Lata mijają, a walka o teren trwa w najlepsze. Nintendo ponownie zaprasza nas do strzelania farbą. Tym razem gospodarzem naszych zmagań będzie region Splatsville, oddalony od znanego z poprzednich części Inkpolis. Splatoon 3 kontynuuje tradycje serii. To trzecioosobowa strzelanka z silnym naciskiem na rozgrywkę sieciową. Dwie drużyny walczą o dominacje swoich barw w dosłownym tego słowa znaczeniu. Wygrywa ten, kto zamaluje większy obszar. Za nietypowe narzędzia malarskie łapiemy od 9 września 2022 roku. Pięć lat po ciepło przyjętej poprzedniej odsłonie.
Historia kolorów
W 2014 roku na E3, Nintendo zaskoczyło wszystkich. Zamiast kolejnego Mario, czy nowego Metroida, przyszli z ofertą całkowicie nowego IP. Drużynowa strzelanka z naciskiem na multiplayer. Online’owy teren niezwykle rzadko przez nich odwiedzany miał zostać zalany farbą. Na pomysł wpadł jeden z członków ekipy odpowiedzialnej za Animal Crossing, Shintaro Sato. Stworzył prototyp, w którym do zamalowania terenu przystępowały dwie 4-osobowe drużyny. Dokładnie to, co oglądamy dzisiaj. Już na wczesnym etapie można było dostrzec różne taktyki. Jedni zatrzymywali się zamalować większy obszar swojej bazy wypadowej, a inni ofensywnie parli do przodu. Wspólna cecha była jedna – wszyscy świetnie się bawili. Pozostało tylko nadać temu nieco magii typowej dla japońskiego giganta. Po propozycjach robotów, zwierzątek (króliki były bohaterami przedwczesnych wersji gry), czy samego wąsatego hydraulika, postawiono na humanoidalne kałamarnice. To nimi najłatwiej było usprawiedliwić nurkowanie, które uatrakcyjniło całość szybszym poruszaniem się po mapie. Ważnym czynnikiem okazał się GamePad ówczesnego WiiU, który swoją tabletową formą oferował podglądanie mapy, kiedy na dużym ekranie toczyła się walka (początkowe plany były odwrotne). Pierwszy Splatoon stał się faktem. Na kontynuacje nie trzeba było długo czekać. Pojawiła się w 2017 roku, kiedy konsola Nintendo Switch jeszcze raczkowała. Nie zdecydowano się na znaną praktykę portu głośnego tytułu z WiiU, a na usprawnienie znanych mechanik. Zapoznała graczy z nowymi trybami rozgrywki, jak i broniami, które regularnie były dodawane w formie darmowych DLC. Sami twórcy otwarcie przyznają, że to ich balans zajmuje im najwięcej czasu. Gra miała aspiracje na podbicie serc graczy eSportowych, więc wszystkie musiały mieć swoje mocne i słabe strony. Mimo braku nagród Splatoon 2 dwukrotnie przebił poprzednika, sprzedając ponad 13 milionów egzemplarzy. Gra doczekała się także rozszerzenia kampanii dla pojedynczego gracza – Octo Expansion.
Świeżo malowane
Nie każdy zjadł zęby na tej serii. Dla wielu przygoda zacznie się dopiero od Splatoona 3. I to grono osób będzie tym najmilej zaskoczonym. Po szybkim tutorialu trafiamy do miasta, które zastępuje nam klasyczne menu. Większość jego funkcji będzie jednak zablokowanych. Zostaniemy skierowani do lobby, z którego trafimy do najpopularniejszego trybu – Turf War. To ten, którego celem jest zamalowanie terenu kolorem swojej drużyny. Od gracza zależy, czy skupi się na malowaniu, czy eliminacji. Każda sprawnie działające ekipa musi zadbać o oba aspekty. W finalnym rozrachunku ilość pokonanych wrogów nie będzie miała jednak znaczenia. Po trzech minutach gra zlicza, czyj kolor był tym dominującym. Dynamika tych starć powinna przypaść do gustu. Trudno tu o nudę. Nawet w przypadku wpadki szybko wracamy w sam środek akcji. To zawsze była duża zaleta serii – szybkie partie zachęcające do „jeszcze jednej”. Po wbiciu kolejnych progów – 2, 4 i 10 level – gra zacznie nam oferować nowe możliwości. Stopniowo odkryjemy kolejne bronie, a zakończymy na trybach rankingowych – w tej części nazwanych Anarchy Battle. Tam nie samym malowaniem podłóg człowiek żyje. Tower Control wymaga od nas kontroli wieży i przesuwania jej do bazy przeciwnika, Clam Blitz zaś zakłada obrzucanie małżami „bramki” rywala. Wszystkie tryby orbitują wokół zbliżonych reguł, więc żaden nie będzie wywracał całości do góry nogami. Zasady mają być przejrzyste dla każdej grupy wiekowej. Na ich tle najbardziej unikatowe wydaje się powracające Salmon Run. Zamiast walczyć przeciwko sobie, łączymy siły przeciwko falom łososi, zbierając złote jaja.
Jedyną nowością jest Tableturf Battle. Prosta mieszanka karcianki z Tetrisem. Naszym celem ponownie jest zawłaszczenie jak największej ilości terenu. Tu jednak wykorzystujemy karty z namalowanymi „bloczkami”. Co turę rozstawiamy je równocześnie ze swoim rywalem, próbując go przechytrzyć. Jeśli w danej turze dojdzie do sytuacji, że walczymy o to samo pole, wygrywa ten, którego karta miała mniejszą wartość (bloczek był mniejszy). To sprawia, że musimy umiejętnie operować naszą talią i nie zawsze korzystać z tych największych. Jeśli danych na ręku kart nie zmieścimy na planszy, to tura nam przepada. Delikatny element taktyki wyczuwalny, ale nie jest to nic, co mogłoby wpłynąć na odbiór gry. Dodatek, o którym w ferworze dynamicznego strzelania wielu graczy może zapomnieć.
Tryb samotnika
Podobnie jak w poprzednich odsłonach, Splatoon nie zapomina o graczach solowych. Return of the Mammalians oferuje prostą fabułę, ale głównie służy jako przygotowanie do walk online. Opanowanie narzucanej z góry broni i zwyczajne zwiększenie naszego skilla. W trójce na pewno doszło do kroku we właściwym kierunku, jednak wciąż nie jest to tryb, który by mnie zachwycił. Szukanie kolejnych kluczy bywało mocno nużące, pomimo krótkiego czasu potrzebnego na przejście każdej z misji. Z drugiej strony, misjami to naprawdę ciężko nazwać. Raczej stoją przed nami proste zadania w liniowej arenie. Czasem strzelanie, czasem łamigłówka. Za każde z nich otrzymujemy jaja, którymi odblokowujemy dalszą mapę. W tej przeciętności jest jednak zakopanych kilka perełek. Uprościć to mogę do słowa – bossowie. Przy nich pojawiał się szczery uśmiech i radość z innowacji. Im dalej, tym lepiej, ale stosunek pozostał ambiwalentny.
Chodź, pomaluj mój świat
Kolorowa estetyka sprzyja Switchowi. Splatoon 3, to jedna z ładniejszych gier na tej konsoli. Tym przyjemniej ją oglądać pod koniec ciężkiego starcia, kiedy mieszanka kolorów ubarwia całokształt. Wprawne oko wychwyci jakość poszczególnych detali, a leniwi mogą podejrzeć graficzne porównania. Gra światłem poszła do przodu, Inklingi prezentują się ciekawiej, a mapy potrafią pachnieć świeżością, nawet jeśli zostały przekopiowane z S2. Wszystko to w stabilnej liczbie klatek, do jakiej przyzwyczaja Nintendo w swoich flagowych tytułach. Nieco gorsze przyzwyczajenie można mieć do sieciowej infrastruktury ich gier. Nie doszło do żadnej zbrodni, jak w niedawnym Mario Strikers, ale pojawiły się decyzje co najmniej kontrowersyjne. W przypadku kiedy gracz opuści rozgrywkę online, mecz zostaje praktycznie skasowany. Uciekinier odnotowuje porażkę, ale Ty zostajesz z niczym i wracasz do lobby. To też może być powód startowych komplikacji. Sam w dniu premiery zostałem przywitany kilkoma crashami. Może ktoś zrezygnował na ostatniej prostej przed łączeniem? Ciężko jednoznacznie określić, ale już zapowiadane są pierwsze poprawki.
Zaschnięta farba
Zwróćmy uwagę na oczywisty problem. Wiele gier za to dostaje po głowie, więc warto się nad tematem pochylić. Podobieństwo do poprzedniej odsłony jest duże. Bardzo duże. Na tyle, że gdy włączyłem dla przypomnienia Splatoon 2, to ktoś skutecznie byłby w stanie mi wmówić, że to ta wrześniowa nowość. Są kosmetyczne zmiany w formie prezentacji, ale z grubsza to wciąż ten sam tytuł. Jest to oczywiście prawo sequela, gdzie jest tylko (i aż) więcej tego samego. Nintendo kopiując tryby jeden do jednego, z tego prawa skorzystało. Takie podejście po macoszemu nieco boli. Można (wypada?) oczekiwać rozwoju na tej płaszczyźnie w przyszłości. Ktoś powie, że dokładnie tego oczekiwał, jednak trudno całkowicie negować przeciwników.
Wśród drobnych udogodnień na pewno wypada pochwalić szacunek do czasu gracza. Wreszcie możemy minimalizować uciążliwe wiadomości nawiedzające nas na start gry. Jedną z głupszych decyzji był brak tej możliwości. Człowiek nastawiony na szybkie partie musiał przy starcie drugiej części odczekać swoje przeklikując dialogi. Oczekiwanie na rywali online też postanowili nam umilić. Zamiast statycznego ekranu możemy biegać po hali i strzelać do ruchomych celów. Czas mija szybciej. Niuanse poprawiające jakość.
Więcej
Gra na początku swojej drogi bije wszelkie rekordy. Ponad 3 miliony sprzedanych kopii po trzech dniach od premiery! Gigantyczny sukces. Nintendo ma tę rzadką umiejętność dawania radości. Można się licytować, wytykać im prostotę, czy drobne błędy, ale finalnie czerpiesz tonę frajdy. Splatoon 3 nie przyniósł żadnej rewolucji. Jeśli miałeś nieudany kontakt z serią, to magicznie się on nie odmieni. To więcej tego samego. Więcej uśmiechu, więcej dobrej zabawy, więcej farby.
Dziękujemy firmie ConQuest entertainment za dostarczenie gry do recenzji.