Oparta na parowaniu mechanika walki, przywodząca na myśl genialne Sekiro: Shadows Die Twice. Klimatyczny, owiany tajemnicą świat i wyjątkowy styl artystyczny. Premiera na wszystkich sprzętach, łącznie z technologicznie człapiącym za peletonem Switchem. Sporo piwa sobie nawarzyło debiutujące studio Embers. Strayed Lights zadebiutowało 25 kwietnia 2023 roku.
Ten moment, kiedy zapałka notorycznie gaśnie
W grze wcielamy się w byt będący światłem. Płomykiem podróżującym po świecie i rosnącym na oczach gracza. Dąży do transcendencji, choć wszystko pozostaje w sferze naszych domysłów. Jakbym napisał, że fabuła jest bardzo oszczędna, to nie byłoby to sprawiedliwe wobec innych skąpo odzianych w wydarzenia historii. Budzisz się i idziesz. Niekoniecznie wiesz gdzie, ale czujesz, że to właściwy kierunek.
Ludzie potrafili narzekać na bardzo mistyczny wątek w Dark Soulsach, podczas gdy tam między wierszami (w opisach przedmiotów) leży potężne lore. Tu jest taka mgła tajemnicy, że notorycznie waliłem głową w ścianę. Niby klarowne jest to, gdzie trzeba iść, ale motoru napędowego, by mnie do tego zachęcić brakuje. Nie w każdej grze musimy ratować świat, ale chciałbym wiedzieć cokolwiek.
Switchowe detale
Szczególnie że świat gry sam w sobie nie jest wystarczająco zachęcający. Zaakceptowałbym niewiedzę, jeśli pchałaby mnie ciekawość poznawcza. Coś w oddali, może jakaś domniemana obietnica odpowiedzi. Nomen omen jakieś rozjaśnienie sytuacji, w której się znalazłem. A tu trochę pustawo. Jakoś biednie.
Wiadomo, że mam do czynienia z grą indie, więc głowa musi regulować swoje oczekiwania, ale te pierwsze kroki mnie okrutnie wynudziły. Gra się nieco rozkręca w późniejszej fazie, to jej oddam, ale jak tylko to zrobi, to powoli przymierza się do zakończenia, bo z natury nie jest zbyt długa (3-4 godziny). Jednym z filarów, na którym Strayed Lights się opiera, jest artystyczne podejście twórców. Ten świat ma nas oczarować. I niewykluczone, że kogoś oczaruje, ale niekoniecznie będzie to gracz Switchowy. Bo nasza ulubiona konsola nie lubi się z detalami. Niekoniecznie potrafi poskładać wiele pikseli, żeby składały się na intrygujący i ostry obraz. Jest jak Koala, która z lenistwa przesypia większość dnia, a i tak każdy ją kocha. W zestawieniu z tym światem wypluwa nam na ekran jakąś papkę. Kolorystyka jest tu ciekawa, ale niezbyt zróżnicowana, co tylko potęgowało znużenie.
Kolorowe sny
Drugim filarem gry jest walka, przy której Switch ma już mniejsze możliwości na podcinanie skrzydeł. Jej wyjątkowość polega nie tyle na samym parowaniu, które bardzo łatwo przyrównać do wspomnianego Sekiro, a na kolorystyce. Jako “ognik” szybko pozyskujemy swoje lustrzane, mroczniejsze odbicie. Cień charakteryzujący się niebieskim kolorem, będzie niezbędny do naszego przetrwania. W otaczającym nas świecie pełno jest takich jak my. Jedni przyjaźni, a inni żądni naszej głowy. Najlepszym sposobem na pokonanie wroga będzie zapełnienie paska balansu, z którego wybijamy go parując. Aby nasze parowanie było skuteczne, musimy mieć na sobie kolor odpowiadający atakującemu rywalowi - zmieniamy go w locie dedykowanym przyciskiem. Momentami może to przypominać grę rytmiczną bez muzyki, gdzie każda kombinacja ciosów wroga, to zmiany koloru. Odpowiednie dostosowanie się, choć początkowo uciążliwe, potrafi dać sporo frajdy. Walczy się przyjemnie, nawet ze znikomą ilością oferowanych tu rodzajów przeciwników.
Jak już znajdziemy oczekiwane tempo, to gra nie będzie stanowić wielkiego wyzwania. Szczególnie gdy nasze HP odzyskujemy po skutecznych blokach. Potrzeba jakiegoś bossa, żeby nas poskładać. A bossowie są godni. Odpowiedni gabarytowo i w agresji. Często kończą swoje akcje trzecim, niedostępnym dla nas kolorem. Tam o parowaniu nie ma mowy, trzeba robić rolkę. Akurat tutaj gra mocno traci, bo ten dodge zdaje się być najmniej intuicyjny. Miałem nieodparte wrażenie, że hitboxy działają przeciwko mnie. Przeciwnik trafił, choć nie powinien. Trudno tu mówić o trudnym, ale sprawiedliwym podejściu. Albo w tempo, albo wcale. Przeciwników można też okładać pięściami. Twórcy jednak zadbali, by było to mało skuteczne, a każdy dobrowolnie wrócił do parowania. Na rozwój czeka również odpowiednie drzewko, które oferuje ulepszenie naszych skilli. Od chwilowego oszołomienia rywala, po bardzo przydatny brak konieczności doboru koloru - w tym momencie liczy się dla nas tylko tempo parowania.
…i zgasło
Wolno się to rozkręca i ta ogarniająca mnie wtedy nuda utrudnia mi chwalenie akceptowalnych aspektów. Domyślam się, że na innych konsolach Strayed Lights prezentuje się lepiej, ale recenzowana wersja Switchowa okraja ją z plusów. Cóż mi po pięknym obrazie, jak farba się rozmaże.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Homerun PR