Kościół pod patronatem świętego Jaszczura wzywa swoich wyznawców do zebrania się w odosobnionej lokacji, gdzie będziemy świadkami ludzkiej ignorancji. Pod przewodnictwem jednoosobowego studia z Finlandii - Loren Lemcke, dostaniemy możliwość rozluźnienia się przy destrukcji otoczenia i czerpania frajdy z masowego mordu. Terror of Hemasaurus sieje zniszczenie na Nintendo Switch od 12 stycznia 2022 roku.
Rampage naszych czasów
Trudno uniknąć skojarzeń z arcade’owym hitem z lat 80’. W Rampage wcielaliśmy się w potwora, który niszczył budynki mieszkalne i odpierał ataki wojska. W dużej mierze tak samo prezentuje się opisywany dziś Terror. Wypada go nazwać duchowym spadkobiercą. Do wyboru mamy 4 gigantów, którzy skorzystali na ociepleniu klimatu i wydostali się ze swojego lodowego więzienia. Na ich przyjście czekało wspomniane religijne zgromadzenie, którego celem jest uświadamianie ludzkości o problemach świata.
Droga, którą obrali, jest jednak dość kontrowersyjna. Najpierw trzeba zniszczyć, żeby na nowo zbudować. W dobie kryzysu zaś mieć nadzieję, że ludzkość się nawróci. Ewentualnie spróbujemy przenieść ich nieco mądrzejsze wersje w czasie, ale że wehikuł nie działa, to może być różnie.
Paradoksalnie, fabuła stanowi jeden z najlepszych punktów całości. Humor, autoironia, to główne formy przekazu między kolejnymi misjami. Loren Lemcke nawet zadbał o rolę dla siebie, która również niesie sporo uśmiechu. Wyczuwalne jest, że w tym komediowym sosie zatopiono realny komentarz twórcy, ale trudno mu się przebić przez wszechobecny absurd. Jeśli jakieś jednostki zostaną skłonione do małej refleksji, to można odbębnić sukces. Dla mnie samo to, że piszę tu o jakiejkolwiek historii, jest szokujące. Umówmy się, nie było to od tego tytułu oczekiwane. Bardzo miłe zaskoczenie. Zaleca się nie przewijać długich dialogów, szukając szybkiego ukojenia w rozgrywce.
Pixelowy armageddon
Ta gra ma nas odprężyć. Ma stanowić relaksujące doznanie, klepiąc w jeden guzik i obserwując wszechobecny chaos. Z tego wywiązuje się z nawiązką. Można nie lubić pikselozy, mogę nawet przytaknąć, że tutejsza nie jest jakaś wybitna, ale urok swój ma. Szczególnie fizyka chwiejących się budynków.
To nie tak, że mamy tu do czynienia z jakąś nowoczesną technologią, a taką, która po prostu bawi. Obserwowanie efektu domina i następujących wybuchów jest świetne. Budynki chylą się ku upadkowi jak Jenga po wyciągnięciu nieodpowiedniego klocka. Im więcej strącimy kopniętym samochodem, tym większy nasz banan na twarzy - potwierdzone info! Sam gameplay nie należy do skomplikowanych. Jest przycisk odpowiedzialny za skok, uderzenie, jedzenie (tu odpowiedzialne za leczenie), rzut/kopnięcie i specjal (stanowiący jedyną różnicę między postaciami). Cele każdej kolejnej planszy są do siebie bardzo zbliżone. Albo polegają na mordowaniu określonej liczby ludzi, albo na procentowym niszczeniu otoczenia (to najczęściej). Rzadko kiedy wychylamy nos w innym kierunku, choć na takie odstępstwa jest spore zapotrzebowanie.
Przyznam, że mimo krótkiej żywotności (tryb fabularny to około 2h zabawy) potrzebowałem przerw. Mała różnorodność terenów doskwierała mi najmocniej. Nie dość, że robimy w kółko to samo, to robimy to tym samym projektom miast/budynków. O to mam największy żal. Gra prężnie wypinająca do mnie klatę humorem, w której zabrakło fantazji. Można było iść na całość. Czasami trafilibyśmy kota w worku, ale dynamiczny charakter gry nie pozwoliłby nam się na niego złościć. Zaraz wskoczylibyśmy w znany sobie czas apokalipsy.
Switchokalipsa
A jeśli mowa o dobrze znanych rzeczach, to i tu Switch potrafi kaszleć. Nie chwal dnia przed zachodem słońca. Jak na początku radowałem się eksterminacją i tym jak ładnie się to wszystko wali na moich oczach, tak szybko dostałem kontrujący cios i widziałem w zwolnionym tempie. Osobiście bawiłem się w dwie osoby, więc nie wiem, czy przy możliwych czterech konsola płakałaby częściej. Wypada mieć to na uwadze. Zacisnąłem zęby i przebrnąłem przez te momenty, choć bywały bardzo uciążliwe. Nie zdziwię się, jak na dniach pojawi się patch, który nieco złagodzi odbiór.
Zabawa, która ma swoje granice
Jakkolwiek bym nie cieszył się przed ekranem, to są gry, które pewnej poprzeczki nie przeskoczą. Czy to przez swój znikomy content, czy przez inne niedoskonałości. Czasu potrzebnego na ukończenie się nie czepiam. Nawet dobrze, że niektóre gry znają swoje miejsce i nie nadużywają gościnności. Na pewno nie traktuje tego jako minus - choć ktoś inny może się znęcać. Miała dać chwilę radości i dała. Czy to w ogólnym rozrachunku nie powinno być najważniejsze? Chętni mogą bawić się w drugi z dostępnych trybów - Endless. Pewnie nie będzie to moja gra pierwszego wyboru na odstresowanie. W ogóle nie sądzę, że taki “gatunek” jest mi potrzebny. Doceniam Terror of Hemasaurus… na tyle, na ile mi wypada.
Za klucz dziękujemy wydawcy Digerati Games