Gry towarzyszą mi od małego. Jak dziś pamiętam genialne PlayStation 2, na którym każdy tytuł prezentował się co najmniej świetnie, a przede wszystkim byłem oczarowany ich grafiką. Długie lata moje smaki się nie zmieniały, bowiem ten aspekt zawsze był brany przeze mnie pod uwagę. Ba! Nazwałbym to „kartą przetargową” lub „pierwszymi skrzypcami”. Nintendo Switch to moja pierwsza przenośna konsola i to właśnie ona zaczęła mnie przekonywać do tytułów typu Pixel Art.
Historia nie z tej ziemi
Główny bohater, czyli Thomas Welmu jest kapitanem statku kosmicznego. Oficer Kosmofloty podczas kolonizacji kosmosu, gubi się po drugiej stronie galaktyki, jednocześnie dowiaduje się o niecnych planach najeźdźców. Jego zadaniem jest wrócić na swoją planetę i obronić ją przed atakiem ciemnej strony. Autorzy, chcąc przybliżyć nam tę historię, zadbali o cutscenkę wprowadzającą. Dobry ruch, bowiem nie każda gra może się tym pochwalić, przez co fabuła często bywa mało czytelna, bądź w ogóle. Małe, a cieszy!
Home sweet home
Rozgrywkę rozpoczynamy na wspomnianym statku kosmicznym i to właśnie on jest tymczasowym domem dla oficera. Początkowo gracz otrzymuje kilka wskazówek odnośnie informacji na ekranie i krótki instruktaż sterowania. Przyznaję, że pojazd jest ładnie zaprojektowany, ale nieprzesadzony. Trzy kondygnacje, winda, jakieś laboratorium, kabinę główną i kilka zamkniętych pomieszczeń. Częścią rozgrywki jest również rozbudowywanie statku w różnego rodzaju bronie, tarcze, baterie itd. Szkoda, że na samym pokładzie nie zrobimy zbyt wiele. Z pewnością potencjał nie został w pełni wykorzystany.
Palcem po… ekranie
Odnośnie sterowania… rozłożyłem się jak Bóg na kanapie przed telewizorem, sięgnąłem po Pro Controller. I co? Nie działa. Tytuł jest z gatunku Point And Click, tak więc wykorzystywany jest żyroskop z Joy-Conów (tak - ten sam znajdujący się w pro padzie). Świetnym pomysłem było zaimplementowanie rozgrywki za pomocą ekranu dotykowego. Dzięki temu wszystkie czynności wykonamy palcem, co z pewnością ucieszy użytkowników Switcha Lite. Z ciekawości wziąłem tego palucha, położyłem na ekranie, spróbowałem i się oczarowałem. Dosłownie wszystkiego dało się „dotknąć” i była to najwygodniejsza forma sterowania, bowiem celowanie kontrolerami określę jako mało intuicyjne.
Wycieczka planetoznawcza
Kapitanowi można jednego pozazdrościć – wycieczki po ogromnej galaktyce. Świat składa się z kilkudziesięciu pięknie zaprojektowanych planet, na których znajdziemy piaszczyste pustkowia, kolorowe i pełne miasta, czy futurystyczne stacje kosmiczne. Wachlarz pejzaży jest naprawdę szeroki. Gra nie sugeruje kierunku podróży – możemy lecieć bezpośrednio obronić ludzkość na ziemi lub odwiedzić pobliskie gwiazdy. Wybierając drugą opcję, chciałem „strzelić” kilka fotek, natomiast… zgubiłem się. Tytuł nie podpowiada kompletnie niczego, przez co część osób może się zniechęcić do tytułu. Druga sprawa to język. Gracze, którym obcy jest język angielski, pewnie w The Captain nie zagrają. Ogrom dialogów może przytłoczyć lub zacząć nudzić, co miało miejsce u mnie. Miejscami miałem wrażenie, że gram w produkt wydany przez Telltale Games, czyli dużo gadania i wyborów. Tych też znajdziemy tutaj od groma. Każdy z nich kształtuje grę i jej zakończenie.
Kosmiczne starcia
Jak już wspomniałem, statek wyposażamy w elementy ofensywne i defensywne, przygotowując się do walk z najeźdźcami, a Ci z kolei mają czym zaatakować. Drobne myśliwce, czy ogromne krążowniki to garstka zasobów przeciwnika, który na nich nie oszczędza. Walka rzadko odbywa się 1 vs 1, dlatego w pewnych momentach trzeba zachować zimną krew i podejść do tematu strategicznie. Dobrym wyborem przez autorów było pójście w system turowy – gracz każdy ruch na spokojnie może zaplanować.
Sama walka nie jest bardzo skomplikowana, bowiem początkowo wybieramy broń i tarczę, a każde ich użycie pobiera zasoby z naszego paska energii, więc strategiczne podejście do tematu jest kluczem. Gdy już go wyczyścimy (pasek), możemy użyć przedmiotu regenerującego. W zamian za to wzrośnie poziom stresu, który odpowiada za otrzymywane obrażenia. Same animacje ostrzałów nie zwalają z nóg, a wygląd całej walki wydaje się nudny.
Kapitanie, lądujemy!
Przypomnę, że nie jestem fanem gier w stylistyce Pixel Art. Science fiction i statki kosmiczne to nie moja bajka, a Point And Click nie grywam. Pytanie samo się nasuwa – co ja tu robię? Dobrze się bawię, mimo to! The Captain to ciekawy tytuł, wyjście poza moją strefę komfortu. Świat został genialnie zaprojektowany, a jego zróżnicowane tereny intrygują. Historia Thomasa jest przejrzysta i przyciągająca, a wybory, których dokonujemy, ciekawie kształtują świat i zakończenie gry. Walki na dłuższą metę mogą nudzić, tak samo, jak dialogi, których jest masa i cierpią na brak języka polskiego, co może zniechęcić gracza. Technicznie tytuł działa bez zarzutu (może okno wczytywania się trochę dłuży), a proste dźwięki w tle idealnie wpasowują się w galaktyczne wojaże. Zachęcam do spróbowania The Captain i posmakowania historii rodem nie z tej planety.
Dziękujemy Tomorrow Corporation za dostarczenie gry do recenzji.