Recenzja Stray Gods: The Roleplaying Musical na Nintendo Switch
Z musicalami się nie lubię. Na palcach u jednej ręki policzę te zjadliwe, a do kinematografii mi bliżej niż do gier. Ba, ja nawet nie lubię animacji, które przesadnie idą w kierunku piosenek. Mimo to, pierwsze zwiastuny Stray Gods mnie mocno wkręciły. Wiedziałem, że muszę w to zagrać - gdzie logika?
Kreska była ładna, RPGi lubię, a wybory moralne zawsze mnie kuszą. Poza tym, za grą stoją nazwiska, które w CV mają same gorące tytuły - Dragon Age, Neverwinter, Pillars of Eternity. Widnieje tam również ten najgorętszy z ostatnich dni - Baldur’s Gate, przed którego trzecią częścią twórcy uciekli. Przesunięcie premiery growego musicalu zatrzymało się na 10 sierpnia 2023 roku.
Nowy Olimp
W grze wcielamy się w Grace. Członkini niszowej kapeli, która dysponuje wyjątkowym głosem. Jest tak dobra, że przykuwa uwagę tajemniczej nieznajomej, która okazuje się Muzą z greckiej mitologii. Nawiązana tu nić porozumienia wyjdzie bohaterce bokiem, gdy chwile później znajdzie swoją nową koleżankę martwą w mieszkaniu. Ostatkiem sił przekazane zostają nam jej moce i znajdziemy się w miejscu, o którego istnieniu nie mieliśmy pojęcia.Co się wydarzyło? To przyjdzie nam ustalić. Dodatkową motywacją powinien być fakt, że pozostali Bogowie podejrzewają nas. Zwykłą śmiertelniczke, która musiała użyć jakiegoś podstępu, by mieć jakiekolwiek szanse pokonania Idola. Wyrok? Najgorszy z możliwych. Athena, Apollo, Afrodyta i Persefona (stanowiący zarząd znany jako Chorus) dają nam jednak szansę obrony.
Trudno tu mówić o klasycznym śledztwie. Gameplayowo to raczej szereg kolejnych lokacji i prowadzenie rozmów/śpiewanie. Nawiązujemy kontakty z innymi Bogami i powoli odkrywamy tajemnice za nimi stojące. Fabularnie jest to całkiem zgrabnie prowadzone, nawet jeśli główny antagonista śmierdzi na kilometr i po godzinie grania wskazałem go palcem - elementu zaskoczenia brak. Nie czułem zmęczenia, goniąc za tym kłębkiem. Historie poszczególnych postaci są dostatecznie intrygujące, a udźwiękowienie pomaga w śledzeniu akcji. Mogę nie lubić śpiewów, ale tutaj słucha się ich przyjemnie.
RPG na wyrost
Tyle że żadne z tego RPG. Roleplaying w podtytule jest wabikiem, ale i obietnicą bez pokrycia. Wybieramy charakter naszej bohaterki, potem go jeszcze podkręcamy, ale to by było na tyle z prowadzenia tej roli. Tonuje zapędy wszystkich oczekujących rozbudowanych charakterystyk. Stray Gods bliżej do visual novelki, a już najbliżej do gier Telltale. Jest na tyle blisko, że nawet boję się odpalić całości drugi raz, żeby bańka podejmowanych decyzji nie pękła zbyt szybko.
Podejrzałem gameplay u innych i wszyscy kończyli w tych samych lokacjach. Może wydźwięk rozmów się zmieniał, ale wydaje się, że ciężko wywrócić wszystko do góry nogami. Raczej nastawcie się na historię o przewidywalnym finale, na której końcu stanie nietypowa/Wasza Grace i przyjaciele, z którymi będziecie się trzymać. Sam namieszałem u dwóch pobocznych postaci, więc nie jest też tak, że absolutnie na nic nie mamy wpływu.Dostajemy tu decyzje kluczowe, wymownie określane wykrzyknikami. To te, których pokłosie skieruje nas na inne tory. Pozostałe nawet nie są ponaglane przez upływający czas, więc można sobie rozmawiać na spokojnie - Telltale bodajże zawsze miało licznik. To tu do głosu dochodzi wybrany przez nas charakter. Niektóre kwestie będą dla nas zablokowane, jeśli są sprzeczne z naszą wersją Grace. Klasyka.
Inaczej ma się sprawa z występami musicalowymi. Muzyka nie wybacza, tempo trzymać trzeba, choć to śpiewanie najlepiej określić prowadzeniem piosenki. Nie wybieramy tekstu, nie można nic zepsuć, ale jako Muza reagujemy na wydarzenia. Jeśli jakaś postać wylewa swoje żale, to mamy wybór jej nie przerywać lub podjąć jakieś inne działania - czyt. wtrącić się ze swoją zwrotką. Z jednym możesz się kłócić, innego wesprzeć.Musical to sposób opowiadania, a nie test naszego rytmu. Laura Bailey w roli głównej wypada świetnie. Nakrywa czapką całą resztę, więc aż trudno się nie wtrącić podczas wykonu kogoś innego. Umiejętności wokalne pozostałych są… mieszane. Znajdzie się tu paru godnych kompanów, choć większość to raczej coś, co omijalibyśmy na Spotify - śpiew niedogotowanej parówki. Nie traktuje tego jako minus, bo większość jest usprawiedliwiona postacią na ekranie, ale uszy trochę bolały i mają do mnie żal.
Switchowe nuty
Stray Gods wypada traktować jako ciekawostkę. Sympatyczny eksperyment, który może przy kilku kolejnych próbach dożyje do statusu gwiazdy. Wciągnąłem całość w 4-5h i nie żałuję. Niestety, wiązało się to z niewielkim Switchowym cierpieniem. Graficznie jest bardziej zamglona niż na innych sprzętach, do czego trzeba się przyzwyczaić, oraz miewa problemy z dźwiękiem.
A dla czegoś, co na muzyce się opiera, to poważny problem. Nie mówię, że były one notoryczne, ale trudno przejść obojętnie obok tego, gdy ktoś nie ma głosu w jednej z kluczowych scen, a u pozostałych rozjechała się synchronizacja z obrazem. Może trzeba było wczytać, powtórzyć, ale to żadne rozwiązanie - szczególnie w grach, które angażują fabułą. Drugi problem był częstszy i wiązał się z regulacją głośności. Jedna postać ciszej, druga głośniej i to w sposób odczuwalny. Chyba że to moja niechęć do tych podrzędnych śpiewaków sprawiła, że mózg podświadomie ich wyciszał. Pozostawiam do ustalenia.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie Plan of Attack
Plusy:
Laura Bailey jest świetna w roli głównej
Nietypowa forma opowiadania - nawet dla przeciwników musicali
Intrygujący wątek główny oraz historie poszczególnych bohaterów…
Minusy:
… choć nie ma tu elementu zaskoczenia i jest bardzo przewidywalny