie to sobie obiecałem. Czułem, że taki gameplayowo prosty indyk znajdzie swoje miejsce w eShopie Nintendo. Teraz stoję trochę w rozkroku. Z jednej strony to najlepsza platforma do ogrywania tego tytułu.
Checkpointy zapisujące stan są dość szczodrze rozmieszczone, więc można posiekać na plasterki kilku złoli i wrócić innym razem. Ma to sens - brzmi Switchowo. Z drugiej strony wychwalam najmocniej artystyczny/wizualny aspekt, który na konsoli Nintendo prezentuje się zdecydowanie najgorzej. Wybierz swoją truciznę, powiadają. Gra działa płynnie, do tego nie mam zastrzeżeń, ale musiała przejść należyty downgrade na potrzeby słabszego Switcha. Tła nie powalają detalami, a kiedy narzucony nam jest daleki kadr, to w handheldzie nie jest zbyt przyjemnie. To są chwile, to są momenty, a nawet jakbym chciał, to bym wam tego nie pokazał. Możliwość robienia screenów została zablokowana na całej szerokości. Dziwny zabieg, z którym do tej pory spotykałem się jedynie przy końcu takiego Shin Megami Tensei (w celu, jak mniemam, uniknięcia rozpowszechniania spoilerów). Wszystkie obrazki, które widzicie, pochodzą bezpośrednio od wydawcy. Czy to jakaś wewnętrzna obawa? Nie wiem. Uspokajam jednak, że nie jest AŻ TAK źle, żeby węszyć tu podstęp.
Dotarłem. Do końca tekstu, bo do Yomi nie idę
Czuć, że całość jest niesiona na szerokim grzbiecie artystycznym. Jak daleko sam klimat zaciągnie wasze zainteresowanie? Początkowe zauroczenie skończy się najpewniej przebudzeniem w formie ciosu z otwartej dłoni. To ładnie opakowany indyk z niedogotowaną zawartością. W przypadku promocji na przestrzeni następnych miesięcy można się nad nim pochylić. Wśród gier, które mają swoje defekty, to może być ta, którą i tak skończysz. Czy to ze względu na częste zapisy rozgrywki (krótkie sesje), czy topowe wizualia. Może w to się niekoniecznie fajnie gra, ale bardzo miło ogląda.
Za klucz dziękujemy firmie Cosmocover