Obiecywałem sporo arcade’ówek, a KONAMI mogło przylecieć z najważniejszą z nich. Kolekcja Gradius Origins to powrót do legendarnej serii shmupów i zebranie w jednym pakiecie jej korzeni z salonów gier. 18 wersji 6 tytułów zostało tu okraszone wszystkimi przywilejami nowych czasów, jak system zapisu stanu gry i możliwość cofania czasu. Z Gradius wielu starszych widzów mogło mieć już kontakt. Miał on na swojej osi czasu poboczny spin-off nazwany Salamander, który za czasów Pegasusa można kojarzyć jako Life Force (rozdzielenie tych gier bywa wynikiem naliczania 7 tytułów, co jest w moim odczuciu lekkim nadużyciem).Założenia serii pozostają względnie nienaruszone na przestrzeni tych wszystkich gier. Gradius cechował się na tamte czasu destrukcją otoczenia (taką na miarę połowy lat 80’), jak i zmianami perspektywy z bocznej na top-down. Już pierwsza gra z 1985 zapoznała ludzi z weapon barem, czyli paskiem obrazującym nasze postępy w zdobywaniu power-upów. Im dłużej będziemy kolekcjonować odpowiednie orby, tym lepszą broń dostaniemy. To akurat pozostało zmienną w serii, a raczej patentem często eksplorowanym przez twórców - trójka dla przykładu daje na polu broni nieco większą swobodę. Stojący po drugiej stronie barykady Salamander zawsze optował za bardziej klasycznym systemem power-upów, co też ma swój urok i pewnie wielu zwolenników - osobiście chyba ten preferuję, czyli podnosisz broń i niszczysz dalej.Najważniejsze jest jednak to, że Gradius nie zestarzał się wcale. Wciąż pozostaje wymagającą grą, którą nazwałbym bullet-hellem na miarę dawnych lat. Mam przez to na myśli ogrom nadlatujących pocisków, ale w granicach rozsądku. Poprzeczka tego modelu jest stale podnoszona, więc wtedy mogła jeszcze pozostać na przyswajalnym (dla przeciętnego zjadacza shmupowego chleba) poziomie.
Bez wątpienia dostaliśmy łatwy powrót do klasyki, ale ogrywanie tych gier ciągiem będzie miało swoje słabsze oblicze. Wtedy wydawało się kolejne odsłony gier znacznie szybciej (bo coś świeżego musiało zeżreć nam żetony), a co za tym idzie, zmiany nie były aż tak odczuwalne. I tu, mimo dodania całkowicie nowego Salamander III, różnice między poszczególnymi odsłonami mogą być zbyt marginalne. Te gry korzystają z podobnych assetów, podobnych przeciwników i podobnych broni. Teoretycznie człowiek przysiadł do czegoś, co pamięta sprzed lat, ale entuzjazm powoli zaczął opadać przy dłuższych sesjach. Absolutnie nie czyni to z tych gier pozycji kiepskich, ale trzeba zachować odpowiedni dystans i rozwagę. Dawkujcie sobie tę przyjemność.Inna sprawa, że taki wjazd na pełnej może bardzo szybko wypompować przygotowany tu content. Shmupy z natury nie są zbyt długie (i chwała im za to, bo znają swoje miejsce w szeregu), a shmupy dawnych lat są jeszcze krótsze. Mówimy tu czasami o kilkunastu (!) minutach potrzebnych na zakończenie najstarszej pozycji i zaledwie garści minut więcej przy kolejnych - tj. 20-30, a rzadziej 40+.
Wynagrodzenia należy szukać we wręcz idealnie skrojonym retro klimacie i świetnych dźwiękach. Trochę rzadziej w otoczeniu, bo tam często czuć wspomnianą stagnację. W szeregach bossów zaś Gradius za często idzie na skrót. Rozumiem, że to może być podyktowane fabularnie (zakładając, że istnieją tacy, którzy ogarniają i ich to interesuje, bo inaczej trudno wytłumaczyć tego samego bossa przez całą jedynkę, który wraca w następnych częściach), ale czuć tam ograniczenia dawnych lat. Taki Salamander, choć też stary, zdecydowanie lepiej fruwa po tych płaszczyznach. W szeregach bossów jest często świeżo, a i otoczenia zdają się ciekawiej przemyślane. Z jednej strony klasyka, z drugiej chyba ograniczająca się do fanów gatunku, którzy najpewniej te pozycje doskonale znają. Fajnie, że zebrane w jeden pakiet, miło, że są udogodnienia, ale nie jest to zbiór idealny. Trochę brakuje mu dodatków, które ubarwiłyby pozycje na tle innych tworów tego typu. Bardzo miło się w to wciąż gra, dobrze wspomina, ale przyjemność jest dość krótkotrwała i osobiście nie czułem wielkiej potrzeby na kolejne przejścia.
PS: Wiem, że było krótko, wiem, że często po łebkach, ale to stary dobry “samolocik”. Tylko tyle i aż tyle - nie ma nad czym się rozwodzić, a warto wiedzieć, że doleciał na Switcha. Nostalgia może być tu jednak głównym motorem napędowym.
Dziękujemy za klucz do recenzji firmie KONAMI
Plusy:
Dogodny powrót do absolutnych klasyków z legendarnej serii
Wbudowane uproszczenia, które pozwolą niektórym to w ogóle przejść - choć sięgają one takich absurdów jak nieśmiertelność, fuj
Salamander świetnie sobie radzi w kwestii otoczenia i serwowanych bossów…
Minusy:
…a Gradius za często razi stagnacją, więc dłuższe sesje na przestrzeni wszystkich gier są niewskazane
Old-school jest cool, ale na krótko - większość tych gier to zabawa na chwilę